Выбрать главу

– Święty człowiek – powiedział Karaka jak zwykle przenikliwie. Poszliśmy za starcem przez ciasne, wąskie uliczki do dużego, kwadratowego domu z podwórcem w środku, na którym drewniana weranda osłaniała kilkanaście sporych otworów stanowiących wejścia do cel mnichów. Nawiasem mówiąc, był to pierwszy z wielu klasztorów, które miałem w Indiach odwiedzić.

Starzec zaprowadził nas do długiej, pustej izby. Kucnął na ubitej ziemi i dał znak, żebyśmy zrobili to samo. Była nieprzyjemnie wilgotna, tak jak wszystko w Indiach w tej okropnej porze roku.

– Nazywam się Gośala – oznajmił starzec. – Wiem, że przybyliście z Persji. Powiedziano mi, że wasz Wielki Król chciałby poznać naszą wiedzę. To dobrze. Ale muszę was ostrzec, że jest w tym kraju wielu krętaczy, którzy podają się za oświeconych, za mędrców i twórców świętych brodów. Bądźcie czujni i przekazujcie swojemu królowi tylko prawdę.

– A co jest prawdą, Gośalo? – Taktownie powstrzymałem się od wyjawienia mu, co jest prawdą.

– Mogę wam powiedzieć, co nie jest prawdą. – Od razu zrozumiałem, że stoję przed obliczem doświadczonego nauczyciela. Chyba rozumiesz, że nie miałem najmniejszego pojęcia, kim jest ów Gośala. Gdybym się orientował, dowiedziałbym się może więcej w czasie tego naszego pierwszego i jedynego spotkania.

– Dźiniści uważają, że człowiek staje się świętym albo przynajmniej zbliży się do świętości, jeżeli nie zabije żadnego stworzenia, nie kłamie ani nie goni za przyjemnościami. – Gośala wyliczył, czego czynić nie należy, zestaw zakazów wspólny dla wszystkich religii, które mają na celu oczyszczenie duszy czy też po prostu człowieka. Nawiasem mówiąc, n i e wychodzi to na jedno, ze względu na podstawowy dualizm świata. Dusza pochodzi wprost od Mądrego Pana. Ciało to materia. Jakkolwiek pierwsze przenika drugie, nie są tym samym. Pierwsze jest wieczne. Drugie przemijające.

– Ale ty, Gośalo, jesteś dźinistą. – Karaka doskonale wiedział, kim jest Gośala.

– Jestem dźinistą. Rozstałem się jednak z tym, który zwie się Mahawira. Uważają go za dwudziestego czwartego tirthankarę. Lecz nim nie jest.

– A ty? Czy ty nim jesteś? – Karaka był naprawdę zainteresowany.

– Nie wiem. I nie dbam o to. Kochałem Mahawirę. Byliśmy jak bracia. Nierozłączni. Razem przestrzegaliśmy ślubów. Przekazywaliśmy dawną mądrość. Potem ja zacząłem wgłębiać się w to, o czym ludzie zapomnieli, i wtedy musieliśmy się rozstać. Ponieważ teraz znam prawdę, muszę głosić ją każdemu, kto zechce słuchać.

– Oświadczyłeś przed chwilą, że powiesz nam tylko, co nie jest prawdą. – Szybko przypomniałem mu, co rzekł na początku.

– Afirmacja wynika z negacji. – Gośala był cierpliwy. – Nie jest prawdą, że każde żyjące stworzenie może osiągnąć świętość lub nirwanę, prowadząc uczciwe życie i dokładnie spełniając wszystkie śluby. Prawdą jest… – Gośala spojrzał na mnie surowym wzrokiem, co mnie zdenerwowało; był pogodny i twardy zarazem. -… Prawdą jest, że każdy z nas powstaje jako atom lub monada życia. Każda monada musi przejść przez osiem milionów czterysta tysięcy eonów, przez wszystkie rodzaje egzystencji, poczynając od atomu i przechodząc kolejno przez wszystkie żywioły: powietrze, ogień, wodę, ziemię, przez tak złożone całości jak skały, rośliny oraz żywe stworzenia różnych gatunków. Kiedy cykl trwający osiem milionów czterysta tysięcy eonów zostanie ukończony, monada wyzwala się i znika.

Musiałem wyglądać nader głupio, bo nagle Gośala, tak jak gdyby chciał dogodzić dziecku, wstał, wyciągnął zza pasa kłębek przędzy i potrzymał go w ręku.

– Wyobraź sobie, że ta przędza symbolizuje całą drogę monady życia. Popatrz, jak się unosi w górę.

Gośala podrzucił kłębek przędzy ku krokwiom. Rozwinąwszy się w powietrzu na całą długość kłębek spadł na podłogę.

– Oto jej koniec – powiedział Gośala. – I oto historia naszego istnienia. Przemieniamy się z atomu w powietrze, w ogień, w ziemię, w skałę, w trawę, w owada, w płaza, w człowieka, boga i w nicość. Na końcu wszystkie te maski, które musieliśmy nakładać i zdejmować, nie mają żadnego znaczenia, bo nie ma już na co ich nakładać. Taka jest prawda o naszym istnieniu. Mój były brat, Mahawira, powie ci, że można ten proces przyśpieszyć prowadząc cnotliwe życie i przestrzegając pięciu ślubów. To kłamstwo. Każdy z nas musi przejść cały cykl od początku do końca. Innej drogi nie ma.

– Skąd wiesz, że to prawda?

– Spędziłem życie na studiowaniu naszej świętej nauki. Została nam objawiona w ciągu stuleci. Prawda jest tak nieskomplikowana jak ta przędza leżąca na podłodze. Nikt nie może przyśpieszyć swego przeznaczenia ani go zmienić.

– Lecz Mahawira uczy prawości. Czy to niedobrze? – Karaka był tak samo zaskoczony jak i ja ponurą nieustępliwością Gośali.

– Mahawira znajduje się u kresu swojego rozwoju. – Gośala mówił łagodnie. – Zbliża się najwyraźniej do końca swojej przędzy. Ostatecznie niektórzy ludzie są bliżsi nirwany niż inni. Ale czy czynią dobro, czy zło, nie ma znaczenia. Po prostu istnieją. Robią, co im jest pisane, znoszą to, co muszą znosić, i osiągają kres, kiedy nadchodzi ich czas i ani chwili wcześniej.

– A więc po co – przyciągnąłem bliższy koniec przędzy, może dla pociechy – uczysz ludzi? Dlaczego chcesz mi powiedzieć, co nie jest prawdą, a co nią jest?

– Zbliżam się do wyjścia, synu. To mój obowiązek. To również dowód, że zbliżam się ku końcowi. Nie mam więc wyboru. Muszę – uśmiechnął się – bawić się sznurkiem.

– Słyszałeś o Zoroastrze? Gośala skinął głową.

– Z tego, co o nim mi mówiono, wnioskuję, że był bardzo młody. – Starzec wyżymał mokry szal. Patrząc na niego poczułem, że sam jestem przemoczony. – Tylko bardzo młodzi troszczą się o właściwość obrzędów religijnych, wymyślają sobie niebo, piekło i sąd ostateczny. Nie chciałbym być niesprawiedliwy. Kilka tysięcy lat temu ja też przechodziłem przez ten etap. Bo, widzicie, tego się nie da uniknąć.

Tego się nie da uniknąć.

Takie było mrożące krew w żyłach posłanie Gośali, którego nigdy nie zapomniałem. Przez całe moje długie życie nie zetknąłem się z równie nieprzejednanym światopoglądem. Mimo że wielu ludzi w Indiach lżyło go, inni widzieli w nim człowieka tak bliskiego wyzwolenia, że wierzyli każdemu jego słowu. Ja do nich nie należałem. Przede wszystkim dlatego, że gdyby jego wizja nieubłaganego, niezmiennego świata miała zatryumfować, doprowadziłoby to do całkowitego rozpadu ludzkiej społeczności. Gdyby dobro i zło miały być tylko cechami miejsca, jakie dana istota zajmuje na rozwiniętym sznurze, to ktoś, kto, powiedzmy, znajduje się na początku sznura, nie potrzebowałby postępować słusznie, a bez słusznych postępków nie rozwinęłaby się żadna cywilizacja i nie byłoby zbawienia, kiedy Prawda zwycięży Kłamstwo. Mimo to, dziwna rzecz, nie minął ani jeden dzień mojego życia, żebym nie pomyślał o Gośali i jego sznurze.

3

Ponieważ w Indiach tyle jest rzek, a nie ma właściwie mostów, promy są absolutnie konieczne. Nie zdawałem sobie z tego w pełni sprawy, dopóki nie nadszedł czas przeprawy przez wezbraną Jamunę. Gdy znaleźliśmy się na łasce dwóch podejrzanych przewoźników, zrozumiałem nagle, dlaczego dźiniści nazywają swoich dwudziestu czterech zbawców twórcami świętych brodów. Dźiniści traktują nasz świat jak wezbraną rzekę. Rodzimy się na jednym brzegu, na tym, na którym toczy się życie tego świata. Ale, oddawszy się w ręce tirthankary, możemy dostać się na drugi brzeg, uwolnić od cierpienia, a nawet osiągnąć całkowite wyzwolenie. Ów duchowy prom jest symbolem oczyszczenia.