Выбрать главу

– Piękna tryrema – powiedziałem z dumą, zupełnie jakbym ją zbudował. Już na początku zakochałem się w morzu; i jeżeli czegokolwiek teraz żałuję, to tego, że nigdy nie usłyszę śpiewu wioślarzy, nie poczuję na twarzy słonych bryzgów fal i nie zobaczę, jak słońce wschodzi i zachodzi ponad wciąż zmieniającym się, ale niezmiennym łukiem horyzontu.

– Tak panie. Lecz w kadłubie jest pełno gwoździ! Zdziwiłem się.

– A czymże innym zbić bale? – spytałem, choć nie bardzo znałem się na budowie statku. Poza krótkim pobytem w Halikarnasie nigdy właściwie nie obserwowałem pracy w porcie.

– Kiedy te gwoździe są z metalu, panie! – Karaka trząsł się ze strachu.

– Drewniane nie nadają się na morze – odparłem, zupełnie jakbym się na tym znał. Rzeczywiście, o ile wiem, drewniane gwoździe są lepsze od metalowych. Umyślnie stałem z szeroko rozstawionymi nogami, naśladując doświadczonych marynarzy.

– Ja, panie, odbyłem już raz tę podróż, ale na statku indyjskim, a my nie używamy metalowych gwoździ. Nie odważylibyśmy się. To śmiertelnie niebezpieczne!

– Dlaczego?

– Magnetyczne skały! – Na okrągłej czarnej twarzy malowała się prawdziwa groza. Karaka miał zadarty nos i grube wargi. Pochodził z ludu od dawien dawna zamieszkującego Indie, którego członków nazywa się niekiedy Nagami, a niekiedy Drawidami. Ten ciemnoskóry typ ludzi wciąż dominuje w południowych Indiach, przy czym ich język i obyczaje różnią się bardzo od języka i obyczajów wysokich Arjów o jasnej cerze, którzy przed laty podbili północne królestwa i republiki.

– A cóż to takiego u licha te magnetyczne skały? – spytałem szczerze zainteresowany, ale i nieco zaniepokojony.

– Tam! – Karaka wskazał łańcuch nagich, wygładzonych przez wiatry wzgórz na wybrzeżu. – Te pagórki to skały, które mają moc przyciągania metalu. Jeżeli statek zbytnio się do nich zbliży, gwoździe z kadłuba polecą ku skałom, statek rozpadnie się, i utoniemy.

Nie miałem powodu, by mu nie wierzyć, posłałem więc po Skylaksa i zapytałem, czy nie jesteśmy przypadkiem w niebezpieczeństwie. Skylaks mnie uspokoił.

– Istnieją rzeczywiście skały, które przyciągają metal, ale jeśli metal pokryje się smołą, siły magnetyczne nań nie działają. Wszystkie nasze gwoździe są starannie zabezpieczone, nie mamy więc się czego obawiać. Jest to już trzecia moja podróż wzdłuż tego brzegu i zapewniam cię, że dopłyniemy do Indii i każdy gwóźdź pozostanie na swoim miejscu.

Później spytałem Skylaksa, czy w tym, co Karaka powiedział, było choć trochę prawdy. Wzruszył ramionami.

– Kto wie? Może tak jest z jakimiś skałami, na jakichś brzegach, lecz na pewno nie tutaj. Tego jestem pewny.

– Więc dlaczego pokryłeś gwoździe smołą?

– Wcale tego nie zrobiłem. Ale Indusom zawsze mówię, że są smołowane. Inaczej opuściliby statek. Zauważyłem jednakże dziwną rzecz. Żaden z nich nigdy nie sprawdza, czy gwoździe są rzeczywiście zasmołowane, czy nie.

Jestem wciąż ciekawy, czy magnetyczne skały istnieją. Nigdy nie spotkałem indyjskiego żeglarza, który nie byłby przekonany, że jeżeli chociaż kawałek metalu został użyty do budowy statku, to zostanie wyrwany przez jakąś szatańską siłę, co spowoduje katastrofę. Indusi wiążą belki w swoich statkach linami.

– To wcale nie najgorszy system budowania statków – przyznał Skylaks. – Niezależnie od tego, jak silny jest wiatr i jak wysoka fala, ich statki nie toną, ponieważ woda po prostu przepływa pomiędzy belkami.

Odległość dzieląca deltę Tygrysu i Eufratu od delty Indusu wynosi około dziewięciuset mil. Pas pustynny ciągnący się między morzem a wzgórzami Persji to chyba najbardziej ponury skrawek ziemi na świecie. Jest tam bardzo mało słodkiej wody, zamieszkuje go więc zaledwie garstka rybaków, solarzy, poławiaczy pereł i piratów.

Trzeciego dnia po naszym odpłynięciu, o zachodzie słońca, kiedy znaleźliśmy się tuż za grupą wysp koralowych, przed oczami stanął mi ołtarz ognia w Baktrze, sylwetka mego dziadka, widziałem, jak napadają go Turańczycy, jak go mordują. Mimo że to dziwne przywidzenie, a może miraż, trwało zaledwie minutę lub dwie, przeraziło mnie ponad wszelką miarę, gdyż uznałem je za znak od Zoroastra. Chciał mi przypomnieć, że wszyscy ludzie powinni podążać drogą Prawdy, toteż poczułem się winny, ponieważ płynąłem teraz, by podążać nie za Prawdą, lecz za złotym orłem Achemenidy. Później, w Indiach, wyrzucałem sobie jeszcze bardziej brak lojalności w stosunku do dziadka. Nigdy nie utraciłem wiary w naukę Zoroastra. ale indyjscy mędrcy uświadomili mi istnienie tyluż teorii o powstaniu świata co bóstw w Babilonie. Wiele z tych teorii wydało mi się, jeżeli nawet nie prawdziwymi, to fascynującymi.

Demokryt pyta, która z nich była najdziwaczniejsza. Odpowiem, że następująca: świat nigdy nie został stworzony, nas w ogóle nie ma, wszystko jest snem. A kto śni ten sen? Ten, kto się budzi i pamięta,

Gdy po tygodniach dotarliśmy do rzeki Indus, wiatr ucichł i musieliśmy się zdać na wioślarzy, których siły słabły w miarę, jak słońce stawało się gorętsze. Kiedy podnosił się północno-wschodni wiatr, pruliśmy naprzód z rozwiniętymi żaglami, co było dość ryzykowne, ponieważ płynęliśmy niedaleko ostrych koralowych brzegów i nagły powiew mógł spowodować katastrofę. Ale Skylaks to wspaniały żeglarz i nigdy jeszcze nie stracił statku. Tak przynajmniej zapewniał nas, co mnie wcale nie cieszyło. Człowiek, który nigdy nie przeżył małej katastrofy, ma wszelkie szansę na dużą.

Mimo wszystko dobrze wykorzystywałem te spędzane na morzu tygodnie. Za młodu szybko się uczyłem, Karaka zaś był świetnym nauczycielem. Kiedy więc oczom naszym ukazały się niebiesko-czarne błota delty Indusu, miałem opanowane podstawy języka Indusów; tak przynajmniej mi się zdawało. Jak się później okazało, Karaka nauczył mnie jednego z języków drawidyjskich, niemal równie niezrozumiałego dla Arjów szesnastu królestw jak język perski.

Na szczęście Karaka znał wystarczającą liczbę wyrazów sanskryckich, żeby mi pomóc nie tylko w zapoznaniu się z nowym językiem, lecz także z nowym światem, ponieważ właśnie język narodu mówi nam najwięcej o bogach, których czczą jego członkowie, o tym, jakimi są ludźmi lub jakimi chcieliby być. Chociaż język IndoArjów jest całkiem niepodobny do tego, jakim mówią Drawidowie, zbliżony jest do perskiego, co potwierdza starą teorię, że niegdyś byliśmy członkami tego samego północnego plemienia i że do pojawienia się Zoroastra czciliśmy tych samych bogów. Teraz bogowie aryjscy są dla nas demonami.

Skylaks opowiadał mi wiele o swojej pierwszej żegludze po Indusie.

– Z początku Dariusz chciał zagarnąć całe Indie. Chce tego oczywiście i teraz, chociaż, mówiąc między nami, jest stanowczo za stary na długą kampanię. Powinien był ruszyć na wschód zaraz potem, jak zdobyłem dla niego dolinę Indusu.

– Ale nie mógł. W Babilonie było powstanie. Poza tym…

– Zawsze są jakieś przeszkody. Jeżeli się chce opanować świat, trzeba przestać się troszczyć o mało ważne miejsca, takie jak Babilon.

Roześmiałem się. Pobyt poza dworem ułatwia życie. Podobnie jak Skylaks miałem tylko opaskę na biodrach i indyjski bawełniany szal chroniący ciało przed słońcem. Nie różniliśmy się wyglądem od wioślarzy. Choć Skylaks musiał mieć w tym czasie dobrze po pięćdziesiątce, jego ciało było muskularne i sprężyste jak u młodego człowieka. Sól konserwuje ludzi tak samo jak ryby. Żeglarze zawsze wyglądają na młodszych niż są w rzeczywistości.

– Babilon to najwspanialsze miasto świata – powiedziałem. Skylaks nie zgodził się ze mną.