Po lalach, kiedy już zaprzyjaźniliśmy się z Atossa, zdradziła mi, że decyzję polepszenia sytuacji matki i mojej powzięła nie ona, lecz sam Dariusz. Okazało się, że jeden z listów Lais dotarł do Hystaspesa. Ten wpadł w furię i poskarżył się synowi, który rozkazał Atossie traktować nas z należnymi honorami.
– Ale – powiedziała Atossa w dwadzieścia lat później, obdarowując mnie najczarowniejszym ze swoich uśmiechów, który odsłonił jej czarne zęby – ja wcale nie zamierzałam usłuchać Wielkiego Króla. Wręcz przeciwnie. Zamierzałam skazać was na śmierć. Znajdowałam się całkowicie pod wpływem złych magów. Trudno w to uwierzyć, prawda? Jakże oni zatruli nasze umysły nastawiając nas przeciwko Mądremu Panu, Zoroastrowi i Prawdzie! Przecież byłam wtedy właściwie wyznawczynią Kłamstwa!
– I wciąż nią jesteś! – W prywatnych rozmowach z Atossa pozwalałem sobie zawsze na zuchwalstwo, co ją bawiło.
– Skądże! – Atossa niemal się roześmiała. – W gruncie rzeczy uratowała was scena, którą zrobiłeś w szkole. Do tego czasu nikt prawie nie słyszał o twojej matce i o tobie. Ale kiedy rozeszła się wieść, że wnuk Zoroastra znajduje się w pałacu i rzuca klątwy na magów… Cóż, nie można już było ignorować was ani zabić. Widzisz, gdyby ciebie i twoją matkę znaleziono na dnie studni uduszonych, bo takie właśnie miałam wobec was zamiary (gorączka zabija zbyt powoli), inne żony Dariusza oskarżyłyby mnie o zbrodnię i on sam byłby na mnie zły. Musiałam więc zmienić plany. Podobnie jak Lais próbowała uratować swoje i twoje życie, tak ja chciałam zapewnić tron po Dariuszu mojemu synowi. Gdybym wpadła w niełaskę, imperium perskie dostałoby się nie mojemu synowi, lecz Artabazanesowi, który nie ma w żyłach ani kropli królewskiej krwi, tak samo jak Dariusz.
– Albo Cyrus Wielki – dodałem. Ze starą Atossą można się przekomarzać, ale tylko do pewnego punktu.
– Cyrus był dziedzicznym przywódcą górskich klanów – rzekła Atossa spokojnie. – Achemenidą z urodzenia i panem Anszanu. Co do reszty świata… Cóż, podbił go w normalny sposób i gdyby jego syn Kambyzes nie… umarł, nie byłoby Dariusza. Ale to należy do przeszłości. Dzisiaj Kserkses jest Wielkim Królem i wszystko obróciło się na dobre.
Atossą przedwcześnie wypowiedziała te słowa. Wszystko obraca się w końcu na złe. Taka bowiem już jest natura rzeczy, wszystko prędzej lub później musi się skończyć.
Lais i ja przenieśliśmy się do nowego pałacu. Nie wiedzieliśmy do tej pory o tym. że mieszkamy w części kuchennej starego. Chociaż uczęszczałem już do pierwszego oddziału szkoły pałacowej, mojego rówieśnika Kserksesa spotkałem dopiero latem, po przeniesieniu się dworu do Ekbatany.
Pierwszy oddział szkoły, jak się okazało, różnił się od drugiego tylko tym, że nie było tam greckich chłopców, z którymi mógłbym rozmawiać. Brakowało mi ich. Młodzi perscy arystokraci nie traktowali mnie źle, ale nie czułem się wśród nich jak w rodzinie. No bo rzeczywiście do rodziny nie należałem. Po pierwsze, nie byłem arystokratą. A poza tym mój specyficzny status wnuka Zoroastra krępował zarówno nauczycieli, jak uczniów.
Ponieważ rzuciłem klątwę na starego maga, uznano, że drzemią we mnie siły nadprzyrodzone, i chociaż na razie zaprzeczałem, jakobym był w jakiejkolwiek mierze inny niż moi koledzy, zrozumiałem wkrótce, że sekret władzy – albo w tym wypadku magii – polega nie tyle na jej wykonywaniu, co na aurze, która ją otacza. Skoro moi koledzy chcieli widzieć we mnie czarownika, nie sprzeciwiałem im się. Przekonałem się również, że pożytecznie jest ujrzeć nagle Mądrego Pana. Ilekroć twierdziłem, żem go ujrzał, magów przechodziły dreszcze i pozwalali mi na przykład nie recytować czegoś, czego recytować nie chciałem. Te zaimprowizowane scenki wychodziły mi na dobre. Jeżeli nie ma się na dworze poparcia potężnej rodziny, to najlepiej jest być protegowanym Mądrego Pana.
Królowa Atossa dotrzymała obietnicy. Jeszcze przed odjazdem dworu do Ekbatany przyjęła Lais. Była zachwycona, że Lais nie nudzi jej tyradą o wyższości Prawdy nad Kłamstwem. Lais zawsze miała dar orientowania się, co ludzie najbardziej pragną usłyszeć. Potrafiła każdego oczarować. Przypisywała to magii, ale ja podejrzewam, że jest po prostu inteligentniejsza od większości ludzi. A to jest największa z magii.
Ponieważ królowa wierzyła w czary, Lais nauczyła ją zaklęć, naopowiadała jej trackich bzdur, dostarczyła jej najrozmaitszych mikstur leczniczych, nie wyłączając napojów miłosnych i trucizn. Niezależnie od poparcia ze strony królowej pozycję Lais na dworze ugruntowało to, że była matką wnuka Zoroastra, wroga wszelakich dewów – nie mówiąc już o czarach. Toteż ilekroć zastawałem królową i Lais wpatrzone w dymiący kocioł i mamrocące zaklęcia, musiałem wysłuchać zapewnień Lais, że właśnie wypróbowują jakiś egzotyczny lek. Bardzo wcześnie zrozumiałem, że to czego się n i e powie na dworze, nie przemieni się nigdy – jakby za sprawą czarów – w cios ostrego noża w ciemności ani w łyk powolnie działającej trucizny.
5
Dwór opuścił Suzę w czterech grupach. Ponieważ harem posuwa się zawsze najwolniej, kobiety i eunuchowie wyruszyli pierwsi. Lais oczywiście podróżowała w lektyce w orszaku królowej Atossy. Była obecnie ważną damą na dworze. Tuż za haremem wyruszył skarbiec i królewskie sprzęty. Potem urzędnicy kancelarii z niezliczonymi dokumentami. Wreszcie wyżsi urzędnicy, strażnicy prawa, arystokracja i Wielki Król wyjechali konno lub na wojennych rydwanach. Dzięki Milonowi ja podróżowałem wraz z arystokracją w rydwanie zaprzężonym w cztery konie.
Wkrótce potem, jak przydzielono mnie do pierwszego oddziału pałacowej szkoły, Tessalos zażądał, żeby jego syn, Milo, również awansował do tego oddziału, twierdząc, że bratankowie tyrana Aten równi są perskim arystokratom bądź kapłanom. Tak zatem Milo dołączył do naszego oddziału, miałem więc z kim mówić po grecku. Kiedy nadszedł czas wyruszenia do Ekbatany, Tessalos zażądał, żebym jechał razem z nim i Milonem.
Wyruszyliśmy z Suzy o świcie. Obydwie rzeki rozlały się szeroko, ich rwące, spienione wody szybko wzbierały od topniejących w górach Zagros śniegów. Za miesiąc te wartkie rzeki miały zamienić się w błotniste strugi. Nie znałem żadnej innej miejscowości na świecie tak gorącej latem jak Suza – a przecież mieszkałem w Indiach – ani tak zimnej jak Suza zimą – a przecież przemierzyłem Himalaje.
Tessalos osobiście powoził rydwanem. Wygrał w czasie Igrzysk Olimpijskich wyścigi rydwanów i był z tego dumny niczym Kallias. Igrzyska te, odbywające się co cztery lata w Olimpii, mają coś takiego w sobie, że wprawiają w oszołomienie nawet najinteligentniejszych Greków. Przypuszczam, że gdyby Tessalos miał do wyboru: zostać tyranem Aten albo zwyciężyć na trzydziestej dziewiątej Olimpiadzie, wybrałby laurowy olimpijski wieniec.
Podróż w powolnych lektykach i wozach haremowych z Suzy do Ekbatany trwa co najmniej dwanaście dni. Dla dwóch małych chłopców wiezionych przez olimpijskiego zwycięzcę tylko cztery. Nawiasem mówiąc, było to dla mnie pierwsze zetknięcie ze wspaniałym systemem dróg budowanych przez Dariusza. Prowadzą one z Suzy na północ, na południowy zachód i na wschód. Co piętnaście lub dwadzieścia mil zbudowano stację postojową, jak również zajazd i stajnie. Dokoła nich powstały małe wioski.
Już na pierwszym postoju dostrzegłem prześwitujące poprzez białe i różowe kwiecie tysiąca owocowych drzew drewniane chaty nowej osady. Na pomoc od Suzy ziemia jest niezwykle urodzajna.
Dzięki randze Tessalosa karczmarz przydzielił nam małą izbę z niskim stropem i glinianą podłogą. Niżsi rangą podróżni nocowali w stajniach, oborach i pod gołym niebem na ziemi.
Jakkolwiek dostojnicy podróżują zwykle z własnymi namiotami, umeblowaniem i niewolnikami, Tessalos chciał, żebyśmy odbyli tę drogę „jak prawdziwi wojownicy, ponieważ obydwaj nimi zostaniecie”.