Mimo to uznałem tę analogię za słuszną. Przyczyniłem się do niej.
– Z naszego doświadczenia wynika, że żadna republika nie zdoła przeciwstawić się cieszącej się uznaniem monarchii. Weź pod uwagę Greków… – Mogłem z równym powodzeniem wspomnieć mieszkańców Księżyca. Warszakara wiedział coś nie coś o Persji, a także o Babilonie i Egipcie. Poza tym Zachód dla niego nie istniał.
Próbowałem mu wytłumaczyć, że nie ma mowy, by dwaj Grecy potrafili uzgodnić na dłuższą metę wspólną politykę. W rezultacie są albo pokonywani przez zdyscyplinowaną obcą armię, albo rozdarci wewnętrznie dzięki polityce różnych ugrupowań demokratycznych.
Warszakara zrozumiał z tego dość, żeby pokusić się o definicję indyjskiego pojęcia republiki.
– Te kraje nie są rządzone przez zgromadzenie ludowe. To się skończyło na długo przed naszym przybyciem. Republikami rządzą zgromadzenia albo rady składające się z czołowych przedstawicieli plemienia. To, co nazywamy republiką, jest w rzeczywistości… – Tu użył indyjskiego odpowiednika dla pojęcia oligarchii.
Później dowiedziałem się, że starożytne zgromadzenia plemienne, o których mówił, nie pochodziły z czasów przedaryjskich; były natomiast integralną częścią plemiennego systemu Arjów. Wodzów wybierano tam na otwartych zebraniach. Ta instytucja jednakże powoli zanikała, jak zresztą wszędzie; wszędzie powstawały dziedziczne monarchie.
– Masz, panie, rację twierdząc, że nie powinniśmy się obawiać żadnej z tych republik. Ale ich federacja stanowi dla nas istotne zagrożenie. Przecież tylko Ganges dzieli nas od ich południowej granicy.
– A co z Kosalą? – Mimo że moja znajomość geografii Indii była raczej słaba, to moje wyobrażenie o tej części świata nie odbiegło zbytnio od rzeczywistości. Oczami wyobraźni widziałem na północy wysokie góry. Są podobno najwyższe na świecie, chociaż nikt ich nie zmierzył i nikt nie zna wszystkich innych gór świata. Himalaje robią jednak duże wrażenie, zwłaszcza kiedy się na nie patrzy z niskiej, płaskiej równiny Gangesu. Są siedzibą indyjskich bogów i, co ważniejsze, tu znajduje się źródło Gangesu. U ich podnóży leży dziewięć małych republik. Zlokalizowane są na żyznej równinie pomiędzy rzeką Rapti na zachodzie i gęsto zalesionym podgórzem Himalajów na wschodzie. Rzeka Gandak płynie mniej więcej przez środek tego obszaru i wpada do Gangesu, stanowiącego północną granicę Magadhy. Najważniejsze szlaki handlowe Indii ciągną się od dalekowschodniego portu Tamralipti, przebiegają przez republiki, wiodą do Takszaśili i dalej do Persji. Magadha zawsze patrzyła zazdrosnym okiem na te szlaki.
Na zachód od republik leżała Kosalą, nieprawdopodobnie bogate i ludne państwo. Niestety jej król, Prasenadźit, to słabeusz. Nie potrafił utrzymać porządku. Nie potrafił ściągać daniny z wielu swoich własnych miast, ponieważ ich panowie buntowali się przeciwko niemu. Mimo to zarówno Arjowie jak Drawidowie zgadzali się za moich czasów, że nie ma na świecie miasta, które dałoby się porównać z Śrawasti, stolicą Kosali. Dzięki nagromadzonym w przeszłości bogactwom i sprzyjającemu kulturze królowi Prasenadźitowi Śrawasti było niezwykle czarującym miastem, o czym miałem się wkrótce przekonać. Przez pewien czas stanowiło mój dom i jeżeli moi synowie jeszcze żyją, to mieszkają właśnie tam.
– Kosalą stanowi dla nas zagrożenie. – Cały świat był groźny dla groźnego Warszakary. – Naszą polityką jest oczywiście popieranie królestwa przeciwko federacji. Ale w gruncie rzeczy sztuka kierowania państwem wymaga znajomości sztuki panowania nad koncentrycznymi kołami. – Nawet w stosunkach z suwerennymi państwami Indusi stosowali zawiłe zasady. – Sąsiad to zawsze wróg. Taka jest natura rzeczy. Należy więc szukać sprzymierzeńca w kraju położonym za sąsiadem, na obwodzie następnego koncentrycznego koła. Toteż patrzymy na Gandharę…
– I na Persję.
– I na Persję. – Znów pokazał mi na chwilę dwa rzędy swoich jaskrawoczerwonych zębów. – Wszędzie mamy agentów albo sojuszników. Ale federacja jest znacznie zręczniejsza. Nie ma kąta w królestwie Magadhy, gdzie nie mieliby swoich ludzi.
– Szpiegów?
– Gorzej! Gorzej! Przecież ty to wiesz, panie. Miałeś do czynienia z naszymi wrogami, panie pośle!
Serce zaczęło mi bić trochę nierytmicznie.
– Nie współpracowałem nigdy świadomie z wrogami Magadhy.
– O tak, jestem pewny, że nie zdawałeś sobie sprawy, kim byli. Mimo to spotkałeś się z naszymi wrogami. A oni są znacznie gorsi od szpiegów, bo chcą nas osłabić przez wprowadzenie obcych idei, tak jak to zrobili z Kosalą.
Zrozumiałem go wreszcie.
– Masz na myśli dźinistów, Warszakaro?
– I buddystów. I zwolenników Gośali. Chyba zorientowałeś się, że tak zwany Mahawira i tak zwany Budda nie są Arjami. Co gorsza obydwaj pochodzą z republiki.
– – Byłem pewny, że wasz król patronował Buddzie…
Warszakara wysmarkał nos, pomagając sobie kciukiem i palcem wskazującym. Ogólnie biorąc, maniery Indusów są niemal równie dobre jak nasze, jednakże smarkają i wypróżniają się publicznie.
– Polityka nasza polega na tym, żeby ci ludzie zjawiali się i odchodzili bez przeszkód. Siedzimy ich jednak bacznie i mam nadzieję, że wkrótce król nasz zrozumie, że są to w rzeczywistości wrogowie Magadhy.».
Pomyślałem o Gośali i jego sznurze oraz o Mahawirze i jego całkowitym oderwaniu od otaczającego świata.
– Nie wyobrażam sobie, żeby ci… asceci mogli żywić najmniejsze zainteresowanie rozwojem lub upadkiem królestw.
– Na pewno udają. Ale gdyby nie dźiniści, Benares byłby dziś nasz.
Żucie betelu wpływa tak samo ujemnie na sprawność umysłu jak picie haomy. Pita zbyt często haoma zaciera granicę pomiędzy snem a jawą. Dlatego też Zoroaster ograniczył picie haomy. Żucie betelu na dłuższą metę jest równie szkodliwe. Tego wieczoru zorientowałem się, że równowaga umysłowa Warszakary została niebezpiecznie naruszona. Mówię „niebezpiecznie”, ponieważ niezależnie od tego, jak fałszywy był jego pogląd na rozmaite fakty, dotychczas wypowiadał się w sposób jak najbardziej rozsądny.
– Koń znalazłszy się w Jelenim Parku, poszedł całkiem świadomie ku bramie prowadzącej do miasta. Wiem o tym. Byli tam moi agenci. Nagle dwaj nadzy dźiniści wybiegli z bramy. Koń spłoszył się. I zmienił kierunek.
– Czy nie myślisz, że ich pojawienie się mogło być zupełnie przypadkowe?
– Przypadkowe? Nie! Federacja nie chce, aby Benares wpadło w nasze ręce. A Mahawira urodził się w stolicy republiki Lićchawich. Cóż, znajdzie się inna okazja. Zwłaszcza teraz, kiedy mamy nowego i cennego sprzymierzeńca w Persji.
Wypiliśmy za sojusz.
Miałem nadzieję, że agenci Warszakary nie donieśli mu, jak starannie geografowie z mojej świty opracowywali mapę równiny Gangesu. Nie marzyłem o niczym innym jak o podboju Indii. Marzyłem o krowach! Perska armia zajmie Takszaśilę. Mając tę północną bazę, zawojuje całą równinę. Kosala nie będzie się bronić, ale Magadha na pewno stawi opór. Staniemy naprzeciw słoni w ciężkim opancerzeniu. Czy perską jazdę ogarnie panika? Obojętne. Byłem pewny, że tak czy inaczej Dariusz zwycięży. Jak zawsze.
Kiedy tak rozmawialiśmy o szpiegach i wrogach Magadhy, zastanawiałem się, czy Warszakara zdaje sobie sprawę, że jestem głównym szpiegiem najważniejszego wroga. Myślę, że tak. Nie był głupi.