Выбрать главу

– Witam posła Wielkiego Króla Dariusza. Witam wnuka Zoroastra, przez którego usta przemawiał Mądry Pan, jeżeli to w ogóle jest możliwe.

Byłem zaszczycony tym, że mnie znał, jednakże niezbyt zadowolony z tego „jeżeli to w ogóle możliwe”. Czyżby nie uważał Zoroastra za proroka? Za chwilę miało się to wyjaśnić.

Powitałem Mahawirę w wyszukany indyjski sposób, podczas gdy Karaka na znak szacunku ucałował mu nogi. Następnie usiedliśmy na skraju dywanu. Słyszeliśmy spoza zasłony mnichów śpiewających unisono jakiś nie kończący się hymn.

– Przybyłem, żeby przekazać wszystkim nauki Mądrego Pana – oznajmiłem.

– Jeżeli ktokolwiek jest do tego powołany, to na pewno ty. – Znowu ten przelotny uśmieszek człowieka, który wie lub myśli, że wie więcej od innych. Opanowałem irytację. Żeby mu sprawić przyjemność zaśpiewałem jedną z gat Zoroastra.

Kiedy skończyłem, Mahawira powiedział:

– Wielu jest bogów, podobnie jak wielu jest ludzi i wiele… komarów. – Ostatnie słowo przyszło mu do głowy w momencie, kiedy wielki komar powoli zaczął krążyć dokoła jego głowy. Mahawira jako dźinista nie mógł go zabić. Będąc gościem dźinistów postanowiłem, że też go nie zabiję. Jak na złość komar w końcu napił się krwi z mojej, nie z jego dłoni.

– Wszyscy jesteśmy tą samą substancją – pouczał mnie. Małe drobiny, czyli monady życia, zbierają się lub rozpraszają w takiej czy innej formie. Jedne idą do góry w cyklu życia, inne opadają.

Według dźinistów kosmos wypełniony jest atomami. Używam tu wyrazu wymyślonego przez Anaksagorasa dla określenia najmniejszych cząstek materii, z której składa się cały świat. Ale monady życia dźinistów to nie to samo co atomy.

Anaksagoras nie uważał, że każde nieskończenie drobne ziarnko piasku zawiera życie… Dla dźinistów zaś każdy atom to monada życia. Niektóre monady rozszerzają się i łączą z atomami materii, przechodzą przez cały cykl wcielenia, od piasku i wody poprzez świat roślinny i zwierzęcy do wyższych stworzeń obdarzonych pięcioma zmysłami, kategorii obejmującej nie tylko ludzkie istoty, lecz nawet bogów. Albo monada życia kurczy się i cofa się w cyklu wcieleń. Traci pięć zmysłów.

– Kiedy i jak rozpoczął się ten proces wznoszenia się i opadania? – zapytałem, obawiając się odpowiedzi, którą istotnie otrzymałem.

– Nie ma początku ani końca. Jesteśmy skazani na przenoszenie się z poziomu na poziom, w górę lub w dół, tak działo się w przeszłości i to będzie trwało, aż zakończy się pełny cykl i rozpocznie się następny. W tym cyklu ja jestem ostatnim tirthankarą. Teraz opadamy Wszyscy.

– Ty tez?

– Skoro wszyscy, to i ja Ale jestem tirthankarą Mogłem przynajmniej monadę życia, która ożywia moje jestestwo, rozjaśnić, aż stała się jak diament.

Najwidoczniej monada życia jest jak kryształ, który ciemnieje lub rozjaśnia się, nabiera jednej z sześciu barw niewidocznych dla oka za przyczyną wchłoniętych karmanów. Jeżeli zabijesz z premedytacją, twoja monada stanie się czarna. Jeżeli zabijesz niechcący, stanie się granatowa i tak dalej. Jeżeli będziesz pilnie przestrzegać wszystkich ślubów, będziesz czysty, lecz tirthankarą nie zostaniesz. Tirthankarą można się tylko urodzić. Pewność, z jaką mówił Mahawira, wynikała z przekonania o słuszności starej religii, której dogmaty tak całkowicie zaakceptował, że nie potrafiłby już przyjąć żadnego innego poglądu Kiedy wspomniałem, że napięcie panujące między monadą życia i barwami, jakich nabiera, podobne jest w jakiejś mierze do walki Ahura Mazdy z Angra Mainju, uśmiechnął się uprzejmie i rzekł.- W każdej religii, nawet najprymitywniejszej, istnieje walka pomiędzy dobrem i złem. Ale nowe religie nie zawierają pełnej prawdy. Nie chcą pogodzić się z tym, że ludzka osobowość ma kres. Pragną czegoś takiego jak jaskinia czy przybytek przodków, w którym jednostka mogłaby istnieć jako taka po wszystkie czasy. To dziecinada. Czyż nie jest jasne, że to, co się nie zaczęło, nie może się skończyć? Czyż nie jest jasne, że to, co poszło w górę, musi również spaść? Czyż nie jest jasne, że nie ma od tego ucieczki? Chyba że przez wyzwolenie duszy z zasnuwającego ją karmana i zabezpieczenie jej przed dalszym jego napływem.- W jaki sposób tego dokonałeś? – Byłem uprzejmy, nawet ciekawy.

– Dwanaście lat uprawiałem ascezę Odrzuciłem ubranie, pościłem, żyłem w celibacie. Wieśniacy bili mnie oczywiście i obrzucali kamieniami. Ale ponieważ wiedziałem, że ciało to rzecz nieczysta, przejściowa, kotwica trzymająca prom w połowie rzeki, nie zważałem na jego potrzeby, aż powoli, stopniowo moja monada się rozjaśniła Skoro jestem teraz niedostępny dla karmana, nie mogę się znowu wcielić nawet w króla bogów, co zawsze jest niebezpieczne, gdyż tak wyjątkowa pozycja zaciemniła niejeden kryształ. Chęć zostania jednym z głównych bogów to ostatnia z pokus, najtrudniejsza do przezwyciężenia i najponętniejsza. Spójrz na twojego Ahura Mazdę, Mądrego Pana. Gdyby był naprawdę mądry, zrobiłby następny i ostateczny krok, i uwolniony od samego siebie wypłynąłby jak bańka w górę ku owej półkolistej, wygwieżdżonej czaszy, i byłoby po wszystkim, i byłby koniec.

Co mnie urzeka w dźinistach, to nie tyle pewność własnej racji, charakterystyczna dla tylu wyznawców różnych religii, ile fakt, że ich wierzenia są tak stare. Nie wykluczam, że atomistyczny pogląd na istotę człowieka jest doktryną religijną najstarszą ze znanych Przez wieki badali wszelkie aspekty życia ludzkiego i odpowiednio przystosowali swój światopogląd. Jakkolwiek wyzwolenie to cel wszystkich mnichów dźinistów, tylko nieliczni potrafią je osiągnąć Ale samo już dążenie zapewnia wyższy poziom następnego wcielenia, jeżeli w ogóle jest coś takiego.

– Czy przypominasz sobie któreś ze swoich poprzednich wcieleń? Mahawira spojrzał po raz pierwszy wprost na mnie.

– Nie Bo i po co? Przecież nie trzeba wysiłku, żeby sobie wyobrazić, że było się lwem, bogiem Indrą, ślepą kobietą czy ziarnkiem piasku.

– Grek imieniem Pitagoras twierdzi, że przypomina sobie wszystkie poprzednie wcielenia.

– Och, biedak! – Mahawira wyglądał na naprawdę zmartwionego. – Zapamiętać osiem milionów czterysta tysięcy poprzednich istnień! To doprawdy piekło, gdyby taka rzecz istniała.

Liczba osiem milionów czterysta tysięcy przywiodła mi na myśl Gośalę. Powiedziałem Mahawirze, że poznałem jego dawnego przyjaciela.

Mahawira mrugnął do mnie. Wyglądał jak sympatyczna, stara, tłusta małpa.

– Przez sześć lat byliśmy bliscy jak bracia – powiedział. – Potem przestałem być sobą i on przestał mnie obchodzić. Podobnie jak wszyscy inni. Wyzwoliłem się od karmana. Biedak Gośala nie potrafił. Toteż rozeszliśmy się. Kiedy spotkaliśmy się znowu po szesnastu latach, byłem już tirthankarą Nie mógł tego znieść i znienawidził samego siebie. Wtedy odrzucił podstawowe zasady dźinizmu. Dla tych z nas, którzy nie zdołają osiągnąć wyzwolenia, wszystkie te umartwienia przestają mieć sens. Gośala zrozumiał to. zrozumiał.

że wszystkie nasze zabiegi nie mają sensu, ponieważ… Czy on podrzucał przy tobie kłębek sznurka?

– Tak, Mahawiro. Mahawira się roześmiał.

– Zastanawiam się, co dzieje się z tymi cząsteczkami sznurka, które odrywają się w momencie, kiedy rozwija się kłębek? Podejrzewam, że niektóre z nich łączą się… jak sądzisz?

– Nie mam pojęcia. Opowiedz mi o tym cyklu stworzenia, który się kończy.

– Co tu opowiadać?… Kończy się…

– Aby rozpocząć się na nowo?

– Tak.

– Ale powiedz przynajmniej, kiedy ten cykl się rozpoczął? I dlaczego trwa?

Mahawira wzruszył ramionami.