Jasne, że ten brak pewności co do istnienia boga zrodził liczne nowe teorie na temat powstania świata. Z początku nie mogłem się w nich zorientować. Wychowano mnie w wierze, że Mądry Pan jest bogiem wszechobejmującym, i byłem przygotowany do zmiażdżenia w dyskusji każdego, kto sprzeciwiałby się naukom Zoroastra. Ale żaden Indus nigdy nie próbował tego robić. Wszyscy akceptowali Ahura Mazdę jako Mądrego Pana. Akceptowali nawet fakt, że ich własne, uwielbiane bóstwa, takie jak Waruna, Mitra i Rudra, są dla nas demonami.
– Wszystko rozwija się i zmienia – powiedział młody nauczyciel po zakończeniu lekcji. Później bardzo nas prosił, żebyśmy zwiedzili Jeleni Park położony niedaleko miasta. Mój przyjaciel, kupiec, użyczył nam swojego czterokonnego rydwanu, którym przejechaliśmy się wygodnie po Benaresie. Benares, jak większość bardzo starych miast, rozwijał się bez planu, toteż brak tu prostych ulic. Większa jego część przylega do rzeki. Wiele domów ma cztery albo pięć pięter, ale to rudery. Wąskie, kręte uliczki są w dzień i w nocy pełne ludzi, zwierząt, wózków, słoni. Nie ma pięknych świątyń ani interesujących budynków publicznych. Siedziba wicekróla jest po prostu trochę większa od sąsiednich domów. Świątynie są małe, obskurne i śmierdzą topionym masłem.
O ile mogłem się zorientować, w Jelenim Parku nie żyły żadne jelenie. Był to po prostu uroczy, zapuszczony park pełen dziwnych kwiatów i jeszcze dziwniejszych drzew. Prości ludzie mają do niego wolny dostęp, siedzą więc pod drzewami, jedzą, zabawiają się różnymi grami i słuchają opowiadaczy oraz mędrców.
Po czterech miesiącach deszczu zieleń była tam tak intensywna, że oczy zaszły mi łzami. Podejrzewam, że już wtedy były bardzo wrażliwe i zaczynała się ich choroba.
– W tym miejscu siadywał Gautama, kiedy po raz pierwszy przybył do Benaresu. – Młody nauczyciel wskazał drzewo, które wyróżniało się tylko tym, że nikt się do niego nie zbliżał, a wszyscy przyglądali mu się podobnie jak my.
– Kto? – Obawiam się, że zapomniałem imienia, które wymienił zaledwie przed godziną.
– Gautama. Nazywamy go Buddą.
– Ach tak. Twój nauczyciel.
– Nasz nauczyciel. – Mój towarzysz był rzeczowy. – Pod tym figowcem doznał oświecenia. Został Buddą.
Nie słuchałem go uważnie. Nie interesował mnie Siddhartha Gautama arii jego oświecenie. Natomiast zainteresowało mnie, że król Bimbisara jest buddystą, i pamiętam, jak mówiłem sobie w duchu: No tak, jest takim samym buddystą jak Dariusz wyznawcą Zoroastra. Królowie szanują popularne religie.
Kiedy rozstawaliśmy się, powiedziałem młodemu człowiekowi, że wyjeżdżam do Radźagryhy.
– Więc już podążasz śladami Buddy – rzekł młodzieniec z całkowitą powagą. – Gdy skończyła się pora deszczowa, Budda opuścił park i udał się na wschód do Radźagryhy, zupełnie tak jak ty. Tam został przyjęty przez króla Bimbisarę, co i ciebie czeka.
– Ale na tym kończy się podobieństwo pomiędzy nami.
– Albo się zaczyna. Kto wie, kiedy i jak przychodzi oświecenie?
Na to nie można było odpowiedzieć. Podobnie jak Grecy, Indusi są lepsi w stawianiu pytań niż w udzielaniu na nie odpowiedzi.
4
Poselstwo perskie opuściło Benares uroczyście. Normalny podróżnik płynie w dół Gangesu do portu Pataliputra, skąd już lądem udaje się do Radźagryhy. Ale ponieważ Ganges był wciąż niebezpiecznie wezbrany, Warszakara nalegał, żebyśmy podróżowali lądem na słoniach.
Po jednym czy dwóch dniach podróży, kiedy to człowiek czuje się jak podczas choroby morskiej, okazuje się, że nie tylko przyzwyczaić się można do tego typu środka lokomocji, lecz nawet polubić zwierzę, na którym się jedzie. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że słonie są inteligentniejsze od ludzi. Ich głowy są przecież większe od naszych, a fakt, że nie mówią, może być oznaką ich wyższości.
Podczas gdy u nas panuje chłodna jesień, tu, na równinie Gangesu, jest pora upalna i burzliwa. Monsuny ustają powoli, powietrze staje się ciężkie od gorącej wilgoci i człowiek czuje się jak pod wodą. Dziwne pierzaste drzewa podobne są do morskich paproci, między którymi jaskrawe ptaki przemykają jak ryby.
Droga do Radźagryhy jest bardzo kiepska. Kiedy wspomniałem o tym Warszakarze, zdziwił się.
– To jedna z naszych najlepszych dróg, panie pośle. – Roześmiał się i niemal nie strzyknął na mnie czerwoną plwociną. – Gdybyśmy mieli lepsze drogi, codziennie maszerowałyby przeciwko nam wojska!
Było to bardzo tajemnicze stwierdzenie. Ponieważ Magadha jest najpotężniejszym państwem w Indiach, nie ma armii, która odważyłaby się na nią napaść. Chyba że minister miał na myśli armię Dariusza. Chociaż miewałem często trudności ze zrozumieniem tego, co mówił, jego samego rozumiałem doskonale. Warszakara był człowiekiem bezlitosnym i bardzo ambitnym. Zrobiłby wszystko dla zwiększenia potęgi Magadhy. Zrobiłby… Ale o tym opowiem we właściwym czasie.
Zaimponowało mi bogactwo wielkiej równiny. Co roku są tam dwa zbiory. Raz w zimie, jedynej znośnej porze roku, i raz latem, w okresie przesilenia dnia z nocą. Natychmiast po letnich żniwach sieje się proso i sadzi ryż. Pola przeznaczone pod te uprawy robiły na mnie wrażenie żółto-zielonych dywanów rozpostartych na płaskiej równinie. Ludzie żywią się tu bez większego wysiłku. W gruncie rzeczy, gdyby nie skomplikowane zadanie zaopatrywania dużych terenów miejskich, indyjski chłop mógłby się zupełnie obejść bez pracy. Owoce i orzechy z drzew, domowe i wodne ptactwo, tysiąc i sto gatunków rzecznych ryb, wszystko to zapewnia iście królewskie i na dodatek bezpłatne wyżywienie.
Lecz żywienie miast wymaga sprawnego rolnictwa. W rezultacie olbrzymie stada bydła aryjskich zdobywców świadomie się zmniejsza, a pastwiska przemienia się w uprawne pola. Toczy się zażarta dyskusja na temat wpływu, jaki ten proces ma na sposób życia ludzi. – Czym jest Aryjczyk bez swojej krowy? – pytają bramini. Oczywiście, nie oczekują odpowiedzi.
Tuż za lasem, a właściwie dżunglą, na wschód od Benaresu leżą liczne wioski. Każde osiedle otoczone jest lichym ogrodzeniem mającym na celu ochronę nie przed najeźdźcą, lecz przed tygrysami i innymi drapieżnikami, które porywają bydło i dzieci. Pośrodku każdego z tych osiedli znajduje się zajazd, gdzie podróżny może się za darmo przespać na podłodze i za pół darmo kupić sobie coś do zjedzenia.
Zdziwiła mnie informacja, że większość chłopów indyjskich to ludzie wolni i że każda wioska wybiera własną radę. Chłopi płacą podatki panu, ale poza tym mają spokój. Tłumaczy to niewątpliwie wysoką wydajność indyjskiego rolnictwa. Każdy posiadacz ziemski na świecie wie, że najemny robotnik czy też niewolnik produkuje dokładnie połowę tego, co człowiek wolny, właściciel uprawianej przez siebie ziemi. Struktura indyjskich wsi jest niewątpliwie pozostałością po dawnych, mniej zepsutych czasach.
Podróż z Benaresu do Radźagryhy trwała dwa tygodnie. Jechaliśmy powoli i dość wygodnie, jeżeli pominąć upał panujący za dnia. Co wieczór rozstawiano piękne namioty dla mnie i Warszakary. Karaka spał w moim namiocie, podczas gdy reszta moich ludzi urządzała się w zajazdach pobliskich wiosek albo układała się do snu pod gołym niebem.
Co wieczór zapalałem smrodliwe kadzidło dla odpędzenia insektów żywiących się krwią śpiących ludzi. Gorzej było z indyjskimi wężami. Nie odpędzi ich ani kadzidło, ani modlitwa, toteż Warszakara pozwolił mi trzymać małe zwierzątko futerkowe, zwane ichneumonem, które tępi węże. Wystarczy przywiązać go do słupa w pobliżu posłania, a żaden wąż nie zakłóci ci snu.
Wieczory spędzaliśmy spokojnie. Karaka i ja sporządzaliśmy notatki z tego, co zobaczyliśmy i usłyszeliśmy w ciągu dnia. Pilnowaliśmy także pracy nad wykreślaniem nowych map, gdyż mapa indyjskiego terytorium sporządzona przez Skylaksa była bardzo niedokładna, z wyjątkiem okolic wybrzeża. Po ustawieniu namiotów szedłem zwykle na kolację do Warszakary. Był równie ciekawy mojej osoby, jak ja jego. Wymieniliśmy liczne niezbędne kłamstwa, ale mimo to udało mi się wydobyć od niego wiele cennych wiadomości o tym egzotycznym świecie, który ledwo zaczynałem poznawać. Leżeliśmy na łożach, które dość przypominają greckie, tyle że są wyściełane i pokryte poduszkami. Przy każdym z nich stała nieodłączna spluwaczka. Indusi zazwyczaj żują jakieś halucynogenne liście.