Nie, tego nie pisz. Nie chcemy go przestraszyć. Zapowiedz mu.
że zapłacimy złotymi monetami za żelazo, jeżeli używają monet, a jeżeli nie, to towarami. Przygotuj spis tego, co mamy w składach. Jesteś Indusem, wiesz, co oni tam lubią. Skąd pochodzisz?
– Z Kosali, Wielki Królu. To najstarsze i najsłynniejsze z indyjskich królestw. Leży na północ od Gangesu.
– Kto jest twoim władcą? Nie mogę go nazywać królem. Jest tylko jeden król na ziemi.
– Jeżeli jeszcze żyje, panie, to nazywa się Prasenadźit, dobry i święty człowiek, którego siostra jest pierwszą żoną króla Bimbisary z Magadhy i matką…
– Oszczędź mi szczegółów. Przekaż je mojemu posłowi. – Dariusz uśmiechnął się do mnie. Marzenia o krowach zdawały się przywracać mu młodość. Rozwichrzone siwe włosy nabrały złotego połysku, niebieskie oczy błyszczały. – Musisz się przygotować do drogi, Cyrusie Spitamo. A ty nauczysz go języka, którym mówi się w tamtej części świata. Pojedziesz z moim posłem. – Dariusz kopnął eunucha na pożegnanie. – Przygotujesz podobne w treści posłanie do twojego władcy. Przedstawisz w nim mojego posła i tak dalej.
Kiedy eunuch się oddalił, Skylaks i Dariusz wzięli się do planowania podróży – mojej podróży. – Pilnuj mi dobrze tego chłopca, Skylaksie. – Potraktował mnie dość lekceważąco. – Mogę wam dać stu wojowników, to akurat taka liczba, która wystarczy dla ochrony posła, a nie przestraszy hodowców krów. Poza tym normalną liczbę służby, kartografów, budowniczych i tak dalej. Ten eunuch… jak mu tam?… przygotuje odpowiednie dary dla dwóch władców. Ale nie nazbyt okazałe. Ostatecznie, jako władca wszystkich krajów świata, jestem z urzędu również panem ich ziem. A raczej z łaski Mądrego Pana – dodał na mój benefis.
Następnie Dariusz wstał i zwrócił się ku mnie. Zdziwiło mnie, że jesteśmy równego wzrostu. Myślałem o nim zawsze jako o olbrzymie. Wielki Król spojrzał mi prosto w twarz. Zakręciło mi się w głowie. Kiedy te ciemnoniebieskie oczy o lekko zaczerwienionych powiekach wpatrywały się w moje oczy, mogłem myśleć tylko o jednym – że jest to niebezpieczne.
– Nie wolno ci zawieść mnie, Cyrusie Spitamo. Daję ci rok, najwyżej dwa lata. W tym terminie musisz mi donieść o wszystkim, co powinienem wiedzieć dla zorganizowania podboju Indii. Chcę zajść daleko, do krańca świata… albo do Państwa Środka… zależnie od tego, co jest bliżej.
– Wykonam, co mi przykazałeś, panie.
– Traktuję Indie jako mój ostatni dar dla klanu. Musisz więc być przebiegły, sprytny, dociekliwy. Głoś drogę Prawdy, ale nie groź tym, którzy idą za Kłamstwem.
Dariusz całkiem słusznie obawiał się fanatyzmu dobrego zoroastryjczyka. Nie miał zamiaru zrażać sobie szesnastu indyjskich królestw z powodu świętego ognia płonącego w duszy jego posła.
– Zrobię tak, jak mi każe Achemenida. – Nazwać Wielkiego Króla jego prawdziwym imieniem jest niemal równe przysiędze złożonej Mądremu Panu.
– Doskonale. – Dariusz podał mi dłoń, którą ucałowałem.
W ten sposób zostałem uszlachcony. Mógłbym teraz jadać przy jego stole, gdyby mnie zaprosił. Niestety, nigdy się to nie stało, ale miałem odtąd zapewnioną rangę na dworze. Byłem perskim szlachcicem, a gdyby udało mi się wypełnić powierzoną mi misję i przeżyć, miałbym również zapewnioną fortunę.
KSIĘGA CZWARTA
1
Poselstwo do szesnastu królestw Indii – jak nazywała nas, raczej złośliwie, druga izba kancelarii – ruszyło z Suzy ku Tygrysowi. Potem popłynęliśmy na płaskodennych łodziach ku delcie. Tam zastaliśmy Skylaksa i dwie tryremy, które przetrzymały nieszczęsne oblężenie Naksos. Może powinienem był to uznać za zły omen. Ale byłem na to w zbyt dobrym nastroju.
Z powodu stałego zamulania brzegów przez rzekę nie ma ani jednego naprawdę dogodnego portu w delcie, gdzie się łączą Tygrys i Eufrat, tworząc płytkie, zakwaszone jezioro. Zarówno Persowie, jak Babilończycy i Asyryjczycy próbowali zbudować port w tym najbardziej strategicznym punkcie, ale muł spływający nieustannie ze szczytu świata na jego dno niweczył w końcu każdą próbę. Za panowania Dariusza istniał prowizoryczny port na skraju słonych bagien, przez które można przejść jedynie po tratwach ułożonych na odległość blisko mili nad bagnem i ruchomymi piaskami. Widziałem kiedyś, jak wielbłąd wraz z jeźdźcem pogrążył się w mokrych piaskach z taką szybkością, że nieszczęsny człowiek nie zdążył nawet krzyknąć.
Skylaks pierwotnie miał zamiar na owych okrętach opłynąć Afrykę. Ale teraz pilniejsza była podróż do Indii, i nawet myślę, że cieszył się na to, mimo że marzył przez całe życie o opłynięciu Afryki – coś, czego jeszcze nikt nie dokonał i chyba nie dokona mimo przechwałek Fenicjan. Gdyby wierzyć ich opowieściom, okazałoby się, że zbadali każdą piędź oceanu opasującego świat.
Każdą z tryrem obsługiwało stu dwudziestu wioślarzy oraz załoga złożona z około trzydziestu żeglarzy, cieśli i kucharzy. Ponieważ okręty te przeznaczone są do prowadzenia wojny, nie handlu, nie ma na nich wiele miejsca dla pasażerów, w przeciwieństwie do wojowników. Towarzyszyło mi stu wojowników, dwunastu znawców Indii oraz cenny dar od królowej Atossy – indyjski niewolnik, imieniem Karaka. Królowa powiedziała o nim tylko, że „będzie przydatny do naszych celów”. Wieźliśmy poza tym dary dla dwóch królów, żywność i osiem koni oraz chłopaków stajennych. Tryremy były więc mocno przeciążone.
Ku memu zniecierpliwieniu Skylaks spędził prawie cały tydzień na ładowaniu statków. Wiedział, co robi; przy długich podróżach przydzielenie funkcji każdemu z osobna człowiekowi jest bardzo ważne. Jeżeli powstaje wątpliwość, co do tego kto, co i gdzie robi, zatargi stają się nieuniknione, dyscyplina na tym cierpi. Na szczęście aż do rzeki Indus mieliśmy płynąć bardzo blisko perskiego wybrzeża. Co noc przybijaliśmy do brzegu i każdy mógł wygodnie wyspać się pod gwiazdami. Chociaż starałem się, jak umiałem, grać rolę mądrego dowódcy, Skylaks, w pełny wdzięku i możliwie najprzyjemniejszy dla mnie sposób, przejął komendę w moim imieniu.
Nie zapomnę nigdy podniecenia wywołanego naszym wypłynięciem. O wschodzie słońca, kiedy zerwał się zachodni wiatr, Skylaks nakazał, by na wszystkich statkach ustawiono maszty. Następnie ruszyli do pracy wioślarze i po raz pierwszy usłyszałem ich rytmiczny śpiew i równie rytmiczny dźwięk instrumentu akompaniującego im flecisty. Kiedy pieśń ta zsynchronizuje się z rytmem uderzeń serca, można sobie wyobrazić, że jest się częścią statku, morza i nieba, tak jak podczas miłosnego aktu.
Po odbiciu od lądu podniesiono kwadratowe żagle, a gdy wypełniły się wiatrem, okręty zmieniły kurs i popłynęły, wioślarze zaś odpoczywali. Na lewo od nas iskrzyła się w słońcu pustynia i gorący zachodni wiatr niósł zapach morza, soli i gnijących ryb. Wzdłuż tej części brzegu ludność miejscowa zainstalowała prymitywne zbiorniki do odparowywania soli. Gdy słońce wysuszy wodę, tubylcy zbierają sól i sprzedają ją przyjeżdżającym karawanom. Solą również ryby. Ci dziwni ludzie mieszkają w dziwacznych namiotach rozpiętych na ramach z wielorybich szkieletów.
Płynęliśmy zaledwie od godziny, kiedy Karaka przyszedł do mnie pod pozorem udzielenia mi lekcji języka, którym mówią w Indiach; w rzeczywistości chodziły mu po głowie zupełnie inne sprawy.
– Panie pośle – rzekł, a mnie ten tytuł sprawił dużą przyjemność, mimo że moja nowa godność była na razie tylko kaprysem przyszłego władcy Indii.
– Zbadałem statek. – Karaka zniżył głos, jakby obawiając się, że Skylaks może go usłyszeć. Ale ten znajdował się na przednim pokładzie, gdzie rozmawiał z matem.