Выбрать главу

Mimo że ćwiczenia wojskowe męczyły mnie, lubiłem je, chociażby dlatego że żaden mag nie brał w nich udziału. Uczyli nas najlepsi spośród „Nieśmiertelnych”. A więc najlepsi wojownicy świata.

Poranek, kiedy to po raz pierwszy zauważyłem Kserksesa, stoi mi przed oczami żywiej niż dzisiejszy. Ale wtedy byłem młody. I miałem dobry wzrok. Co widziałem? Słońce jak złoty talerz na bladoniebieskim niebie. Ciemną zieleń cedrowych lasów. Pokryte śniegiem wierzchołki gór. Żółte pola, na skraju których pasły się brunatne jelenie. Dzieciństwo jest tak kolorowe. A starość?… Starość to brak koloru, a w moim przypadku również wzroku.

Przed wschodem słońca rozpoczynaliśmy codzienny marsz. Szliśmy dwójkami, każdy z włócznią w ręku. Z jakiegoś powodu znalazłem się w jednej parze z Kserksesem. Nie zwracał na mnie uwagi. Ja zaś obserwowałem go bacznie z bliska. Jako dziecko haremu wiedziałem, że jeżeli stronnictwo Atossy wygra z grupą Gobryasa, on zostanie Wielkim Królem.

Kserkses był wysokim chłopcem o jasnozielonych, błyszczących oczach i ciemnych brwiach, łączących się w prostą linię. Mimo młodego wieku miał na rumianych policzkach kępki ciemnozłotego zarostu. Rozwinął się przedwcześnie.

Jeżeli Kserkses był świadom swojego przeznaczenia, to nie zdradzał tego. Zachowywał się nie lepiej i nie gorzej od każdego z licznych synów Wielkiego Króla. Miał ujmujący uśmiech. W odróżnieniu od większości ludzi do końca życia zachował wszystkie zęby.

Nie odzywałem się do niego ani on do mnie.

W południe otrzymaliśmy rozkaz zatrzymania się przy leśnym źródle. Pozwolono nam napić się wody, ale nie jeść. Z jakiegoś powodu zamiast położyć się na mchu, tak jak większość moich kolegów, poszedłem do lasu.

Nagle zielone gałęzie lauru rozsunęły się i oczom moim ukazał się ryj i zakrzywione żółte kły. Stałem jak wryty z włócznią w ręku, nie mogąc się poruszyć, podczas gdy wielkie obrośnięte cielsko przedzierało się poprzez laurową gęstwinę.

Odyniec poczuł mnie i cofnął się. Był na pewno równie przestraszony jak ja. Ale po chwili obrócił się w miejscu i zaatakował.

Zostałem wyrzucony wysoko w górę. Zanim opadłem z powrotem na ziemię, straciłem dech w piersiach.

Byłem pewny, że nie żyję, po chwili jednak uświadomiłem sobie, że chociaż trudno mi oddychać, to jednak słyszę ludzki niemal jęk odyńca, któremu Kserkses wbił włócznię głęboko w kark. Wciągnąłem po raz pierwszy nieco powietrza do płuc. Krwawiący dzik runął pomiędzy krzewy lauru, potknął się, upadł i zdechł.

Wszyscy podbiegli, by winszować Kserksesowi. Na mnie nikt nie zwracał najmniejszej uwagi. Na szczęście nie odniosłem żadnej rany. Nikt nie zauważył, w jakim znalazłem się niebezpieczeństwie, z wyjątkiem Kserksesa.

– Mam nadzieję, że nic ci się nie stało. – Spojrzał na mnie z góry i uśmiechnął się.

– Uratowałeś mi życie – powiedziałem patrząc na niego.

– Wiem – stwierdził rzeczowo.

Tyle mogliśmy sobie powiedzieć w tym momencie, ale żaden z nas nie otworzył już ust i potem też nigdy nie wspominaliśmy tego wydarzenia.

Z biegiem lat stwierdziłem, że kiedy człowiek uratuje drugiemu życie, często zaczyna uważać go za swoją własność. Nie mogę w inny sposób wytłumaczyć, dlaczego Kserkses wybrał sobie mnie na najbliższego przyjaciela. Wkrótce po tej leśnej przygodzie zostałem przeniesiony do książęcych komnat.

Odwiedzałem nadal Lais, ale już z nią nie mieszkałem. Cieszyło ją, że zbliżyłem się do Kserksesa, a przynajmniej tak twierdziła. O wiele później powiedziała mi, że niepokoiła ją nasza przyjaźń. W tamtych czasach wszyscy uważali, że następcą Dariusza zostanie Artabazanes. Gdyby tak się stało, uśmiercono by Kserksesa wraz ze wszystkimi jego przyjaciółmi.

Jeżeli nawet wówczas zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa, to teraz zupełnie go nie czuję. Kserkses okazał się czarującym towarzyszem. Wszystko przychodziło mu łatwo. Był doskonałym jeźdźcem, świetnie władał każdym rodzajem broni. Chociaż nie interesował się specjalnie lekcjami udzielanymi nam przez magów, czytanie przychodziło mu dość łatwo. Jednakże przypuszczam, że pisać nie umiał.

Co roku przenosiliśmy się wraz z Wielkim Królem zależnie od pory roku z Suzy do Ekbatany, Babilonu i z powrotem do Suzy. Zarówno Kserskes jak ja przedkładaliśmy Babilon nad inne stolice. Jakiż młodzieniec mógłby być innego zdania?

Nasze uczniowskie życie było całkowicie podporządkowane dowódcom wojskowym, magom i eunuchom. Dwór pozostawał dworem niezależnie od tego, w jakim przebywał mieście, tak samo pałacowa szkoła. Nie mieliśmy więcej wolności niż niewolnicy pracujący w kopalniach srebra mojego dziadka. W Babilonie jednakże uświadamialiśmy sobie, że poza dworem Dariusza istnieje naprawdę wspaniałe życie. Kserkses, Mardonios i ja z melancholią myśleliśmy o tym, jak przyjemnie byłoby przebywać w tym mieście w czasie, kiedy dwór tam się nie znajdował. Marzenia nasze spełniły się, gdy mieliśmy po dziewiętnaście lat.

Mardoniosa – błyskotliwego młodzieńca – Dariusz chyba bardzo lubił. Mówię „chyba”, bo nikt nie wiedział, co Dariusz naprawdę o ludziach myśli. Jako wytrawny manipulator, ujmujący pomimo pewnej dozy brutalności, Wielki Król był też najbardziej nieodgadnionym z ludzi i nikt nie wiedział dokładnie, jaką ma opinię u niego, aż nagle było za późno. Dariusz na pewno pamiętał o tym, że Mardonios jest synem Gobryasa, człowieka w najlepszym razie trudnego i potencjalnego rywala. Dariusz okazywał więc wielką pobłażliwość zarówno wobec ojca jak i syna.

W dniu urodzin Wielki Król namaścił sobie głowę zgodnie z rytuałem w obecności członków rodziny królewskiej i osób jej bliskich i obiecał spełnić ich życzenia. Tego roku, jeszcze w Suzie, Kserksesowi przypadło w udziale trzymanie srebrnego dzbana napełnionego różaną wodą, a Mardoniosowi otarcie jedwabną chustą brody i włosów Dariusza.

– Jakie z twoich życzeń mógłbym spełnić, Mardoniosie? – Wielki Król był w dobrym humorze, mimo niechęci do wszelkich rocznic i związanych z nimi myśli o śmierci.

– Dać mi namiestnictwo Babilonu na trzeci miesiąc nowego roku, Wielki Królu.

Jakkolwiek ceremoniał wymaga, aby Wielki Król nigdy nie okazywał zdziwienia, Kserkses powiedział mi, że jego ojciec był zaskoczony. – Babilonu? Dlaczego Babilonu? I dlaczego tylko na jeden miesiąc?

Mardonios jednak nie odpowiedział. Skulił się tylko u nóg Dariusza w czołobitnej pozycji oznaczającej: jestem twoim niewolnikiem, rób ze mną, co chcesz.

Dariusz patrzył surowym wzrokiem na Mardoniosa. Potem rozejrzał się po zatłoczonej sali. Chociaż nikomu nie wolno było patrzeć wprost na niego, Kserkses to uczynił. Kiedy Dariusz napotkał spojrzenie syna, Kserkses się uśmiechnął.

– Nigdy jeszcze nie zetknąłem się z kimś równie skromnym. – Dariusz udawał zakłopotanie. – Oczywiście, wiele fortun powstało w ciągu niespełna miesiąca. Ale z pewnością nie w Babilonie. Jeżeli idzie o pieniądze, ciemnowłosi ludzie są znacznie sprytniejsi od nas, Persów.

– Pojadę z nim, Wielki Królu, jeżeli zgodzisz się spełnić moje życzenie – odezwał się Kserkses. – Będę pilnował cnoty Mardoniosa.

– A kto dopilnuje twojej cnoty? – Dariusz nie żartował.

– Cyrus Spitama, jeżeli spełnisz życzenie, które na jego prośbę wyrażam. – Kserkses został dobrze poinstruowany przez Mardoniosa. – Dopilnuje też naszego religijnego wychowania.