Выбрать главу

Moje ostatnie lata w Persji uważałem po prostu za moje ostatnie lata w ogóle. Życie na uboczu sprawiało mi przyjemność. Nie bywałem w Suzie. Spędzałem czas na robieniu notatek dla drugiej izby kancelarii. Pisałem o szlaku jedwabnym, Chinach, Adźataśatru. Dziękowano mi uprzejmie za moje relacje i z miejsca odsyłano je do domu ksiąg.

Często spotykałem się z gminą zoroastryjską. Teraz, kiedy zestarzałem się, traktowano mnie z respektem. Ale nie udało mi się ani na chwilę zainteresować zoroastryjczyków pewnymi pojęciami na temat istnienia i nieistnienia boga, z którymi zetknąłem się na wschodzie. Spostrzegłem też, raczej z rezygnacją niż niepokojem, że prosta jednolitość Mądrego Pana ulega naruszeniu. Dawne bogo-demony wracają pod postacią aspektów Jedynego, który jest Dwoma, lecz znowu będzie Jednością, gdy skończy się czas długiego panowania. Bogo-demony nie kapitulują łatwo. Ostatnio Wielki Król wzniósł ołtarz na cześć Arty, czyli Cnoty, jakby ta cecha była sama w sobie bogiem.

Wygnanie Kimona miało jeden dobry skutek – oczywiście dla Persji. Póki Kimon rządził w Atenach, nie istniały widoki na pokój pomiędzy imperium a ligą państw greckich. Lecz gdy Kimona obalono, przywódca stronnictwa demokratów, Efialtes, szybko przywrócił władzę zgromadzeniu ludowemu. A kiedy Efialtesa zabito za jego trudy, przywództwo objął młody Perykles, którego pierwszym posunięciem było zawarcie pokoju z Persją. Wysłał do Persepolis poselstwo, na którego czele stanął Kallias.

Właśnie wtedy, w sześćdziesiątym roku życia, kazano mi się stawić u Wielkiego Króla w Persepolis. Byłem spokojny. Bo też nie martwię się już ani nie lękam, kiedy wzywa mnie ktoś potężny – dotyczy to także naszego tutejszego możnowładcy, Peryklesa. Śmierć jest blisko, królowie daleko, żeby sparafrazować Konfucjusza.

Nie odwiedzałem Persepolis od koronacji Artakserksesa.

Stawiwszy się w pałacu zimowym stwierdziłem, że nie zna mnie tu nikt, prócz kilku eunuchów w drugiej izbie kancelarii. Popłakali się na mój widok. Eunuchowie na starość stają się sentymentalni. Ja nie. Raczej odwrotnie. Lecz niewątpliwie jest prawdą, że my, starcy, to wszystko, co pozostało z czasów Dariusza i szczytowej potęgi Persji. Mamy o czym plotkować, jeśli nie nad czym płakać.

Dano mi nadzwyczaj zimną i niewygodną komnatę w pałacu Kserksesa, wciąż jeszcze wówczas – a na pewno i dzisiaj – nie wykończonym; moich służących zakwaterowano w budach, które wyrosły za murami otaczającymi pałac królewski.

Prawdę mówiąc, może i liczyłem trochę, że zostanę skazany na śmierć za jakąś urojoną zbrodnię. Po pierwsze, traciłem wzrok, co zmusza człowieka do uważnego słuchania innych, a trudno o bardziej wymyślne okrucieństwo. Po drugie… mój czas już minął. Niestety, okazało się, że jestem w łaskach.

Wezwał mnie nie Wielki Król, lecz matka króla, Amestris. Amestris urządziła z olśniewającym przepychem trzeci dom haremu. Chociaż pomieszczenia są małe, udało jej się bogato je przyozdobić.

W komnacie, w której mnie przyjęła, całe ściany pokrywały płytki ze złotej blachy, wykrojone w kształcie liści lotosu. Sama otuliła się w szatę jak gdyby z podobnej tkaniny. Po wyjściu służących zostaliśmy sami. Uznałem to za dowód szacunku dla mojego podeszłego wieku.

– Jesteś ostatni – szepnęła Amestris i zarumieniła się.

Po trzech dniach pobytu na dworze przywykłem już, że ludzie z czcią obwołują mnie ostatnim. Wydałem z siebie szereg starczych pomruków mających przekonać królowę, że nie tylko jestem ostatni, ale że niebawem i tego ostatniego zabraknie. A kto następny, pomyślałem, odejdzie po mnie? Może Amestris? Nie starzała się dobrze. Schudła i jej ładna dawniej twarz się pomarszczyła. Mimo to prawie się nie malowała. Groteskowa maska Atossy z ostatnich lat jej życia wpłynęła, jak sądzę, ostrzegawczo na synową.

– Siadaj – powiedziała; świadczyło to, że w jej oczach stoję już nad grobem. Ponieważ byłem, jestem, trochę kulawy, z wdzięcznością opadłem na stołek obok jej krzesła z kości słoniowej. Pachniała myrrą. Tą najkosztowniejszą z maści tak grubo nasmarowano jej ciało, że pomarszczona blada skóra miała osobliwy opalizujący połysk. – Kochałeś mego męża, Wielkiego Króla. – Łzy napłynęły jej do oczu. Myślę, że była całkiem szczera. Ostatecznie, można udzielić zgody na zamordowanie ukochanego człowieka. Ja nie mógłbym, ale Achemenidzi mogą i robią to. – Poza nami nie ma już nikogo z tych, co go kochali. Jesteśmy ostatni.

Nareszcie nie byłem jedynym okazem wymierającego gatunku. Postanowiłem jednak okazać takt.

– Bez wątpienia nasz Wielki Król, jego bracia i siostry…

– Dzieci nie czują tego co my. – Przerwała mi ostro. – Znałeś Kserksesa jako człowieka i przyjaciela. Ja znałam go jako małżonka. O n i znali tylko Wielkiego Króla. Zresztą dzieci są bez serca. Czy sam tego nie doświadczyłeś?

– Nie znam moich dzieci.

– Myślisz o tych dwóch synach, których zostawiłeś w Indiach?

– Tak, Wielka Królowo. – Jak o każdym człowieku związanym z dworem, tak i o mnie w domu ksiąg zgromadzono wszelkiego rodzaju informacje zbierane latami przez tajnych agentów. Zastanowiło mnie nagle, dlaczego Amestris zadała sobie trud zajrzenia do moich akt. Zrobiło mi się trochę nieswojo. Chociaż wzdycham do śmierci, samo umieranie może mieć swoje niemiłe strony.

– Żyli jeszcze w ubiegłym roku. Kancelaria otrzymała dość szczegółowe sprawozdanie od naszej misji handlowej w Śrawasti. Ale twoja żona, Ambalika, umarła; kobiety w tym klimacie nie żyją długo.

– Niewątpliwie, Wielka Królowo. – Nie czułem nic. Dla mnie Ambalika umarła podczas naszego ostatniego spotkania, kiedy z takim animuszem zaplanowała moją oficjalną śmierć.

– Po twoim wyjeździe Ambalika wyszła za mąż za swojego brata. Prawdę mówiąc, te ich obyczaje nie mieszczą mi się w głowie. Była przecież nadal twoją żoną. Dziewczyny są naturalnie zawsze najgorsze. – Amestris z wyrazem dezaprobaty podjęła temat dzieci. Własne dzieci przysparzały jej zmartwień. Nie było tajemnicą, że królowa matka nienawidzi swej córki Amytis, o której namiętnym romansie z pięknym Apollonidesem już wtedy wszyscy wiedzieli. Amestris wspominała jeszcze przez dłuższą chwilę Kserksesa, wreszcie przystąpiła do rzeczy. – Grecy chcą pokoju. Tak twierdzą.

– Którzy Grecy, Wielka Królowo? Skinęła głową.

– No tak, to jest zawsze problem. W tej chwili mamy tu dwa odrębne poselstwa. Jedno z Argos, miasta greckiego, które bardzo kochał Kserkses, jeśli ktoś może kochać coś tak… zmiennego jak miasto greckie. Drugie z Aten.

Musiałem zdradzić swoje zdziwienie. Amestris znowu skinęła głową.

– Nas też to zdziwiło. Sądzimy, że przybyli do nas w dobrej wierze. Ale kto może wiedzieć? Na czele poselstwa ateńskiego stoi Kallias, szwagier Kimona.

– Arystokrata?

– Tak. To znaczy wrogi Persom. Ale kimkolwiek byłby, został wybrany do rokowań z nami przez obecny rząd, demokratyczny. – Amestris mogła pozwolić sobie na wyrażanie się w sposób jasny, co jest niedozwolone Wielkiemu Królowi, który stale musi zachowywać się jak bóstwo nasycające sobą każdy atom rozmowy, lecz nigdy niczego nie precyzujące. Amestris przypomina raczej wysoko postawionego eunucha, z gatunku tych, co to ani na moment nie przerywają lektury raportów kancelaryjnych, znają tysiąc i jeden szczegółów na tysiąc i jeden tematów, ale często nie rozumieją sedna sprawy, co nigdy nie przytrafiło się Atossie. – Wnuk Hippiasza rozmawia z poselstwem Argiwów. – Amestris obdarzyła mnie swoim nieśmiałym uśmiechem. – Uważaliśmy, że nietaktem byłoby posłużyć się wnukiem tyrana jako pośrednikiem między nami a demokratami z Aten. Dogadzałoby nam więc, gdybyś ty negocjował z Kalliasem.