Выбрать главу

W zasadzie małżeństwa międzystanowe są zabronione, a już pod żadnym pozorem nie wolno wchodzić w związki małżeńskie z pierwotnymi mieszkańcami. Jednakże w przeciągu tysiąclecia, które minęło od przybycia do Indii Arjów, ich skóra i oczy zbrunatniały, stali się znacznie ciemniejsi od swoich perskich kuzynów. Twierdzą jednak, i to zupełnie na serio, że stało się tak na skutek niezwykle silnego działania promieni słonecznych, zwłaszcza w porze suchej. Nigdy się z nimi o to nie sprzeczam.

Właśnie zamierzałem ułożyć się do snu w namiocie, gdy w drzwiach spichlerza ukazał się wysoki nagi mężczyzna. Zatrzymał się na chwilę oślepiony przez światło. Włosy sięgały mu niemal kostek. Paznokcie u rąk i nóg miał długie i zakrzywione jak dziób papugi; myślę, że łamały się, kiedy osiągały pewną długość. W ręku trzymał miotłę. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do światła, ruszył powoli w moją stronę zamiatając przed sobą podłogę.

Ci z moich służących, którzy jeszcze nie spali, przyglądali się mu z takim samym zdziwieniem jak ja. Wreszcie jeden ze strażników wydobył miecz, ale kazałem, żeby przepuścił przybysza.

– Cóż to takiego, u licha? – zapytałem Karakę.

– Jakiś święty człowiek. Może dźinista. Albo szaleniec. A może jedno i drugie.

Mężczyzna zatrzymał się przede mną i uniósł miotłę, jakby oddawał mi honory. Potem wymamrotał coś, czego nie zrozumiałem, ale Karaka stwierdził:

– To szaleniec. I dźinista. Należy do jednej z naszych najstarszych sekt.

– Czy wszyscy dźiniści to szaleńcy?

– Skądże! Ale ten mówi, że jest tirthankarą, twórcą świętych brodów, a nim nie jest i nie może być. Od zarania dziejów było tylko dwudziestu trzech tirthankarów.

Nic z tego nie rozumiałem.

– Cóż to takiego tirthankarą? I dlaczego on chodzi nago? I na co mu ta miotła?

Tymczasem nagus oczyścił sobie na podłodze miejsce, nie prosząc o pozwolenie, usiadł w kucki tuż przede mną i zaczął mamrotać modlitwy.

Karaka był tak speszony zachowaniem się swojego rodaka, że w ogóle nie chciał o nim mówić, aż zapewniłem go, że Wielki Król usilnie interesuje się wszystkimi religiami Indii, co było zresztą prawdą. Gdyby dla zdobycia Indii Dariusz musiał chodzić nago i z miotłą w ręku, zrobiłby to.

– Tirthankara to wielce święty człowiek. Ostatni pojawił się około dwustu lat temu. Mówi się, że teraz znowu jakiś nowy chodzi po ziemi, ale jestem pewny, że ten tu nim nie jest. Chociażby dlatego, że tylko najwięksi fanatycy chodzą nago, czyli, jak mawiają dźiniści, „odziani w przestwór”.

– A miotła?

– Służy do zmiatania owadów. Dźinistom nie wolno zabijać żadnego żywego stworzenia. Toteż często noszą maski, żeby niechcący nie połknąć jakiegoś owada. Odmawiają pracy na roli, ponieważ podczas orki giną robaki. Nie jedzą miodu, żeby nie odbierać pożywienia pszczołom. Nie mogą…

– A co mogą?

– Są znakomitymi kupcami. – Karaka się uśmiechnął. – Mój ojciec był dźinistą. Ale ja nim nie jestem. To bardzo stara religia… jeszcze przedaryjska. Dźiniści nie przyjęli aryjskich bogów. Nie wierzą w Warunę, Mitrę, Brahmę…

– Ponieważ to nie bogowie, lecz demony – zacytowałem krótko Zoroastra.

– Może są demonami dla Zoroastra, za to Arjowie uważają ich za bogów. Dla nas są niczym. Jesteśmy inni. Arjowie wierzą w życie pozagrobowe. W niebo dla dobrych, piekło dla złych. My zaś nie. My wierzymy w przechodzenie duszy z jednego człowieka w drugiego albo w roślinę, skałę, drzewo czy zwierzę. Dla nas najwyższym stanem jest nirwana. Być zgaszonym jak świeca. Przerwać długi łańcuch istnienia. Znaleźć się ostatecznie na szczycie wszechświata, w stanie doskonałego, całkowitego spokoju. Lecz żeby osiągnąć ten stan, człowiek musi, jak twierdzą dźiniści, przekroczyć rzekę. Przestać pożądać wszystkiego, co doczesne. Być posłusznym odwiecznym prawom.

Od wielu lat usiłuję dociec, czy Pitagoras zetknął się z dźinizmem. Nie znalazłem na to żadnego dowodu. Jeżeli nikt mu nie mówił o reinkarnacji i jeżeli sam wpadł na koncepcję wędrówki dusz, to niewykluczone, że ta prearyjska idea jest prawdziwa.

Mnie osobiście ta myśl odstręcza. Jedne narodziny i jedna śmierć wystarczą. Zoroaster uczy, że każdy z nas będzie sądzony po śmierci. Dobrzy pójdą do raju, źli do piekła. Aż wreszcie, kiedy Prawda zwycięży Zło, wszystko przemieni się w Prawdę. Ta religia wydaje mi się zarówno racjonalna, jak i bardzo pożyteczna. Toteż nie mogę wyobrazić sobie nic potworniejszego niż przeskakiwanie z ciała w ciało, z węża w osę albo drzewo. Oczywiście nikt nie pamięta – jak to potrafił Pitagoras – swoich poprzednich wcieleń. Nie o to przecież chodzi. Odpowiada mi osobiście nirwana, słowo trudne do przetłumaczenia. Nirwana to coś takiego jak zdmuchnięcie płomienia, ale pewnych aspektów tego pojęcia niepodobna nie tylko w żaden sposób wytłumaczyć, lecz także człowiek niewierzący, taki jak ja, nigdy nie potrafi ich zgłębić.

– Jak powstał świat? – zadałem pytanie, które zazwyczaj nasuwa się pierwsze.

– Tego nie wiemy i to nas nie obchodzi. – Karaka mówił w imieniu świętego człowieka, który wciąż mamrotał modlitwy. – Arjowie twierdzą oczywiście, że dawno, dawno temu, na samym początku, istniały bliźniaki: mężczyzna i kobieta, Jama i Jami.

– Jama i Jami? – Zdumiałem się; Zoroaster również uznawał istnienie bliźniąt o imionach Jima i Jimak, a wieśniacy wciąż je czcili.

– To ci sami – potwierdził Karaka. – Jami chciała mieć dziecko, Jama jednak obawiał się kazirodztwa. Ostatecznie przekonała brata, że powinni się połączyć, i w ten sposób powstał rodzaj ludzki. Ale kto stworzył bliźnięta? Arjowie wspominają o Jaju Brahmana, z którego wyłonił się świat. Dobrze. Ale skąd wzięło się Jajo? Tego nie wiemy i wszystko nam jedno. Jesteśmy podobni do owych sześciu ślepców, którzy próbowali opisać słonia. Jeden dotknął ucha i powiedział, że to nie zwierzę, lecz skórzany liść. Drugi pomacał trąbę i orzekł, że to wąż. I tak dalej. Ważne jest to, co jest, i jak to, co jest, przeistacza się, kiedy człowiek nie chce dłużej tego wszystkiego, co czyni życie nie tylko nieznośnym, lecz i bezbożnym.

Nie muszę chyba cię zapewniać, że Karaka nie sformułował tego wszystkiego tak, jak to uczyniłem przed chwilą. Staram się ująć w kilku zdaniach jak najwięcej informacji, które zebrałem w ciągu wielu lat.

Ów wieczór w spichlerzu w harappańskim mieście pozostał mi żywo w pamięci. Może dlatego, że nagle nagi dźinista przemówił i że dzięki temu, iż Karaka nauczył mnie niewłaściwego języka, zrozumiałem jego słowa, które nie tylko mnie wówczas zadziwiły, lecz i do dziś dźwięczą w mej pamięci:

– Kiedy urodził się dziewiąty przed ostatnim tirthankarą, miał brata, który był równie zły, jak on dobry. Węże wypełzały z ramion ciemnego brata; popełnił wszystkie z istniejących zbrodni. Jeden z braci był bez reszty dobry, drugi zaś wprost ucieleśnieniem zła. I tak żyli, aż wreszcie jasność wchłonęła ciemność i zwyciężyła.

Tak też się stanie, gdy ostatni z twórców świętych brodów przeprowadzi nas z ciemnego brzegu rzeki na słoneczną stronę.

Starałem się usilnie wypytać świętego człowieka. Ale on nie mógł albo nie chciał ze mną rozmawiać. Powtarzał tylko swoje opowieści, nucił pieśni, modlił się. Karaka też niewiele mógł pomóc. Chciałem już jednak koniecznie otrzymać odpowiedź, która przecież musi istnieć gdzieś na świecie.

Czy Zoroaster po prostu objawiał światu religię, którą wyznawaliśmy, jeszcze zanim Arjowie podbili Medię i Persję? Zoroaster na pewno nie był Aryjczykiem. Jak już mówiłem, wydaje mi się, że rodzina Spitamów jest pochodzenia chaldejskiego. Lecz Chaldejczycy dzisiaj tak wymieszali się z innymi rasami, że nasza pierwotna religia została całkowicie zapomniana lub spaczona. Z drugiej strony, jeżeli tak zwane reformy Zoroastra nie były niczym innym jak tylko potwierdzeniem pierwotnej, prawdziwej religii ludzkości, to mogłoby to tłumaczyć furię, z jaką atakował bogów sprowadzonych przez Arjów z północy.