– Nie będziesz tego robił. – Dariusz mówił twardo. – Będziesz uprzejmy wobec wszystkich kapłanów. Znajdziesz podobieństwa pomiędzy ich bóstwami i naszymi. Masz ich nie atakować. Nadejdzie dzień, kiedy będę rządził Indiami. Potrzebni mi wtedy będą kapłani. Musisz ich więc… oczarować. – Było to określenie Atossy.
Schyliłem się nisko.
– Będę ci we wszystkim posłuszny, panie.
Dariusz walnął upierścienioną dłonią w stół. W drzwiach ukazał się natychmiast pałacowy szambelan. Towarzyszyli mu dwaj ludzie. Jednym był indyjski eunuch; drugim żeglarz Skylaks, którego spotkałem już w Halikarnasie. Wielki Król traktował Skylaksa niemal jak równego sobie i ignorował trzęsącego się ze strachu eunucha.
Wskazał na dużą skórzaną torbę, którą trzymał Skylaks.
– Przyniosłeś to. Dobrze. Wyjmę swoją.
Dariusz odsunął gobelin przedstawiający Kambyzesa polującego na jelenie. Ciekawe, ale nie przypominam sobie w żadnym z pałaców gobelinu z wizerunkiem Dariusza. Za to podobizny Kambyzesa były wszędzie. O ile wiem, istnieje tylko jeden gobelin z podobizną Cyrusa w Suzie, w przedsionku komnat królowej, wykonany prymitywnie i wyjedzony przez mole, co nie dodaje mu uroku.
Za gobelinem znajdowała się głęboka nisza, a w niej zwykła szkatuła, taka, w jakiej kupcy trzymają pieniądze. Dariusz podniósł wieko i przez chwilę grzebał w jej wnętrzu. Wreszcie wyjął niewielką miedzianą płytkę. Tymczasem Skylaks wyjął podobną płytkę ze swojej skórzanej torby.
Nigdy przedtem nie oglądałem prawdziwej podróżnej mapy. Jedyną, jaką w ogóle widziałem, stanowił fantastyczny fresk pokrywający całą ścianę nowego pałacu w Babilonie. Wszystkie miasta i porty Babilonu, Azji Mniejszej i Egiptu, z czasów Nabuchodonozora, wyznaczono drogocennymi kamieniami. Ponieważ Babilończycy są dobrymi matematykami, należy przypuszczać, że odległości obliczone były prawidłowo.
Dariusz położył obydwie miedziane mapy Indii obok siebie na stole. Potem zaczął analizować istotne różnice pomiędzy swoją mapą a mapą Skylaksa.
– Zgodni jesteśmy jedynie co do rzeki Indus, którą mi wyrysowałeś.
Dariusz wskazał na długą linię rzeki wypływającej z wysokich gór na wschód od Baktrii, a kończącej się rozgałęzioną deltą, przy ujściu do tak zwanego Morza Indyjskiego.
Skylaks oświadczył, że jego mapa jest najnowsza. Ale zgodził się, że do żadnej mapy nie można mieć pełnego zaufania.
Nagle Dariusz rzucił czerwony jedwabny list na podłogę, tak żeby hinduski eunuch mógł go przeczytać.
– Od kogo jest to posłanie? – spytał. – I skąd pochodzi? – Następnie obrócił się w stronę Skylaksa: – Co z Indii właściwie widziałeś?
– Rzekę, panie. Część delty. Miasto Takszaśila na północy.
– Ono należy do mnie, nieprawdaż?
– Tak, panie. Cała dolina Indusu jest obecnie twoją dwudziestą satrapią. Granica jej znajduje się gdzieś tutaj. – Skylaks wskazał punkt na mapie. – Na wschód jest kraj pięciu rzek, które Indusi nazywają… jak? – Skylaks spojrzał na podłogę, na eunucha odczytującego posłanie.
– Pendżab, panie.
– Pendżab. Na północy leży królestwo Gandhara…
– Moje królestwo.
– Król płaci ci daninę, panie mój – powiedział taktownie Skylaks. Następnie pociągnął palcem wzdłuż całej krętej linii rzeki Indus z północy na południe. – Trzynaście miesięcy marszu od wysokich gór do delty. Ale na koniec to wszystko zostało twoje.
– Nie mówiąc już o trzystu pięćdziesięciu złotych talentach w postaci złotego piasku wypłacanych mi corocznie jako danina. Jest to najwyższa danina ze wszystkich moich satrapii, nie wyłączając Egiptu. Wyobrażacie sobie, ile można by uzyskać z całego kraju! – Kwadratowa ręka Dariusza przesuwała się po miedzianej mapie z lewej na prawą stronę, z zachodu na wschód. Zmarszczył brwi. – Ale c o to jest? – Moja mapa pokazuje dwie rzeki i trzy miasta, których nazw nie potrafię odczytać. A w ogóle… spójrzcie na zarys kraju! Moje Indie wyglądają jak okrągła tarcza. Twoje prawie jak półwysep. I co się dzieje na samym krańcu? Czy tam jest morze? Czy też spadamy tam już ze skraju świata?
– Tam jest następne morze, panie. I wysokie góry, dżungle, a dalej inne wielkie imperium, tak przynajmniej ludzie mówią.
– Państwo Środka. Tak, słyszałem już tę nazwę. Ale gdzie ono właściwie jest?
– Za panowania Cyrusa, panie, przybyło kiedyś poselstwo z Państwa Środka. Przynieśli nam jedwab i nefryt.
– Wiem, wiem. Przeglądałem spis. Chciałbym z nimi handlować. Ale trudno jest utrzymywać stosunki z krajem, którego położenia nikt nie zna. Ach, Skylaksie, marzę o krowach! Po prostu marzę! – Dariusz się roześmiał.
Skylaks uśmiechnął się, bo nie miał odwagi się roześmiać.
Czułem się zaintrygowany. Nie miałem pojęcia, co oznacza wzmianka o krowach. Później, w Indiach, miałem słyszeć to zdanie wiele tysięcy razy. Liczba krów była miarą bogactwa dla tych aryjskich plemion, które podbiły Persję, podobnie jak Asyrię, Grecję i Indie. Chociaż już nie mierzymy bogactwa krowami, to cywilizowani spadkobiercy dawno zmarłych krowokradów wciąż mają zwyczaj mówić: „marzę o krowach”, kiedy chcą wyrazić pragnienie bogactwa. Dariusz, autentyczny wódz aryjskiego plemienia, nigdy nie przestawał marzyć o krowach. Określenie to było równie jasne dla Achemenidów i indyjskich Arjów, jak dla nas tajemnicze.
– Cóż, Skylaksie, nadszedł czas zdobycia następnych krów. Jak widzisz, zaproszono nas do złożenia wizyty w oborze. Zaproszenie nadeszło z… jak nazywa się to miejsce? – Dariusz spojrzał w dół na eunucha.
– Magadha, Wielki Królu. Przysłał je król Bimbisara. Pozdrawia cię ze swojej stolicy, Radźagryhy.
– Cóż to za dziwaczne nazwy! Są gorsi od Greków! Zapomniałem, że jesteś Grekiem, Skylaksie. Ale gdzie jest ta Magadha? Nie ma jej na mojej mapie.
Skylaks wskazał długą rzekę biegnącą z północno-zachodniego na południowo-wschodni skraj mapy.
– To jest Ganges, panie. Tu, na południe od tej rzeki, leży królestwo Magadha. Radźagryha musi być gdzieś w tej okolicy. Nic tu nie jest dokładnie oznaczone.
– Cyrusie Spitamo, muszę mieć dokładną mapę Indii.
– Tak, panie. – Podnieciła mnie myśl o przygodzie, ale zrażała ogromna przestrzeń Indii. Trzynaście miesięcy na samą tylko podróż w d ó ł rzeki!
– Co jeszcze ten… Indus ma do powiedzenia?
– Mówi, że jego dziadek wymienił posłów z Wielkim Królem Cyrusem. I że jest w ścisłym kontakcie z królestwem Gandhary.
– Z moim królestwem!
– Tak, Wielki Królu.
– Ale ten Bimb… jak mu tam… nie uznaje mojego zwierzchnictwa?
– Cały świat je uznaje! – Eunuch mimo woli drżał na całym ciele.
– A on nie. To znaczy, że musimy wziąć się do dzieła. Chce z nami handlować?
– Tak, Wielki Królu. Proponuje żelazo. Drewno. Bawełnę. Rubiny. Małpy.
– Wszystko, czego dusza zapragnie! – Dariusz stuknął palcem w mapę. Rozległ się dźwięk podobny do miniaturowego gongu. Odebrał eunuchowi czerwony jedwabny list i przyłożył go sobie niemal do oczu. Z wiekiem stawał się coraz bardziej krótkowzroczny. Starannie zdjął z jedwabiu jedną ze złotych liter. Następnie włożył ją między zęby i jak złotnik wypróbował metal. – Złoto – oświadczył z zadowoleniem. – I to najwyższej próby.
Wypluł złotą literę na podłogę i żartobliwie kopnął eunucha.
– Przygotujesz mi list do tego Sarabimby. Zawiadom go, że Wielki Król, władca wszystkich lądów, Achemenida i tak dalej spogląda z sympatią na swojego sługę i łaskawie postanowił skierować doń wysłannika bliskiego swemu sercu, Cyrusa Spitamę wnuka Zoroastra, aryjskiego proroka… podkreśl słowo „aryjskiego” i to, że wszyscy należymy do jednej rasy i że podzieliła nas jedynie geografia. Podział ten uważam za absolutnie niedopuszczalny.