Выбрать главу

W obecności Kserksesa spalono do szczętu Ateny, i Troja, nie wspominając o Sardes, została pomszczona. Tymczasem Temistokles porozumiał się potajemnie z Kserksesem. Dowódca ateński zażądał greckim zwyczajem ziemi i pieniędzy, a Kserkses okazał się bardziej niż skłonny zadowolić swego przebiegłego nieprzyjaciela. Temistokles na dowód, iż działa w dobrej wierze, ostrzegł Kserksesa, że ponieważ flota grecka szykuje się do pożeglowania w stronę Sycylii, Kserkses musi zaatakować ją natychmiast, jeżeli pragnie rozstrzygającego zwycięstwa. Tak się dziwnie złożyło, że tylko królowa Artemizja podejrzewała zasadzkę. Nawiasem mówiąc, postawiła na swoim i osobiście dowodziła wojskami Halikarnasu. Chociaż w polu niezbyt sprawna, umiała przenikliwie przewidzieć zamysły Greków. Wspomnę jeszcze, że wyruszając do boju Artemizja zawsze przyprawiała sobie sztuczną brodę, taką jak prawdziwa broda Mardoniosa, który głęboko urażony, że go przedrzeźnia, nigdy się jednak nie skarżył.

Wbrew ostrzeżeniom Artemizji Kserkses wydał rozkaz ataku. Trzecia część perskiej floty zatonęła wskutek nielojalności lub nieudolności niektórych fenickich kapitanów. Kiedy Kserkses owych oficerów słusznie ukarał, inni feniccy i egipscy dowódcy zdezerterowali i Persowie utracili połowę okrętów. Na lądzie jednak mieliśmy zdecydowaną przewagę. Attyka była nasza. Niemniej wszyscy Grecy dwulicowemu Temistoklesowi przypisywali zasługę za wielkie morskie zwycięstwo. To, co z początku było z jego strony aktem zdrady, w końcu jakoby zbawiło Grecję.

Kserkses nie winił Temistoklesa za klęskę. Jakżeby mógł? Grecy nie zwyciężyli. Persowie przegrali przez fenickich dowódców. Temistokles ostrzegł potem Kserksesa, że straż przednia floty ateńskiej popłynęła w stronę Hellespontu z rozkazem zniszczenia mostu między Europą a Azją. Ażeby obronić most, Kserkses pospieszył lądem do Byzantion. Po drodze zatrzymał się na noc u mojego dziadka w Abderze – wielki zaszczyt, a także źródło nieustannych kłopotów politycznych dla rodziny Lais. Do dziś uchodzi za stronników Persji.

Jeden korpus armii Kserkses zostawił w Grecji pod dowództwem Mardoniosa. Drugi korpus strzegł długiej drogi lądowej od Attyki do Hellespontu. Trzeci korpus miał utrzymywać porządek w miastach jońskich.

Ponieważ Mardonios nadal okupował greckie kraje na stałym lądzie, wszyscy greccy przywódcy przeciwni rządom ateńskim zgłaszali się do jego kwatery głównej w Tebach. Antyperscy Grecy byli zupełnie bezsilni. Mimo to Mardonios musiał po raz drugi spalić Ateny, żeby dać nauczkę stronnictwu konserwatystów. Ze wszystkich Ateńczyków tylko oni nie chcieli uznać władzy Wielkiego Króla. Przyciśnięci do muru konserwatyści wciąż błagali Spartę o pomoc, ale żadna nie nadeszła. Spartanie to tradycyjnie wiarołomni sprzymierzeńcy. Poza tym, a może zwłaszcza w tym wypadku, przywódcy spartańscy są zazwyczaj na żołdzie perskim.

Przez pewien czas wyglądało, że Mardoniosowi powiodła się jego misja. Lecz naraz regent Sparty Pauzaniasz zrobił się zachłanny. Stwierdziwszy, że księżyc znajduje się w pomyślnej pozycji, poprowadził nagle armię spartańską do Attyki i zażądał od Mardoniosa prezentu w postaci skrzyni ze złotem; miał wycofać się po jej otrzymaniu. Ale Mardonios chciał ostatecznego zwycięstwa nad Spartą i jej greckimi sojusznikami. Nie dał złota. Też był zachłanny – na honor. Dopuściwszy do tego, by jego główną namiętność, skąpstwo, przemogła żądza sławy, sam siebie zniszczył. Zawsze jest błędem postępować niezgodnie ze swoim charakterem.

Mardonios zaatakował spartańską armię. Spartanie ponieśli klęskę. A kiedy rzucili się do ucieczki, okazało się, że drogę powrotną na Peloponez zablokowały im nasze wojska i że wszystkie ich zapasy żywności zostały zagarnięte.

Mardonios spełnił swoje marzenie. Grecja należała do niego. Chciał jednak uczynić jeszcze ostatni tryumfalny gest. Dosiadłszy białego rumaka osobiście poprowadził atak na resztki wojsk spartańskich. W starciu białego rumaka zabito i Mardonios spadł na ziemię. Zanim zdążył wstać – u kulawego trwało to dłużej – jeden z Greków zmiażdżył mu głowę głazem. Tak umarł mój przyjaciel Mardonios, który śnił o władaniu wszystkimi wyspami i chciał być panem wszystkich Greków. Jeśli jakąś śmierć można nazwać dobrą, Mardonios miał dobrą śmierć. Nie tylko zginął na miejscu, lecz umierając wierzył, że spełniło się jego marzenie i cała Grecja naprawdę należy do niego. Co dziwne, nigdy nie znaleziono zwłok. Po latach syn Mardoniosa wydał majątek na szukanie kości swego ojca.

Na polu pod Platejami zdradziecki Pauzaniasz został obwołany zbawcą Grecji. Tymczasem Jonia wszczęła bunt i armia Mardoniosa – teraz dowodził nią Artabazos – musiała wracać do Azji, gdzie znaczna część floty perskiej została zatopiona u przylądka Mykale. Co gorsza, Grecy rozbili dwa korpusy armii perskiej. Paradoksem jest, że rozstrzygające zwycięstwo militarne, którego sprzymierzeni Grecy nie potrafili odnieść na własnej ziemi w Europie, przypadło im niespodziewanie mniej niż o sto mil na zachód od Sardes, gdzie przebywał Wielki Król wraz ze swoim dworem.

Ze zdumieniem słuchałem relacji wiceszambelana z tylu klęsk, które spadły na Persję.

– I dlatego – dorzucił, jakby mi tłumacząc – Wielki Król przyjedzie do Suzy dopiero na początku lata, kiedy ma odbyć się ślub jego syna, Dariusza.

– Wojny greckie skończyły się – rzekłem. Cóż jeszcze można było rzec? Mardonios nie żyje, pomyślałem. Młodość minęła.

Wiceszambelan wzruszył ramionami.

– Powiadają, że Pauzaniasz chce obwołać się królem Grecji. Jeśli będzie próbował, może czekać nas rzeczywiście bardzo długa wojna.

– Lub bardzo długi pokój.

Podszedł do nas leciwy eunuch, którego znałem będąc jeszcze dzieckiem w haremie. Po serdecznym przywitaniu, powiedział:

– Możesz ją teraz odwiedzić. Popatrzyłem na niego tępo.

– Tak, królową matkę.

– Ona żyje? – Nie mogłem w to uwierzyć.

Atossie też trudno było w to uwierzyć. Skurczyła się do rozmiarów dziecięcej lalki i jak u lalki miała teraz zbyt dużą głowę w stosunku do wątłego, drobnego ciała.

Leżała na srebrnym łożu u stóp posągu Anahity. Kiedy padłem przed nią na twarz, uniosła na sekundę rękę, po czym pozwoliła jej opaść na narzutę. Tak zostałem przywitany.

– Wstań. – Głos miała niski jak mężczyzna.

Patrzyliśmy na siebie jak para duchów, które właśnie spotkały się w przedsionku aryjskiego Przybytku Przodków.

– Dziwisz się? Przytaknąłem w milczeniu.

Atossa uśmiechnęła się ukazując jeden samotny ząb. Wprawdzie z pewną trudnością rozumiałem, co mówi, ale głos królowej był równie silny jak dawniej i stare oczy jeszcze błyszczały.

– Wyglądasz bardzo staro – powiedziała.

– Ty, Wielka Królowo, wyglądasz…

– … jak zwłoki, które zapomniano złożyć do grobu. Śmieszne, żeby ktoś żył tak długo.

– To dla nas błogosławieństwo. – Z zadziwiającą swobodą przyjąłem dworski sposób bycia. Bałem się, że może straciłem już wprawę. Wyrazy chińskie i sanskryckie tak teraz pomieszały się w mojej głowie z perskimi i greckimi, że czasem nie umiałem sformułować najprostszych zdań. Do dzisiaj jeszcze mam kłopoty ze słowami. Mówię do ciebie po grecku, myślę po persku, językiem beznadziejnie skażonym przez wschodnie naleciałości, a moje obecne sny są dziwnie żałosne. Ponieważ nic już nie widzę na jawie, rzadko trafia mi się coś zobaczyć we śnie. Ale słyszę głosy i często nie rozumiem, co mi usiłują powiedzieć.