Выбрать главу

Milo zachichotał.

– Jeżeli nadal jesteś czcicielem ognia, to co tu robisz w stroju wojownika?

Zanim zdążyłem wymyślić wystarczająco zjadliwą odpowiedź, zobaczyliśmy zbliżającego się jeźdźca. Zeskoczył z konia i przywiązał go do jakiegoś pala na terenie świątyni – popełniając w ten sposób świętokradztwo. Artafernes patrzył na niego złym wzrokiem, ale jeździec podszedł do niego z meldunkiem. Wściekłość Artafernesa wzrosła niepomiernie po przeczytaniu pisma. Flota jońska spotkała się z ateńską i obydwie stały teraz zakotwiczone pod Efezem. Co gorsza, wszystkie jońskie miasta – od Miletu na południe po Byzantion na północy – zbuntowały się przeciwko Wielkiemu Królowi.

W tydzień później Artafernes wydał ucztę w pałacu Krezusa. Nie przypominam sobie z jakiej okazji. Pamiętam natomiast, że około północy jeden z gości zauważył, że miasto płonie. Sardes było bardzo tandetnie zbudowane, więc nikt się tym nie przejął. Co dzień palą się tam domy i codziennie się je odbudowuje. Godłem Sardes powinien być nie lew, lecz feniks.

Podczas gdy Hippiasz rozwodził się znowu nad przywiązaniem Greków do jego rodziny, zaczęły nadchodzić meldunki. Greckie wojska wylądowały w Efezie. Maszerowały na Sardes. Podeszły pod mury miasta. Są w mieście. Podpaliły miasto.

Artafernesa poraziły te wieści i niestety dał to po sobie poznać, co świadczyło, że jest niezdolny do dowodzenia armią w wojnie, która okazała się bardzo groźna. Z drugiej strony trudno było uwierzyć, że banda bezczelnych Ateńczyków i jońskich Greków ośmieli się pomaszerować w głąb perskich ziem i spalić stolicę Lidii.

Artafernes zarządził pełną mobilizację. Płomienie przemieniły noc w dzień, toteż widzieliśmy się nawzajem, kiedy pędziliśmy do parku, gdzie mieli się zebrać wojownicy. Wszyscy co do jednego rwali się do walki. Ale gdzie był wróg? Tymczasem niebo zalała złocisto-czerwona pożoga i chłodna noc lidyjska zaczęła przypominać upalne letnie noce w Suzie.

Wreszcie zjawił się jeden z przybocznych Artafernesa. Kazał się nam wycofać do twierdzy „w przykładnym porządku”. Niestety rozkaz nadszedł za późno. Wszystkie wyjściowe drogi z miasta odcięły płomienie. Zrobiliśmy więc jedyną możliwą rzecz: pobiegliśmy na rynek. Postanowiliśmy, że w najgorszym razie zanurzymy się w rzece, aż ogień się wypali. To samo wpadło oczywiście do głowy wszystkim mieszkańcom Sardes. Kiedy dotarliśmy na rynek, stała tam wielka ciżba – mieszkańcy miasta oraz perskie i lidyjskie oddziały.

Przypuszczam, że koniec świata będzie mniej więcej tak wyglądał jak pożar Sardes. Potworne krzyki ludzi, wycie zwierząt, trzask walących się budynków, które zapalały się jeden za drugim, bo silny wiatr roznosił ogień na wszystkie strony.

Ale ten sam wiatr, który zniszczył Sardes, uratował nam życie. Gdyby nie wiał z tak wielką siłą, udusilibyśmy się od dymu. Dzięki niemu mieliśmy wystarczająco dużo powietrza do oddychania. Wysoki mur otaczający rynek również działał jako zapora przed płomieniami. Nic się tam nie zapaliło z wyjątkiem palm rosnących wzdłuż brzegu głębokiej rzeki, w której odbijały się ogniste języki płomieni.

Modliłem się do Mądrego Pana i drżałem na myśl o strumieniach rozpalonego metalu, które zaleją świat w dniu ostatecznej jego zagłady. Nigdy jeszcze nie czułem się tak całkowicie bezradny.

– Moglibyśmy zrobić tratwę – powiedział Milo – i popłynąć w dół rzeki.

– Tam są twoi Ateńczycy. Kiedy będziemy przepływali koło nich, zabiją nas, jednego po drugim.

– No to rzućmy do rzeki kłody. Będziemy mogli pod nie nurkować, tak jak ci ludzie.

Wielu mieszkańców Sardes unosiło się na wodzie, trzymając się kawałków drewna lub wypełnionych powietrzem pęcherzy.

– Musielibyśmy się pozbyć naszych zbroi. – Wolałem wprawdzie utonąć niż spalić się żywcem, ale na razie chciałem czekać, jak długo się dało, przed powzięciem ostatecznej decyzji.

Milo potrząsnął głową.

– Nie mogę rzucić broni. – Jako zawodowemu wojownikowi i spadkobiercy tyranów nie wolno mu było zginąć inaczej niż w walce. Cóż, kiedy nie toczyła się żadna walka, z wyjątkiem tej z dwoma spośród czterech żywiołów.

Nagle jazda lidyjska przegalopowała przez rynek. Grzywa jednego konia płonęła, podobnie jak długie warkoczyki jeźdźca. Jakby ożywieni jedną myślą jeździec i koń zanurzyli się w rzece.

Na szczęście pojawił się głównodowodzący wojsk Artafernesa. Nie zapamiętałem jego imienia, co świadczy o mojej niewdzięczności, zważywszy, że uratował nam życie. Pamiętam tylko, że był to rosły człowiek i że trzymał w ręku krótki bicz, którym z satysfakcją okładał zarówno wojowników, jak cywilów.

– Zbiórka w szeregu! Na miejsca! Jazda na lewo, pod mur. Piechota kompaniami wzdłuż brzegu rzeki! Z dala od płonących drzew! Wszyscy cywile na drugą stronę!

Ku mojemu zdumieniu staliśmy się nagle znowu zdyscyplinowanym wojskiem. Pamiętam, że pomyślałem: Spalimy się teraz żywcem w doskonałym ordynku. Ogień jednak nie przekroczył murów rynku. Zrobili to natomiast Grecy. Wrzeszcząc jak opętani wpadli na rynek. Kiedy jednak zobaczyli perskie oddziały i lidyjska jazdę ustawione w bojowym szyku, stanęli jak wryci.

Podczas gdy mieszkańcy Sardes w popłochu szukali schronienia, perski dowódca dał rozkaz do ataku. Grecy cichcem wycofali się tą samą drogą, którą przyszli. Jazda usiłowała wprawdzie ścigać ich przez płonące kręte uliczki, ale Grecy okazali się dla niej za szybcy, a płomienie za groźne.

W południe następnego dnia dwie trzecie Sardes stanowiło już tylko kupę popiołu – popiołu, który tlił się jeszcze przez wiele tygodni. Ale to miasto, zbudowane bez ładu i składu, zostało odbudowane z zadziwiającą szybkością, toteż po sześciu miesiącach można je było uznać za takie samo jak dawniej, a może nawet ładniejsze. Tylko świątynię Kybeli pozostawiono w ruinach, co okazało się dla nas korzystne, bo chociaż Lidyjczycy żywili w zasadzie sympatie progreckie, to znieważenie bogini Kybeli tak ich wzburzyło, że połowa wojsk greckich została wybita przez jazdę lidyjska na drodze do Efezu.

Mimo to w sumie strategia grecka okazała się zwycięska. Grecy zdołali zagrozić Wielkiemu Królowi w samym sercu jego imperium. Spalili stolicę Lidii. Zmusili Artabazanesa do zrezygnowania z próby zdobycia Miletu i ruszenia do obrony Lidii. Na morzu zaś zjednoczone floty Aristagorasa i Ateńczyków stanowiły wielką siłę i były przez długi czas niezwyciężone.

Późną zimą Cypr przyłączył się do zbuntowanych miast jońskich i Persja znalazła się w stanie wojny przeciwko nowej i potężnej koalicji, zwanej Radą Miast Jonów.

4

Pozostałem w Sardes przez dwa lata. Pełniłem tam funkcję członka Rady Wojskowej. Wysyłano mnie na liczne wyprawy w głąb kraju. W pewnym momencie próbowaliśmy bezskutecznie odbić północne miasto Byzantion. Znajdowałem się w Sardes, gdy dotarła tam wieść o śmierci Hystaspesa. Zmarł nadzorując budowę grobowca Dariusza. Opłakiwałem go. Był najlepszym z ludzi.

W Sardes fetowałem wraz z Mardoniosem jego zwycięstwo na Cyprze, który zdobył ponownie dla Persji, a następnie małżeństwo z Artazostrą, córką Wielkiego Króla. Według Lais, była to ładna dziewczyna, ale od urodzenia głucha jak pień. Mardonios miał z nią później czterech synów.

Na krótko przed moim powrotem do Suzy Histiajos zbuntował się przeciwko Wielkiemu Królowi, a Lais uznała, że nadeszła pora na odwiedzenie rodziny w Abderze. Zawsze wiedziała, kiedy należy się wynieść i kiedy się znowu zjawić. Wkrótce potem Histiajos został pojmany i skazany przez Artafernesa na śmierć. W tym czasie Lais nie potrafiła sobie nawet przypomnieć jego imienia.

Kiedy wróciłem do Suzy, zdumiało mnie – odznaczałem się wtedy jeszcze naiwnością – że mało kto chce słyszeć o powstaniu jońskim. Spalenie Sardes było wprawdzie wstrząsem, ale dwór wierzył, że Grecy zostaną wkrótce ukarani. Na razie interesował wszystkich najnowszy pretendent do tronu babilońskiego. Nie pamiętam takiego okresu, w którym nie istniałby taki czy inny pretendent do tego starożytnego tronu. Jeszcze dziś od czasu do czasu wyłania się z którejś z babilońskich wsi jakiś dzikus i oświadcza, że jest prawowitym spadkobiercą Nabuchodonozora. Jest to zawsze ambarasujące dla resztek starej królewskiej rodziny i niepokojące dla Wielkiego Króla. Mimo wrodzonej indolencji Babilończycy miewają napady gwałtowności. Dotyczy to zwłaszcza chłopów, szczególnie kiedy wypiją zbyt wiele palmowego wina.