Выбрать главу

– To, co jest nieskończone, nie ma początku.

– Ale co z tym… tym olbrzymem? Skąd się wziął? Kto go stworzył?

– Nie został stworzony, ponieważ już był, a wszystko, co jest, jest jego częścią, na zawsze.

– Czas…

– Czas nie istnieje. – Mahawira się uśmiechnął. – Jeżeli to za trudne dla ciebie do zrozumienia – tu spojrzał na Karakę – to wyobraź sobie czas jako węża połykającego własny ogon.

– Więc czas jest kołem?

– Czas jest kołem. Nie ma początku. Nie ma końca. – To powiedziawszy Mahawira spuścił głowę. Audiencja była skończona. Wstając zauważyłem, że komar usiadł na jego nagim ramieniu i pił mu krew. Mahawira nawet się nie poruszył.

Jeden z mnichów chciał nam koniecznie pokazać pobliskie schronisko, w którym znajdują się różne gatunki chorych lub rannych zwierząt. Są starannie pielęgnowane i umieszczone w zrujnowanych chatach, w których panuje nieopisany smród i niesamowity wprost hałas, szczekania, wycia i skomlenia.

– Czy opiekujecie się również ludźmi? – zapytałem, zasłaniając nos połą szaty.

– Inni to robią, panie. My wolimy opiekować się naprawdę bezbronnymi stworzeniami. Pozwól, że pokażę ci nieszczęsną krowę, którą znaleźliśmy…

Ale obaj z Karaką oddaliliśmy się czym prędzej.

Później tego samego dnia spotkałem się z jednym z najznakomitszych kupców miasta. Jakkolwiek wojownicy i bramini patrzą z góry na kupców, ci zawiadują większością bogactw indyjskich państw i wyższe kasty często zabiegają o ich względy.

Nie powtórzę dzisiaj imienia tego człowieka, bo uciekło mi z pamięci. Ciekawe, że utrzymywał kontakty ze znanymi babilońskimi bankierami z rodu Egibich. Przez całe lata próbował nakłonić ich do wymieniania karawan.

– Karawany to podstawa wszelkiego bogactwa – mówił, jak gdyby cytując jakiś religijny tekst. Kiedy powiedziałem mu, że Wielki Król pragnąłby sprowadzać żelazo z Magadhy, uznał, że może być pomocny. Oświadczył, że ma wielu wspólników w mieście Radźagryha, że będę się mógł z nimi porozumieć i że są wśród nich bankierzy posługujący się pieniędzmi.

Indusi w zasadzie nie biją wielkiej liczby monet. Albo prowadzą handel wymienny, albo używają prymitywnych płytek srebrnych lub brązowych. Ciekawe, dlaczego nie mają złotych monet, a tak wysoko cenią sobie nasze perskie darejki; produkują jednak spore ilości złota, wydobywanego dla nich przez olbrzymie mrówki. Jakkolwiek wydało mi się dziwne, że te cywilizowane i starożytne państwa mają tak prymitywny system monetarny, to jednak system kredytowy zrobił na mnie duże wrażenie.

W obawie przed złodziejami Indusi rzadko podróżują ze skrzynkami złota albo wartościowymi przedmiotami. Zostawiają kosztowności u jakiegoś szanowanego kupca w swoim mieście. Otrzymują pismo, w którym ten stwierdza, że dobra o takiej i takiej wartości zostały u niego zdeponowane, i prosi kolegów kupców w szesnastu królestwach o zaopatrywanie okaziciela w pieniądze lub towary odpowiadające wartości zdeponowanych dóbr. Prośba jest chętnie spełniana. Nic dziwnego! Pieniądze bowiem są bezpieczne, a wierzyciel bierze osiemnaście procent od pożyczonych sum. Na szczęście kupiec, jeżeli udziela pożyczki osobie trzeciej z należących do ciebie i znajdujących się u niego walorów, płaci ci dość wysoki procent.

Trudno byłoby znaleźć wygodniejszy i bezpieczniejszy system. W czasie sprawowania mojej poselskiej misji zarobiłem nieco więcej pieniędzy, niż wydałem. Przed kilku laty wprowadziłem podobny system kredytowy w Persji. Ale nie sądzę, żeby mógł się utrzymać. Persowie są równie uczciwi co podejrzliwi; nie jest to odpowiedni zestaw cech dla ludzi interesu.

Podczas mojej rozmowy z kupcem weszła do pokoju stara służąca z dzbanem wody.

– Daruj, panie, muszę odprawić jedną z pięciu ofiar. – Kupiec przeszedł do niszy, w której na półce z pięknie glazurowanych cegieł stały prymitywnie wykonane figurki z gliny. Wylał nieco wody na podłogę, wymamrotał kilka modlitw i oddał dzbanek służącej, która oddaliła się na palcach.

– To była modlitwa do moich przodków. Codziennie musimy odprawiać pięć wielkich ofiar. Pierwsza jest dla ducha świata, brahmana. Recytujemy dlań wedy. Później ofiarowujemy wodę naszym przodkom, a dla bogów lejemy topione masło do świętego ognia. Następnie rozrzucamy ziarno dla zwierząt, ptaków i duchów. Wreszcie, czcimy ludzi ofiarowując gościnę obcemu przybyszowi. Mam dziś okazję – tu skłonił mi się nisko – spełnić jednocześnie dwie ofiary.

Zacytowałem mu podobne aryjskie zalecenie, pochodzące jeszcze sprzed czasów Zoroastra. Następnie mój nowy znajomy zapytał mnie, jak Persowie wychowują młodzież. Interesował go zwłaszcza system nauczania w szkole pałacowej Cyrusa.

– Nasi królowie powinni robić to samo – powiedział. – Ale jesteśmy bardzo opieszali. Przypuszczam, że wiąże się to z upałem, no i tą długą porą deszczową. Nasi wojownicy uczeni są łucznictwa, niektórzy z nich nawet potrafią walczyć, i nic więcej. Jeżeli który nauczy się na pamięć jednej wedy, uważany jest za wykształconego. Myślę jednak, że my kupcy jesteśmy najlepiej wykształceni. Bramini oczywiście znają tysiące wersów wed, lecz rzadko pobierają nauki, które uważamy za istotne, takie jak matematyka, astronomia, etymologia. Fascynuje nas pochodzenie słów. Na północy, w Takszaśili, uczono się perskiego, na długo zanim Dariusz podporządkował sobie kraje nad rzeką Indus. Zawsze interesowały nas słowa, które zarówno łączą nas jak i dzielą. Ja osobiście łożę na utrzymanie w Benaresie szkoły, w której wykłada się sześć odmian metafizyki oraz tajniki kalendarza.

Chociaż wykład o subtelnościach indyjskiego systemu nauczania nieco mnie oszołomił, zgodziłem się na spotkanie z grupą studentów przed opuszczeniem Radźagryhy. Zapewnił mnie kupiec: – Poczują się zaszczyceni i będą pilnie słuchać.

Szkoła zajmowała szereg izb w starym budynku tuż za bazarem specjalizującym się w wyrobach metalowych. Rozpraszający uwagę dźwięk uderzeń młotków w miedź nie wpłynął dodatnio na jakość mojego przemówienia. Ale studenci naprawdę pilnie słuchali. Większość miała dość jasną skórę. Kilku należało do stanu rycerskiego, pozostali pochodzili z rodzin kupieckich. Nie było braminów.

Demokryt pyta, w jaki sposób rozpoznawałem, kto należał do jakiego stanu. Powiem. Kiedy indyjski chłopiec dorasta do określonego wieku, dostępuje obrzędu inicjacji, który oznacza drugie, duchowe narodziny, otrzymuje sznur spleciony z trzech pasm, który będzie nosić do końca życia, przerzucony przez pierś od lewego ramienia po prawą pachę. Sznur wojowników zrobiony jest z konopi, kapłanów z bawełny, kupców z wełny.

Siedziałem na krześle obok nauczyciela. Kupiec był bardzo religijny.

– Jestem uczniem Gautamy – powiedział poważnie, kiedyśmy się witali. – Nazywamy go Buddą, to znaczy Oświeconym.

Studenci byli ciekawi, uprzejmi i nieśmiali. Szczególnie interesowała ich geografia. – Gdzie dokładnie leży Persja? Ile rodzin mieszka w Suzie? – Liczbę ludności określają nie według osób, ale rodzin. W tym czasie w Benaresie mieszkało czterdzieści tysięcy rodzin, czyli miasto miało około dwustu tysięcy mieszkańców, nie licząc cudzoziemców i ludności niearyjskiej.

Mówiłem dość długo o Mądrym Panu. Wydawało się, że słuchają z zaciekawieniem. Pilnowałem się, żeby nie wpaść w apologetyczny ton, tak charakterystyczny dla mojego dziadka. Indusi akceptują wszystkich bogów, toteż bez trudu przyjmują ideę jednego boga. Nie negują też możliwości całkowitego braku stwórcy i tego, że aryjscy bogowie są jakby nadludźmi, którzy któregoś dnia znikną, gdyż skończy się jeden cykl świata, co jest zresztą nieuniknione, i pojawią się znowu, gdy rozpocznie się nowy cykl, co, jak wierzą w Indiach, też jest nieuniknione.