Выбрать главу

Kuchnia indyjska nie różni się bardzo od lidyjskiej. Używa się dużo szafranu i mieszaniny ostrych przypraw. Jako tłuszczu bogaci używają topionego masła z bawolego mleka, które pozostaje świeże przez dłuższy czas, nawet przy upale. Z czasem przyzwyczaiłem się do tego tłuszczu. Inaczej umarłbym z głodu. To, czego się na nim nie smaży, zalewa się nim. Znacznie bardziej lubiłem olej, którego używają ubodzy Indusi. Wytłaczany z nasion rośliny zwanej sezamem jest lżejszy od topionego masła i wcale nie gorszy w smaku. Olej sezamowy jest dla tutejszego ludu tym, czym oliwa dla Ateńczyków.

Ale na stół królewski i na stoły bogaczy wolno podawać tylko topione masło, a ponieważ jadłem z apetytem wszystko, co mi podawano, zrobiłem się po raz pierwszy w życiu opasły jak eunuch. Nawiasem mówiąc, Indusi bardzo szanują tuszę u obojga płci. Kobieta nigdy nie jest za gruba, książę zaś o gigantycznej tuszy uważany jest za pobłogosławionego przez bogów i bezgranicznie szczęśliwego.

Warszakara jadł bardzo mało. Natomiast za bardzo lubił mocny napój wyrabiany z trzciny cukrowej. Mnie także smakował. Pilnowaliśmy jednak, żeby się nie upić, gdy przebywaliśmy w swoim towarzystwie. Warszakara był wobec mnie równie podejrzliwy jak ja w stosunku do niego. Schlebialiśmy sobie nawzajem na modłę indyjską i obydwaj liczyliśmy na to, że nasz rozmówca powie coś nieopatrznie. Na próżno.

Przypominam sobie pewną rozmowę w namiocie. Po bardzo obfitej kolacji piliśmy dalej wino z trzciny cukrowej, które służebna nalewała nam do glinianych kubków. Obydwu nam kleiły się oczy. Ale pamiętam, że zapytałem Warszakarę:

– Jak długo ten koń będzie jeszcze wędrował?

– Do wiosny. Jeszcze jakieś pięć do sześciu miesięcy. Czy u was w Persji macie podobny ceremoniał?

– Nie. Nasi królowie mają jednak konie w wielkiej estymie. Raz w miesiącu strażnicy grobowca składają ofiarę z konia przy grobie Wielkiego Króla Cyrusa.

Indyjski ceremoniał związany z koniem zrobił na mnie duże wrażenie. Przede wszystkim uderzyło mnie jako wielce dziwaczne, że można wdać się w wojnę tylko dlatego, że koń wybrał sobie pastwisko leżące na terenie innego kraju. Słyszałem oczywiście ten nie kończący się poemat ślepca Homera, który zapewniał nas, że w swoim czasie w naszej części świata Grecy zaatakowali Troję, obecnie Sigejon, ponieważ żona greckiego wodza uciekła z pewnym trojańskim młodzieńcem. Dla każdego, kto zna Greków i Sigejon, jest oczywiste, że Grecy zawsze chcieli zapanować nad cieśniną prowadzącą do Morza Pontyjskiego i leżącymi za nim bogatymi ziemiami. W tym celu musieli najpierw podbić Troję, czyli Sigejon. Obecnie marzy o tym Perykles. Życzę mu szczęścia. Będzie mu potrzebne. Gdyby teraz żona Peryklesa uciekła z synem starego Hippiasza z Sigejon, dałoby to Grekom pretekst do wypowiedzenia wojny, a ty, Demokrycie, mógłbyś opiewać jej skutki wierszem.

My, Persowie, jesteśmy bardziej bezpośredni od innych ludów. Przyznajemy otwarcie, że stworzyliśmy imperium, bo chcieliśmy być bogatsi i bezpieczniejsi. Poza tym gdybyśmy nie podbili naszych sąsiadów, oni podbiliby nas. Taki jest porządek świata. Dotyczy to również z pewnością aryjskich plemion, które opiewał Homer, a także bohaterów aryjskich, których opiewają hinduscy bramini. Dla mnie jedyną interesującą rzeczą we wszystkich tych starych opowieściach jest fakt, że bogowie są w nich po prostu herosami. W żadnej z nich nie ma tchnienia prawdziwej boskości. Bogowie są dokładnie tacy sami jak zwykli mężczyźni i kobiety, z tym tylko wyjątkiem, że mają żyć wiecznie; poza tym mają wygórowane apetyty, które zazwyczaj zaspokajają kosztem istot ludzkich.

Demokryt zapewnia mnie, że inteligentni Grecy nigdy nie brali na serio homeryckich bogów. To możliwe. Olbrzymia świątynia Ateny, budowana teraz opodal Akropolu, to jednak niewiarygodnie kosztowny pomnik dla bogini, która jest bardzo poważnie traktowana zarówno przez lud, jak i przez władze miasta noszącego jej imię. Poza tym kpienie sobie z homeryckich bogów lub kwestionowanie ich istnienia stanowi w Atenach przestępstwo, za które można zapłacić głową, zwłaszcza jeżeli czyni się to w miejscu publicznym.

Za moich czasów – a możliwe, że tak jest i teraz – Indusi byli mądrzejsi od Greków. Dla nich bogowie istnieją albo nie, zależnie od indywidualnego odczucia. Tępienie bezbożności jest im całkowicie obce. Aryjscy królowie lubią rozmawiać z ateistami, którzy otwarcie kpią z wielkich bogów indoaryjskich plemion, a ponadto żadnemu z nich nie przyszłoby do głowy wyjęcie spod prawa lokalnych, przedaryjskich bóstw czczonych przez wiejski lud.

Indyjscy Arjowie uznali wysiłki mojego dziadka, aby przemienić indoaryjskie bóstwa w demony, nie tyle za oznakę jego bezbożności, ile za zwykły nonsens. Pojęcie Mądrego Pana pojawia się wszędzie, czasami pod takimi imionami jak Waruna czy Brahma. Po co, pytali mnie, negować istnienie pomniejszych bogów? Cytowałem im zalecenie Zoroastra: należy się oczyścić, odrzucić demony, sprowadzić wszystkich na drogę Prawdy. Nie nawróciłem nikogo. Ale też moja misja miała charakter polityczny.

Warszakara nie wiedział, jak, kiedy i dlaczego zaczęto odprawiać ofiarę z konia.

– To bardzo stary obrządek. Bardzo święty. Po ceremonii koronacyjnej jest to najważniejsza ceremonia w życiu króla.

– Dlatego, że przyłącza do państwa nowe ziemie? Warszakara skinął głową.

– Czy może istnieć lepszy dowód łaski bogów? Gdyby koń pobiegł do Benaresu, nasz król zdobyłby prawdziwą sławę. Niestety… – Tu Warszakara westchnął.

– Nie chciałbym uchodzić za bezbożnika… – mocne wino rozwiązało mi nieco język – lecz ci wojownicy, którzy podążają za koniem… czy aby nie wpływają na kierunek jego biegu?

Warszakara uśmiechnął się, a jego zafarbowane betelem zęby zdawały się ociekać krwią.

– Najmniejsza wzmianka, że koniem kieruje coś poza losem, jest nie do przyjęcia i świętokradcza… Chociaż częściowo słuszna. Koniem można subtelnie kierować, ale tylko do pewnego stopnia. Ponieważ konie boją się miast, zachęcamy je zwykle do ich omijania. To nam wystarcza. Ten, kto panuje nad dojazdami do miasta, ten zapanuje i nad nim. Oczywiście, nasi żołnierze muszą potem pokonać ich żołnierzy. To jest już proste, przynajmniej dla nas. Kosala rozpada się i moglibyśmy łatwo… no, ale koń pobiegł na południe. Mamy jeszcze nadzieję, że skieruje się na północny wschód, w stronę Gangesu i republik położonych na jego drugim brzegu. One są dla nas naprawdę groźne.

– Republiki?

Warszakara znowu pokazał swoje czerwone zęby, tym razem jednak nie w uśmiechu.

– Jest ich dziewięć. Od republiki Śakjów u podnóża gór do republiki Lićchawich leżącej naprzeciwko Magadhy na drugim brzegu Gangesu. Wszystkie dziewięć republik łączy mocna nienawiść do Magadhy.

– W jaki sposób dziewięć małych republik może grozić wielkiemu królestwu?

– Tworzą one w tej chwili federację, która będzie równie potężna jak Magadha. W zeszłym roku wybrali wspólną sanghę.

Myślę, że wyraz ten da się najlepiej przetłumaczyć jako zgromadzenie. Ale podczas gdy ateńskie zgromadzenie dostępne jest teoretycznie zarówno dla nie-arystokratów jak i dla arystokratów, sangha republik indyjskich składa się z przedstawicieli każdego z dziewięciu państw. Okazało się, że do federacji przyłączyło się tylko pięć republik położonych najbliżej Magadhy i najbardziej obawiających się króla Bimbisary i jego ministra Warszakary. Miały wszelkie powody do obaw. Republiki te były dla Magadhy tym, czym miasta Greków jońskich dla Persji. Tyle tylko że w czasach Dariusza greckie miasta Azji Mniejszej nie były republikami, lecz tyraniami.