Выбрать главу

– Och, cieszę się! – Oczy mu zabłysły. – Widziałeś tych wbitych na pale po obu stronach drogi?

– Tak! To wspaniałe, królu. Doprawdy nigdy nie słyszałem, żeby stracono jednocześnie tylu jeńców.

– Ani ja. Naturalnie wszyscy mi mówią, że ustaliłem nowy rekord, ale wiesz, jacy ludzie bywają nieszczerzy. Mimo to uczciwie wierzę, że żaden król nigdy nie wbił na pal tylu niegodziwych mężczyzn, ilu ja owego dnia. To było pasjonujące. Jak oni wyli! Zwłaszcza kiedy kastrowaliśmy ich już po wbiciu na pal. Myślałem, że ogłuchnę. Mam bardzo wrażliwy słuch. O czym to rozmawialiśmy?

– O Chinach, królu.

– Tak. Tak. Pójdę tam z główną armią. Możesz być moim przewodnikiem.

Kiedy powiedziałem mu, że w najlepszym wypadku dotarcie do granicy Królestwa Środka zabierze jego wojskom nie mniej niż trzy lata, jego entuzjazm przygasł. Wzdrygnął się, gdy opisywałem parujące dżungle, przełęcze wysoko w górach, choroby i niewygody tej tak długiej wyprawy.

– Jeśli mówisz prawdę, nie wyruszę tam osobiście. To pewne. Ale armię wyślę. W końcu jestem przecież władcą świata!

– Tak. Tak, królu.

– A Chiny są częścią świata, więc zrozumieją od razu, że to ja posiadam teraz… jak oni to nazywają?

– Mandat Niebios.

– Tak. Zrozumieją, że mam go już od dawna. Biorąc wszystko pod uwagę rozsądniej będzie ruszyć na zachód, nie uważasz? Odległości nie są tak wielkie. Nie ma tam tych paskudnych dżungli. No i tyle ślicznych miast, w których się można zatrzymać. Persja oczywiście jest jak najbardziej częścią mojego świata. Prawda, najdroższy?

– O tak, królu. – Czułem się coraz gorzej. Wprawdzie wojska Adźataśatru nie stanowiły zagrożenia dla satrapii baktryjskiej ani tym bardziej dla imperium perskiego, ale widziałem już siebie w charakterze małpki trzymanej na smyczy, podczas gdy król podąża ku Persji i ku pewnej klęsce.

Chociaż robiłem, co mogłem, żeby zniechęcić go do perskiej awantury, Adźataśatru wpadł w euforię na myśl o tym, co nazywał „moim światem”. Winił republiki za to, że:

– Jeszcze nie wyprawiłem się tam, gdzie słońce wstaje, gdzie słońce zachodzi, gdzie świeci północna gwiazda. Och wiem, jak wielki jest mój świat i jak mało mam czasu, żeby odwiedzić wszystkie moje ludy, ale muszę zdobyć się na wysiłek. Jestem to winny… ha, Niebu. – Dość szybko pojął chiński system religijno-polityczny. Zachwyciła go koncepcja, że mandat jest właściwie owocem hegemonii. Ponieważ miał pewność, że posiadł już hegemonię, gotów był teraz przyjąć i mandat. – Jak tylko zrobię kilka wypraw, żeby zobaczyć wszystkich moich zacnych żółtych poddanych i moich niebieskookich poddanych. Pomyśl, że posiadam miliony ludzi z oczami takimi jak moi wnukowie! Nawiasem mówiąc, czarujący chłopcy. Już to wystarczy, żebyśmy byli, Dariuszu, twoimi dłużnikami.

Wyszukany i zdawałoby się trwający bez końca posiłek przerwano nam złymi wiadomościami. Wojska Awanti wkroczyły do Magadhy. Warszakara spoważniał. Adźataśatru bardzo się zirytował.

– Jaki to podły, podły człowiek! Zły król! Teraz będziemy musieli go zabić! I to szybko, mój kochany! – Król cmoknął mnie w twarz, trochę tak jak w talerz. Potem pchnął mnie z całych sił, aż spadłem z łoża. – Idź do twojej uroczej żony. Czekaj na nas w Śrawasti. Zjedziemy tam, zanim spadną deszcze. Tymczasem obrócimy w pustynię królestwo Awanti. Obiecuję. Jestem bogiem na ziemi. Równym Brahmie. Jestem władcą świata. Przekaż pozdrowienia… mojej… hm… córce. – Zapomniał, jak się Ambalika nazywa. -

I ucałuj ode mnie obu twoich uroczych niebieskookich synów. Jestem najczulszym dziadkiem. Odejdź.

Moje ostatnie spotkanie z Ambaliką było zadziwiająco wesołe Siedzieliśmy obok siebie na huśtawce pośrodku wewnętrznego dziedzińca w domu księcia Dżety, jednym z niewielu miejsc, gdzie nie można nas było podsłuchać. Powiedziałem jej, że widziałem króla.

– Rusza na wojnę z Awanti.

– Nie będzie to łatwe zwycięstwo.

– Myślisz, że wojna może potrwać dłużej niż przez jedną porę roku?

– Może ciągnąć się przez lata, jak ta bzdurna wyprawa na nieznośnych Lićchawich.

– Nie zechce więc chyba najechać na Persję w tym roku.

– Powiedział, że chce najechać na Persję? Przytaknąłem. Nie byłem zbyt rozmowny.

– No cóż. – Ambalika się zamyśliła. Huśtaliśmy się w górę i w dół nad kwitnącymi krzewami. – Gdyby był młodszy, myślę, że mogłoby mu się powieść. Jak sądzisz?

– Persja jest najpotężniejszym imperium na ziemi. – Uznałem to za odpowiedź w miarę neutralną.

– Ale mój ojciec jest największym wodzem na ziemi. Lub był. Zresztą już się tego nie dowiemy. Wojna z Awanti będzie się wlec bez końca, ojciec umrze na niestrawność, a ty… co ty zrobisz?

– Wrócę do Suzy.

– Z karawaną?

Skinąłem głową. Nie zwierzyłem jej się, że zamierzam sam, bez karawany, wymknąć się jeszcze tego wieczoru z miasta Musiała chyba jednak podejrzewać, że mam coś podobnego na myśli, bo nagle oświadczyła.

– Chcę po raz drugi wyjść za mąż.

– Za kogo?

– Za mojego przyrodniego brata. Lubi mnie. Jest bardzo dobry dla moich synów. Uczyni mnie swoją pierwszą żoną i będziemy mieszkać tutaj, w Śrawasti. To wicekról. Chyba się z nim nie zetknąłeś. W każdym razie muszę poślubić go jak najszybciej, bo książę Dźeta lada dzień umrze Po jego śmierci dom przejdzie na jego bratanka, a to wstrętny człowiek, i zostaniemy bezdomni.

– Jesteś już zamężna – Przypomniałem jej.

– Wiem. Ale przecież mogę zostać wdową.

– Chcesz, żebym się zabił? Czy może król to dla ciebie zrobi?

– Ani jedno, ani drugie. – Ambalika uśmiechnęła się do mnie czarująco. – Wejdźmy do domu. Chcę ci coś pokazać.

Poszliśmy do jej sypialni. Otworzyła skrzynkę z kości słoniowej i wyjęła z niej jakiś dokument. Ponieważ miałem trudności z odszyfrowaniem pisma, sama przeczytała mi relację o śmierci nieodżałowanego Cyrusa Spitamy w Suzie w takim to a takim roku panowania Wielkiego Króla Kserksesa.

– Wylicz, jaką tu wstawić datę. Powinno to być mniej więcej sześć miesięcy od dzisiaj. Na górze i na dole napisz coś po persku, niby że ten list przyszedł z kancelarii. Rozumiesz, wszystko bardzo urzędowo.

Znałem przepisy religii hinduskiej.

– Nie możesz wyjść po raz drugi za mąż. Takie jest prawo. Ambalika pomyślała o wszystkim.

– Rozmawiałam z najwyższym kapłanem. Wyda orzeczenie, że nie byliśmy przepisowo poślubieni. Bramini, jeśli zechcą, zawsze potrafią znaleźć błąd w ceremonii ślubnej. Tym razem zechcą. I wtedy po cichutku wyjdę za mego brata.

– I nigdy już się nie spotkamy?

– Mam nadzieję, że nie! – Pogodna bezwzględność Ambaliki niepokojąco przypominała jej ojca. – Zresztą nie zechcesz już tu przyjechać. Przede wszystkim będziesz za stary.

– Moi synowie…

– Są tu, gdzie powinni być – powiedziała chłodno.

Tak więc sporządziłem opis mojej własnej śmierci i sfałszowałem pod nim podpis pierwszego urzędnika kancelarii w Suzie. Po czym, godzinę przed zachodem słońca, opuściłem dom. Nigdy już nie zobaczyłem moich synów ani księcia Dżety. Wszystkie pieniądze, które posiadałem, zawinąłem w płócienny pas i przewiązałem się nim w talii. Na głównym rynku kupiłem stary płaszcz, sandały, laskę. Parę minut przed zamknięciem na noc zachodniej bramy wyszedłem z miasta.

Nie mam pojęcia, co się stało z moimi synami. Karaka przysłałby mi wiadomości, gdyby myślał, że jeszcze żyję. Przypuszczam jednak, że uwierzył Ambalice, kiedy obwieściła moją śmierć.

Przez Egibich dochodziły mnie wieści o Adźataśatru. Wojna z państwem Awanti okazała się równie długa i kłopotliwa jak z republiką Lićchawich. W końcu, w dziewiątym roku panowania Kserksesa, Adźataśatru umarł, jakoby śmiercią naturalną. Ponieważ sprawa następstwa tronu była zagmatwana, krótkotrwałe imperium, które stworzył w dolinie Gangesu, natychmiast się rozpadło.