Inna osobliwość: do stołu podawały kobiety. Dla Persa brak eunuchów musi być zaskakujący; lecz dopiero w Indiach zdałem sobie sprawę, do jakiego stopnia obecność ich wydawała nam się naturalną.
Poczęstowano mnie mnóstwem różnych win i soków owocowych. Ryby, dziczyzna i jarzyny pojawiały się w regularnych odstępach czasu. Uczta trwała chyba całą wieczność. W ogrodzie w świetle księżyca pół tuzina muzykantów grało lub improwizowało dziwne melodie przy nieregularnym akompaniamencie bębenka. Do indyjskiej muzyki, tak samo jak do greckiej, trzeba się przyzwyczaić. Zasadniczym instrumentem jest coś w rodzaju lidyjskiej harfy, ale o dziesięciu strunach. Flety i cymbałki są także lubiane.
Królewscy biesiadnicy prawie się nie odzywali. Od czasu do czasu ojciec i syn zamieniali kilka słów. Królowa milczała. Chociaż jadła bardzo dużo, była szczupła, doszedłem więc do wniosku, że cierpi na jakąś ciężką chorobę, co okazało się słuszne. Karaka, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy, pomyślał sobie to samo.
– Umrze przed następnym monsunem – powiedział z pewnością siebie medyka, który nie boi się, że zostanie obciążony odpowiedzialnością za zdrowie pacjenta. W rzeczywistości królowa żyła jeszcze przez dwa lata.
Obok mnie posadzono bardzo ładną kobietę. Miała wysokie na cztery stopy, fantazyjne nakrycie głowy – kombinację klejnotów i włosów, częściowo własnych. Zrzuciła z ramion szal i zobaczyłem, że każda z jej piersi otoczona jest wianuszkiem kwiatów namalowanych pastą sandałową zabarwioną cynobrem – kwiaty były świetnie nakreślone, musiałem to zauważyć. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była żoną ministra wojny i pokoju. Flirtowała ze mną w dyskretny sposób, niewątpliwie na rozkaz.
– Powiadają, że w twoim kraju kobiety trzymane są w zamknięciu i nikt ich nigdy nie widzi.
– Z wyjątkiem ich mężów i eunuchów.
– Eunuchów?
Wyjaśniłem jej, co to jest eunuch. Żenujące jest obserwowanie obcej kobiety obnażonej od czoła po pępek. Ona była również zażenowana.
– Nie jestem pewna, czy powinniśmy o tym rozmawiać – powiedziała i zmieniła temat. – Nam wolno ucztować z mężczyznami naszego własnego stanu. Oczywiście, w każdej rodzinie kobiety mają osobne pomieszczenia i istnieje pewien stopień izolacji, to rzecz normalna. W dawnych czasach kobiety i mężczyźni mogli się widywać bez ograniczeń. Dziewczyny brały nawet udział w bitwach. Jeszcze za czasów mojej babki uczono je poezji, tańca i muzyki. Teraz jednak tylko kobiety niższych warstw, które służą męskim zachciankom, mogą szkolić się w sześćdziesięciu czterech naukach pomocniczych, co jest bardzo niesprawiedliwe, ale przecież znasz braminów…
– To ich nakaz?
– Tak. Oni nakazują i zakazują. Będą dopiero wtedy zadowoleni, kiedy ostatnią z nas zamkną na klucz niczym mniszkę u dźinistów.
Przyjemnie, ale i dziwnie się rozmawia z inteligentną kobietą, która nie jest kurtyzaną. Wiele jest takich dam na indyjskich dworach, lecz poza Indiami spotkałem tylko trzy kobiety naprawdę inteligentne: Elpinikę, królową Atossę i Lais. Znajomość z dwiema ostatnimi była czysto przypadkowa. Gdyby mnie wychowano tak, jak przystoi perskiemu szlachcicowi, po ukończeniu siedmiu lat nie zobaczyłbym żadnej z nich.
– A czy nie macie trudności z… – Chciałem mówić o dzieciach z nieprawego łoża, właściwej przyczynie odosobnienia kobiet. Syn każdego mężczyzny musi być naprawdę jego synem. Jeżeli istnieje najmniejsza wątpliwość, scheda, nie mówiąc już o królestwie, zostają zagrożone. Szukałem odpowiedniego wyrazu w moim ograniczonym zasobie sanskryckich słów, wreszcie go znalazłem:
– … z zazdrością? Mam na myśli damy ucztujące tak jak tutaj. Roześmiała się. Była wesoła i młoda.
– Och, my znamy się nawzajem zbyt dobrze. Poza tym jesteśmy doskonale pilnowane. Jeżeli obcy mężczyzna zostanie odkryty w kobiecej części domu, nie mówiąc już o pałacu, zostanie wbity na pal, co mu się słusznie należy. Oczywiście, pospólstwo nie widzi nas nigdy. Dotyczy to również braminów. – Po chwili dodała: – Gardzimy nimi.
– Są bardzo uczeni – powiedziałem zachowując neutralność. Zdawałem sobie sprawę, że mimo mojego egzotycznego, perskiego stroju nie robię na niej większego wrażenia. Poza tym byłem bardzo spocony. Zanim skończyła się pora upałów, perski poseł zaczął się ubierać na modę indyjską.
– Czy jesteś żonaty? – spytała.
– Nie.
– Czy to prawda, że wy tam, na zachodzie, macie po kilka żon? Skinąłem głową.
– Tak samo jak wy.
– Ależ my nie. Doprawdy nie. Król musi się czasem żenić po raz któryś z czysto politycznych względów. Lecz mężczyźni naszego stanu żenią się zwykle tylko jeden raz.
– A więc co to za kobiety mieszkają w waszych haremach?
– Służba, niewolnice, konkubiny. Dla nas wzorem stosunków pomiędzy mężczyzną i kobietą są stosunki pomiędzy Ramą i Sitą. – Rama jest trochę podobny do homeryckiego Odyseusza, tyle że zawsze postępuje uczciwie w stosunku do innych. Tak jak Odyseusz i Penelopa, Rama i Sita są w zasadzie monogamiczni, i właśnie dlatego mężczyźni indyjskiego stanu rządzącego rzadko miewają więcej niż jedną żonę.
Po wspaniałym pieczonym młodym pawiu, ugarnirowanym piórami z jego ogona, król Bimbisara zaprosił mnie na spacer po ogrodzie. Kiedy opuściliśmy taras, służba wyniosła stoły, a goście zmieszali się ze sobą. Słychać było brzęk tłuczonych talerzy, hałas, do którego się musiałem przyzwyczaić w Indiach, gdzie służba jest równie niezdarna i niesprawna co sympatyczna i inteligentna.
Nawet w świetle księżyca ogród pałacowy mienił się kolorami. Ciepłe powietrze przesycał zapach jaśminu. W wysokich drzewach śpiewało nocne ptactwo. Pałac wyglądał jak kwadratowa srebrna góra. Wrażenie to potęgowały zaślepione okna.
Bimbisara chwycił mnie za rękę i poprowadził ścieżką, którą blask księżyca przemieniał w srebrną wstęgę.
– Cieszę się, że przybyłeś do nas.
– To dla mnie zaszczyt…
Starzec słyszał, ale nie słuchał; zwyczajem królów.
– Bardzo chciałbym wiedzieć coś więcej o Dariuszu. Ilu ma wojowników?
Nie spodziewałem się, że to oczywiste pytanie padnie tak szybko.
– W przeciągu trzydziestu dni, panie, może zebrać milion ludzi. – Odpowiadało to mniej więcej prawdzie. Nie dodałem, że większość to nieużyteczni wiejscy chłopcy. W owych czasach stała armia Wielkiego Króla składała się mniej niż ze stu tysięcy dobrze wyszkolonych wojowników.
Bimbisara podzielił w duchu podaną przeze mnie liczbę przez dziesięć, jak to było w zwyczaju.
– Ile ma słoni?
– Ani jednego, panie, ale lidyjska jazda…
– Nie ma słoni? Muszę mu posłać kilka. Mam ich tysiąc. Podzieliłem tę liczbę w duchu przez dziesięć.
– Na każdym słoniu – mówił dalej król – umieszczam sześciu łuczników w metalowej wieżyczce. Są tak zabezpieczeni, że nikt nie zdoła ich zabić. Potrafią zniszczyć każdą armię.
– Ale przecież można zabić słonia!
– Słonie też noszą zbroje. Są niezwyciężone. – To było ostrzeżenie dla Dariusza.
W środku ogrodu stał mały pawilon z szerokim łożem, na które opadł Bimbisara. Ja przysiadłem na skraju. Przez kratownice okien przenikało jasne światło księżyca i, jak stwierdziłem, grzało. Indie są jedynym krajem, w którym księżyc w pełni wydaje z siebie ciepło. Na szczęście na wzgórzach Radźagryhy nocą zawsze wieje lekki wietrzyk.