Jechaliśmy przez dżunglę przy akompaniamencie skrzeku jaskrawych papug, bezgrzywe lwy uciekały, gdy zbliżaliśmy się do nich. Raz spojrzałem w górę i zobaczyłem skulonego na gałęzi tygrysa. Patrzyłem prosto w jego jasne, słonecznozółte oczy, a on patrzył w moje. Przeraziłem się. On tez. Nagle zniknął w zielonej, wilgotnej ciemności jak zjawa albo sen.
Najniebezpieczniejsze z indyjskich zwierząt są dzikie psy Żyją stadami. Są nieme. Nie ma przed nimi obrony. Nawet szybsze od nich zwierzęta w końcu im ulegają, bo stado ściga dzień i noc jelenia, tygrysa czy nawet lwa, aż ten zmęczy się i padnie, po czym rzuca się na niego w zupełnej ciszy.
Tuż za opuszczonym miastem Rana Ghundai zauważyłem szereg jam wykopanych regularnym półkolem po jednej stronie błotnistej ścieżki. Kiedy zapytałem Karakę, co to jest, powiedział:
– Każdy pies kopie sobie własną jamę, włazi do niej i zasypia. Albo czuwa. Widzisz te błyszczące ślepia? – Poprzez strugi deszczu widziałem świecące oczy dzikich psów. Śledziły każdy nasz ruch.
Tego wieczoru eskorta opuściła nas dość raptownie tuż pod bramami Rana Ghundai.
– Uważają – powiedział Karaka – że tym mieście straszy.
– A jak jest naprawdę? – zapytałem.
– Jeżeli nawet straszy – rzekł uśmiechając się – to są to duchy moich pobratymców. I nic nam złego nie zrobią.
Ruszyliśmy szeroką aleją prowadzącą na główny plac miasta, zbudowanego przez pierwotnych mieszkańców Indu na wiele tysięcy lat przed przybyciem Arjów. Rana Ghundai ze swoimi domami z wypalanych cegieł i prostymi, szerokimi alejami jest bardzo podobne do Babilonu. Na zachód od niego wznoszą się ruiny cytadeli, którą zburzyli Arjowie, po czym z nieznanych przyczyn wypędzili mieszkańców, i od tego czasu miasto stoi puste.
– Wznieśli to miasto ludzie zwani Harappejczykami. Przypuszczam, że ci, którzy nie zostali zabici, powędrowali na południe – powiedział Karaka z goryczą.
– Ale to było tak dawno.
– Trzydzieści pięć pokoleń temu to dla nas wcale nie dawno.
– Mówisz prawie jak Babilończyk – zauważyłem, co uznał za komplement.
Tuż przed zachodem słońca rozgościliśmy się w dużym budynku, dawnym spichlerzu. Jego stary dach kryty dachówką był w lepszym stanie niż nowy dach pałacu namiestnika w Patali, ale mimo to belki stropu zdawały się niebezpiecznie uginać. Wypędziliśmy stadko rozwścieczonych małp, po czym kazałem rozstawić sobie namiot w głębi sieni. Następnie rozpalono ogniska i przygotowano wieczerzę.
Od pewnego czasu Karaka przyzwyczajał mnie do indyjskich potraw; szło to powoli, gdyż jestem ostrożny w sprawach kulinarnych. Z początku krzywiłem się na mango, ale ananas od razu mi smakował. Przypadła mi do gustu również indyjska kura, ptak o bardzo białym mięsie i tak oswojony, że Indusi hodują go nie tylko dla jaj i mięsa, lecz także dla piór na poduszki Ptaki te należą do tego samego gatunku to te, które Grecy nazywają perliczkami i które obecnie tak chętnie jada się w Atenach. W zasadzie jadałem tylko z Karaką. Przede wszystkim dlatego, że perscy dowódcy wolą jeść we własnym towarzystwie, a poza tym reprezentowałem Wielkiego Króla i na mnie spływała część jego majestatu.
– Widzisz, jak wspaniałą mieliśmy kulturę. – Karaką wskazał na olbrzymią sień. Ale ja myślałem tylko o uginających się belkach sufitu.
– Imponującą. – Zgodziłem się.
– Wznieśliśmy to miasto tysiąc lat przed przybyciem Arjów. – Karaką chełpił się, jak gdyby sam to zrobił. – Byliśmy budowniczymi, handlarzami, rzemieślnikami. Om zaś mieszkali w namiotach, to poganiacze bydła, nomadowie… burzyciele.
Ilekroć pytałem Karakę czy kogokolwiek innego, o to, kim byli ci mieszkańcy Harappy, nie otrzymywałem jednoznacznej odpowiedzi. Mimo że ich książęta i kupcy używali cylindrycznych pieczęci, które toczyli po mokrej glinie, tworząc w ten sposób piękne pismo obrazkowe, nikt dotąd nie potrafił odczytać ich tekstów.
– Om czcili matkę wszystkich bogów – mówił dość niejasno Karaką – oraz rogatego boga.
Poza tym nie powiedział mi nic. W następnych latach dowiedziałem się, że mieszkańcy Harappy czcili tez różne zwierzęta – byka, węże zwane nagami i różne drzewa. Najpotężniejszym był, jak się okazało, bóg-wąz, a najgroźniejszym podobne do człowieka bóstwo, któremu zwisały z ramion dwa węże jak Zahhakowi.
Bez większej pomocy ze strony Karaki nauczyłem się wkrótce mówić językiem indyjskich Arjów. Uderzyło mnie, że zarówno Persowie jak indyjscy Arjowie używają tego samego terminu dla określenia ojczyzny wspólnej wszystkim Arjom, z której także pochodzą doryccy i achajscy Grecy. Kraj ten znajduje się gdzieś na północy świata i właśnie dlatego tez gwiazda północna jest święta dla wszystkich Arjów. Muszę przyznać, że trudno mi uwierzyć, iż jesteśmy tak blisko spokrewnieni z tymi jasnowłosymi, wojowniczymi hodowcami bydła, z plemionami, które do dnia dzisiejszego najeżdżają na drobnych, śniadych ludzi południa, by rabować i palić ich miasta, tak jak Turańczycy spalili Baktrę.
Przed tysiącem lat. z dawno już zapomnianych powodów jakieś aryjskie plemiona postanowiły nie burzyć południowych miast, ale osiedlać się w nich. Kiedy to się stało w Medii, Attyce i królestwie Magadhy. aryjscy najeźdźcy przejęli cywilizację swoich niewolników Pomimo istnienia najrozmaitszych tabu dochodziło do mieszanych małżeństw. Gdy tak się dzieje, największe dzikusy upodabniają się do podbitych przez siebie ludzi cywilizowanych. Można to obserwować nawet dzisiaj, kiedy granice Persji są nieustannie nękane przez dzikie szczepy ze stepów, które teraz są takie, jakimi my byliśmy dawniej, i pragną się stać takimi, jakimi jesteśmy dziś, czyli ludźmi cywilizowanymi.
W tym miejscu zauważę, że Cyrus zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa wynikającego z możliwości upodobnienia się jego perskich górali do podbitych przez nich rozmiłowanych w wygodach ciemnowłosych ludów. Żeby uchronić się przed tym, kazał wychowywać perską młodzież w twardej, wojskowej dyscyplinie, tak abyśmy nigdy nie zapomnieli naszego aryjskiego dziedzictwa. Jednakże kiedy Kserkses doszedł do melancholijnego wniosku, że Persowie przestali się różnić od ludzi, którymi rządzą, odrzucił większość zasad systemu wychowawczego Cyrusa. Powiedziałem mu, że moim zdaniem popełnił błąd. Ale był Achemenidą.
Mimo że Arjowie usadowili się w północnych Indiach na długo przed Cyrusem, uważam, że przodkowie zarówno Medów jak i Persów przybyli na teren obecnej Persji mniej więcej w tym samym czasie. Podczas gdy aryjscy Persowie osiedlili się na terenach górzystych, Arjowie z Medii przyswoili sobie cywilizację Asyryjczyków i Elamitów. W końcu Medowie zostali tak całkowicie wchłonięci przez podbite przez nich starożytne ciemne rasy, że za czasów Cyrusa aryjski król Medii mógł być równie dobrze Asyryjczykiem lub Elamitą. Dzięki przypadkowi położenia geograficznego plemiona perskie zdołały zachować swojego dzikiego, aryjskiego ducha, aż do chwili, gdy Cyrus ogłosił się – jak to mówią w Indiach – władcą świata.
Z drugiej strony, w odróżnieniu od Medów, Arjowie w Indiach potrafili przez prawie czterdzieści pokoleń nie dać się wchłonąć przez Nagów, Drawidów czy ludność Harappy. Są dumni ze swojej jasnej skóry, prostych nosów i szarych oczu. A także – i to bardzo mądrze – podzielili się na cztery stany. Pierwszy to kapłani, których nazywają braminami i których można by przyrównać do naszych magów, drugi to wojownicy, trzeci kupcy, rolnicy i rzemieślnicy, czwarty zaś słudzy i wyrobnicy. Są wreszcie pierwotni mieszkańcy tych terenów: ciemnoskórzy, posępni, zagubieni ludzie – podobni do Karaki. Na północy żyją ich wciąż miliony. Służą swoim obcym panom raczej niechętnie.