Выбрать главу

– Często tu przychodzę. – Bimbisara przeczesywał wszystkimi dziesięcioma palcami pachnącą fioletową brodę. – Tu nikt nas nie podsłucha. Widzisz? – Wskazał na cztery wykuszowe okna stanowiące ściany pawilonu. – Zauważę każdego, kto się zbliży.

– Przecież nikt nie szpieguje króla.

– Wszyscy szpiegują króla. – Bimbisara uśmiechnął się. W świetle księżyca wyglądał jak odlany ze srebra. – A król szpieguje wszystkich. Nic się przede mną nie ukryje w królestwie Magadha i Kosala.

– A w Persji?

– Ty będziesz stanowił moje oczy i uszy. – Zrobił uprzejmy ruch ręką. – Interesuje mnie król, który w tak krótkim czasie potrafi wystawić armię ze stu tysięcy ludzi. – Jego słowa potwierdziły, że istotnie podzielił podaną przeze mnie liczbę przez dziesięć. Nie skorygowałem go. Zacząłem mu opowiadać o różnych krajach, w których rządził Dariusz, lecz Bimbisara mi przerwał.

– Mój dziadek przekazał Cyrusowi posłanie podobne do tego, które przekazałem Dariuszowi. Nie otrzymał odpowiedzi.

– Może poselstwo do niego nie dotarło?

– Może. Ale o jedno pokolenie później armia Dariusza stanęła nad Indusem. Czyż była to może… spóźniona odpowiedź, panie pośle?

– Skądże! – Po czym mówiłem o tym, jak Dariusz miłuje pokój, jak bardzo podziwia Bimbisarę, o jego kłopotach z Grekami. Co było prawdą. Podczas gdy paplałem, starzec siedział nieruchomo, oświetlony księżycem, z półuśmiechem na zwróconej ku mnie połowie twarzy.

Opodal grali muzykanci. Przez jedno z okien widać było taras, na którym przed chwilą ucztowaliśmy. Tańczyła na nim grupa nagich dziewcząt. Z czasem polubiłem indyjskie tańce, które nie mają sobie równych na świecie. Choćby dlatego, że głowa tancerki porusza się naprzód i w tył w sposób, który, przysiągłbyś, jest niemożliwy. Ciało robi wrażenie całkowicie niezależnego od głowy, a ruchy bioder i brzucha są szalenie podniecające. Wiele tancerek zdobywa bogactwo, sławę i wpływy. Wiem o tancerce z Magadhy, która dorobiła się wielkiego majątku i zarządzała nim sama, nie narażając się na dolę czyjejś żony czy też konkubiny. Starano się o zaproszenia na jej przyjęcia, tak jak o zaproszenia do domu przyjaciółki Demokryta, hetery Aspazji.

– Czy Dariusz tak bardzo pragnie mojej przyjaźni, że wysłałby wojska, by pomóc nam rozbić federację republik?

– Na pewno tak. – Byłem podniecony. Bimbisara zagrał w otwarte karty. Wykombinowałem już sposób na pokonanie słoni. Boją się myszy. W decydującej chwili nasze oddziały wypuściłyby na nie tysiące tych gryzoni. Słonie uciekną w popłochu, a ja zostanę satrapą Wielkich Indii. Takim oddawałem się marzeniom.

– Może powinienem złożyć mu wizytę. – Bimbisara bawił się swoją brodą. – Ty masz się podobno udać do Kosali, do naszego drogiego brata Prasenadźita?

– Tak, panie. Wielki Król dał mi posłanie do króla Kosali.

– Prasenadźit to dobry człowiek, ale słaby. Moja żona jest jego siostrą i zawsze mówi, że któregoś dnia on straci swoje królestwo, ponieważ rządzenie w ogóle go nie interesuje. To naprawdę smutne. Za moich chłopięcych lat Kosala była najpotężniejszym państwem świata. Teraz jest nim tylko z nazwy. Królestwo upada przez arogancję jego notabli i zuchwałość złodziei. To, moim zdaniem, tragedia. – Uśmieszek króla przemienił się w uśmiech. Cudze tragedie tak oddziaływają na władców.

– Czy król Prasenadźit prosi cię, panie, o pomoc?

– Nie. Nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Albo może nie przejmuje się nim. Bo widzisz, on jest buddystą. A Budda spędza zazwyczaj porę deszczową w Śrawasti. Potem przybywa do nas na miesiąc lub dwa. Jak chyba wiesz, w mieście Radźagryha znajduje się wiele buddyjskich klasztorów. Uważamy Buddę za bardzo świętego człowieka.

Mimo woli porównywałem Bimbisarę z Dariuszem. Władca indyjski był prawdziwie urzeczony Buddą, podczas gdy Dariusz nie wykazywał zainteresowania Zoroastrem.

– Kto zrobił na tobie większe wrażenie, panie pośle, Gośala czy Mahawira?

Nie zapytałem króla, skąd wie, że poznałem tych dwóch świętych mężów. Uczę się szybko; szczególnie rzeczy ważnych. Szpiegowano mnie od chwili przybycia do Indii.

– Obydwaj zrobili na mnie duże wrażenie – odparłem szczerze. – Poglądy Gośali są dla mnie niezupełnie jasne. Jeżeli nie można poprzez dobre uczynki zmienić swojego losu, dlaczego nie postępować tak podle, jak to tylko możliwe?

– To samo mu powiedziałem. Ale on chyba uważa, że samo dochowanie wierności zasadom wiary jest rzeczą dobrą i że ten, komu uda się to całkowicie, zbliża się do kresu drogi. Twierdzi, że życie ludzkie przypomina staw: jeżeli nie ma dopływu świeżej wody, wyparuje. Odrzuca jednak pogląd, że los może się odmienić dzięki dobrym albo złym uczynkom. O wszystkim decyduje przeznaczenie. Każdy znajdzie się u kresu swojej drogi, kiedy przyjdzie jego czas i ani chwili wcześniej. Uważa, że bogowie i królowie tego świata mają jeszcze daleką drogę. – Bimbisara zasmucił się. Myślę, że rzeczywiście wierzył w to, co mówił. – Obawiam się, że cofnę się w następnym wcieleniu. Różne znaki wskazują, że zostanę Marą, uosobieniem wszelkiego zła tego świata. Modlę się, żeby zostało mi to oszczędzone. Staram się być wierny wszystkim ślubom. Uznaję cztery szlachetne prawdy. Ale przeznaczenie jest przeznaczeniem. Gorzej jest być bogiem niż takim królem jak ja.

Nie mogłem oczywiście nie przyznać mu racji. Lecz sam uważam możliwość zostania bogiem raczej za ponętną i niejasną. Skoro bóg nie może umrzeć ani przestać być bogiem przed końcem cyklu stworzenia, to jak ktokolwiek mógłby zostać bogiem, który już istnieje? Kiedy zadałem braminowi to pytanie, odpowiedź jego pochłonęła pół dnia. Od tego czasu cały ten dzień wypadł mi z pamięci.

– Dziwi mnie, panie, pojęcie czasu u waszych świętych mężów. Mierzą egzystencje na tysiąclecia.

– I więcej – odrzekł Bimbisara. – Jak mówią nam niektórzy bramini, usunięcie skutków naprawdę złego karmana trwać może przez trzydzieści milionów milionów milionów wcieleń pomnożonych przez liczbę ziarnek piasku w korycie rzeki Ganges.

– To bardzo długo.

– To bardzo długo. – Bimbisara był poważny. Nie mogłem się zorientować, czy wierzy w to wszystko, czy nie. Miał skłonność do powtarzania ostatniego zdania rozmówcy, po czym zmieniał temat. – Kto jest obecnie królem Babilonu?

– Dariusz, panie.

– Tego nie wiedziałem. Dawnymi czasy handlowaliśmy z Babilonem. Ale straciliśmy zbyt wiele statków na morzu. Przestało się opłacać.

– Istnieje, panie, droga lądowa.

– Tak, i szczerze pragnę, abyśmy niebawem wydeptali tę drogę. Czy chciałbyś mieć żonę?

Czułem się zbyt zaskoczony, żeby mu odpowiedzieć. Król powtórzył pytanie i dodał:

– Ponieważ mamy nadzieję, że uznasz Radźagryhę za swoją ojczyznę, bylibyśmy radzi, gdybyś poślubił jedną z naszych dam, ja ożenię się z jedną z córek twojego króla, a on poślubi jedną z moich.

– Nie zasługuję na taki zaszczyt, panie – odpowiedziałem – ale sprawiłoby mi to radość.

– Dobrze. Zajmiemy się tym. Czy masz inne żony?

– Nie mam ani jednej, panie.

– To dobrze. Niektórzy bramini mają dziwne poglądy co do liczby żon, jakie można mieć, mimo że nasza religia jest w tych sprawach wyrozumiała. – Bimbisara wstał. Audiencja była skończona.

Kiedy szliśmy na taras wdychając wonne powietrze, miałem przez chwilę niejasne wrażenie, że Radźagryha jest naprawdę moim rodzinnym miastem.

6