Выбрать главу

– Niewątpliwie i Konfucjusz ucieszyłby się, gdyby wiedział, że w dalekim kraju ludzie również dostrzegają jego prawdy, choć tylko mgliście.

Ananda pominął milczeniem zarówno moje słowa, jak rzucone mu wyzwanie. Odwrócił się do księcia Dżety.

– Uraduje cię wiadomość, że ulepszyliśmy w końcu system nawadniający; nie ma sobie równych, w każdym razie w Śrawasti. Odwróciliśmy bieg wód podziemnej rzeki i teraz płynie bezpośrednio pod wygódkami. Przeprowadziliśmy też… – Długo mówił o higienie, która w miastach indyjskich zawsze stanowi problem. Wreszcie, bardzo uprzejmie, zwrócił się znów do mnie. – O ile pamiętam, kiedy byłeś tu po raz pierwszy, miałeś całkiem odmienne poglądy, od tych, jakie zdajesz się mieć obecnie. W owym czasie wierzyłeś w najwyższego Boga, jedynego twórcę wszechświata. Dzisiaj, na skutek nauk tego Chińczyka, obchodzi cię wyłącznie, jak postępować na ziemi.

Nie liczyłem się z tym, że będzie pamiętał, co mówiłem tyle lat temu o Mądrym Panu. To była głupota z mojej strony. Gdy chodzi o pamięć, zawodowy kapłan jest gorszy – lub lepszy – niż poeta.

– Nie zmieniłem się. Nadal wierzę w Mądrego Pana. Powołuję się na nauki Konfucjusza po to, by wykazać… – przerwałem nie mogąc przypomnieć sobie, co właściwie zamierzałem objaśnić przytaczając wypowiedzi Konfucjusza.

– Wykazać podobieństwa między jego drogą i drogą Buddy. Rozumiem, naturalnie. – Uśmiech Anandy denerwował mnie niepomiernie. – Bez wątpienia to, że twój Chińczyk odrzuca pojęcie boga-stwórcy, jak chociażby Brahma lub Mądry Pan, świadczy o tym, że posiada pewną inteligencję.

Przyjąłem to bluźnierstwo z takim samym, mam nadzieję, niewzruszonym spokojem, z jakim on poprzednio zareagował na moje wyzwanie.

– Inteligentne rozumowanie prowadzi do uświadomienia sobie, że nic nie może powstać z niczego. Świat wobec tego musiał powstać z czegoś. Musiał zostać stworzony i został stworzony, przez Mądrego Pana.

– A kto stworzył Mądrego Pana?

– On sam.

– Z czego?

– Z niczego.

– Przecież dopiero co stwierdziłeś, że nic nie może powstać z niczego.

Tak, Demokrycie, wpadłem w najstarszą na świecie pułapkę. Natychmiast zmieniłem front.

– Może nie powinienem był użyć słowa „nic”. Powiedzmy, że to, co było, co jest i co będzie, jest tym, co zawsze było. – Bezwiednie przejąłem formułę Mistrza Lao. – Właśnie z tego, co zawsze było, Mądry Pan stworzył ziemię, niebo, człowieka. Stworzył Prawdę i Kłamstwo…

– No, no… – Ananda westchnął. – To bardzo prymitywne. Wybacz mi. Nie chciałbym urazić twych uczuć. Szanuję twoją głęboką wiarę w to, co twój dziadek uważał za prawdę. Lecz nawet twój chiński przyjaciel wyszedł poza pojęcie wszechmocnego bóstwa na wysokościach, takiego jak Mądry Pan, Brahma czy Niebiosa, czy jak tam sobie życzysz go lub to nazywać. Był kiedyś bramin, który zwykł złościć się na Buddę. W końcu spytał: „Jak możesz odżegnywać się od Brahmy-Stwórcy. Czy nie zdajesz sobie sprawy, że wszelkie szczęście czy nieszczęście, wszelkie uczucia, które żywi człowiek, są mu dane przez najwyższą istotę?”

– I co Budda na to odpowiedział? – Książę Dźeta najwyraźniej nie znał tej świętej przypowieści; może było to objawienie całkiem świeżej daty?

– Przytaczam odpowiedź Buddy – rzekł Ananda. Zamknął oczy i wyrecytował: – „Tak więc wskutek stworzenia świata przez najwyższą istotę ludzie bywają mordercami, złodziejami, lubieżnikami, kłamcami, potwarcami, będą napastliwi, gadatliwi, chciwi, złośliwi i przewrotni w intencjach. Ci, którzy wierzą w stworzenie świata przez Boga, jako podstawę światopoglądu, nie pragną niczego, do niczego nie dążą i obojętne im jest, czy dokonają czegoś, czy nie.”

– Słusznie – szepnął książę Dźeta.

– Nonsens! – Byłem wściekły. – Nie powiedziałem jeszcze wszystkiego. Gdy Mądry Pan już stworzył samego siebie i swój zły cień, stworzył też człowieka i dał mu wybór, czy ma służyć Prawdzie, czy Kłamstwu. Ci, którzy służą Kłamstwu, zapłacą za to na sądzie ostatecznym, podczas gdy…

– Jakież to szalenie zawiłe i jakie typowe dla każdego z tych niby to najwyższych bóstw – rzekł Ananda. – Cała ta złośliwość. I głupota. Ostatecznie, jeżeli jest wszechpotężny, to dlaczego pozwala istnieć złu?

– By człowiek mógł dokonać wyboru.

– Gdybym był najwyższym bóstwem, nie zadałbym sobie trudu stworzenia zła ani człowieka, ani w ogóle czegokolwiek, co by mnie nie zadowalało. Niestety, gdy opisujesz swego wszechmocnego boga, musisz zaczynać od końca. Zło istnieje. Nie umiesz wytłumaczyć, dlaczego. Robisz więc z twego stwórcy coś w rodzaju okrutnego gracza, który bawi się ludzkim życiem. Będą, czy nie będą mi posłuszni? Dręczyć ich, czy nie? Drogie dziecko, to naprawdę jest nader prymitywne. Dlatego my dawno już odrzuciliśmy samo pojęcie najwyższego bóstwa. I tak samo, jak sądzę, uczynił twój przyjaciel Konfucjusz. Tak jak my, zdaje sobie sprawę, że godząc się na takiego potwora aprobujemy zło, skoro on to zło stworzył. My, na szczęście, sięgamy wzrokiem poza Brahmę, poza Mądrego Pana. Spoglądamy na naturę wszechrzeczy i widzimy, że jest to krąg bez początku i bez końca, i ten, kto podąża drogą środka, widzi, że wszystko jest złudzeniem. W końcu, i to z realnych przyczyn, zakładamy, że ludzie zachowują się lepiej w świecie, w którym nie ma wszechmocnego bóstwa, przystającego na niedolę i gmatwającego to, co proste. Jak mądrze powiedział twój Konfucjusz: „Niebo jest daleko. Człowiek blisko…”

Nie ciągnąłem dalej tej rozmowy. Ateiści zawsze potrafią przegadać tych, którzy wierzą w Mądrego Pana. My znamy Prawdę. Oni nie znają. Konfucjusz podobał mi się, bo nie próbował usunąć nieba znad naszej ziemi. Akceptował to, czego nie potrafił zrozumieć. Budda urągał niebu swoją obojętnością. Myślę, że nigdy nie żył na ziemi człowiek równie arogancki. W istocie głosił: „Istnieję. Lecz gdy przestanę istnieć, zniknę na zawsze i skończy się wszelka egzystencja. To, co inni uważają za byt, jest iluzją.” To przerażające.

Demokryt twierdzi, że jego to nie przeraża. Twierdzi, że Budda ma co innego na myśli. Proces tworzenia trwa ciągle, mówi Demokryt, i jedyną anomalią jest skażona istota ludzka, która się temu przygląda. Usuń człowieka, a materia będzie trwać nadal, tak jak zawsze trwała. Jak zawsze? Nic z tego nie rozumiem. Dla mnie istnieje to, co istnieje.

3

Przez następne tygodnie miałem do czynienia z różnymi cechami i kupcami pragnącymi handlować z Persją. Sam już teraz byłem w pewnej mierze kupcem. Wiedziałem, co można sprzedać w Suzie i za ile. Żywą przyjemność sprawiało mi wielogodzinne targowanie się w namiotach ustawionych na głównym rynku. Ma się rozumieć, ilekroć znalazłem się w towarzystwie poważnego kupca lub skarbnika cechu, zawsze padało nazwisko Egibi. W jakimś sensie firma ta włada całym światem. Gdziekolwiek by się pojechało, wszędzie już pojawili się jej agenci i nawiązali kontakty.

Rozmowy z synami nie były dla mnie łatwe. Z początku odnosili się do mnie z rezerwą. Miałem poczucie, że jak gdyby żywią urazę za swoją odmienność i mnie za nią winią. Udało mi się jednak pozyskać zaufanie starszego syna. Był ponad wszelką miarę dumny ze swego królewskiego dziadka.

– Będzie pierwszym władcą całego świata. – Przechodziliśmy przez główny targ, gdzie mój syn przyglądał się, jak przyjmuję zaliczki od zrzeszenia kupców. Muszę przyznać, że robił, co mógł, by ukryć swoją niechęć wojownika do kupców, z którymi załatwiałem interesy.