Выбрать главу

Ożeniłem się ostatniego dnia tego samego tygodnia, kiedy złożono ofiarę z konia. Obydwie ceremonie odbyły się późną zimą w tym pięknym, krótkim okresie odpowiadającym wczesnemu latu w Ekbatanie.

W odróżnieniu od mojego małżeństwa ofiary z konia nie można było uznać za pełny sukces. W czasie rocznej wędrówki koniowi udało się ominąć zarówno federację republik, jak i Kosalę. Rozeszły się pogłoski, że w pewnym momencie zdesperowany Warszakara usiłował wpędzić konia na prom, który by go przewiózł przez Ganges do republiki Lićchawich. Ale w ostatniej chwili koń spłoszył się i nigdy nie przekroczył Gangesu.

Ogier trzymał się nieustannie królestwa Magadhy z niemal ludzką przewrotnością, i to przez cały rok swojej wędrówki. Zły był to omen dla Bimbisary. No, ale koń nie został schwytany przez wroga, a to był dobry znak. W końcu roku przyprowadzono go do Radźagryhy, aby w czasie trzydniowej ceremonii dopełnić ofiary.

Ofiara z konia to najdziwniejsze moje przeżycie. Skąd się wywodzi ów rytuał, nie wiadomo. Bramini zgadzają się tylko co do tego, że to obrządek aryjski, ponieważ w tej części świata nie było koni, dopóki nie przybyli z północy jasnoskórzy wojownicy. W innych kwestiach nie ma wśród braminów zgody. Większa część ceremonii prowadzona jest w tak starym języku, że nawet kapłani recytujący święte hymny nie mają pojęcia, co znaczą słowa, które wypowiadają. W tym są podobni do magów, którzy wyznają Kłamstwo. Główni bramini przebywający na dworze wypytywali mnie szczegółowo o te perskie obrzędy ofiarne, które przypominają tutejsze; powiedziałem im, że w Persji konia ofiarowują bogu słońca wyznawcy Kłamstwa. Poza tym wiedziałem równie mało o genezie naszych rytuałów, co oni o swoich.

Dla indyjskiego władcy ofiara z konia to bardzo ważna sprawa. Przede wszystkim jest potwierdzeniem jego panowania. Poza tym jeżeli dzięki koniowi powiększył odziedziczone królestwo, to zostanie uznany za wielkiego króla, czyli maharadżę, tytuł, który pewni ambitni Indusi chcieliby zrównać z tytułem Wielkiego Króla. Argumentowałem taktownie, że maharadża to raczej odpowiednik egipskiego faraona albo króla Babilonu – tytułów, jakie nosił i Dariusz.

Ofiara z konia odbyła się na wielkim placu w obrębie miejskich murów. Na środku wybudowano trzypiętrową złotą wieżę. Przed nią ustawiono trzysta słupów ofiarnych tak, żeby tworzyły kwadrat.

Podczas gdy przywiązywano oszołomionego narkotykami potulnego ogiera do jednego ze słupów ofiarnych, bramini przymocowywali do innych słupów zwierzęta lub ptactwo. Konie, krowy, gęsi, małpy, nawet na pół uduszone żółwie miano ofiarować tego dnia. Grali muzykanci, popisywali się akrobaci i żonglerzy. Miałem wrażenie, że wszyscy mieszkańcy Radźagryhy zgromadzili się na placu.

Stałem wśród dworzan przy drzwiach wieży. W środku rodzina królewska przygotowywała się do ceremonii.

Dokładnie w południe król wyszedł z wieży w towarzystwie pięciu żon. Wszyscy byli ubrani na biało. Na placu panowała absolutna cisza przerywana jedynie piskiem uwiązanych zwierząt i ptactwa oraz niemal ludzkim krztuszeniem się delfinów.

Główny kapłan osobiście prowadził ogiera od słupa do króla. Następnie Bimbisara w towarzystwie żon obszedł zwierzę dokoła. Jedna z żon namaściła koniowi boki, inna założyła mu wieniec na szyję. Opodal grupa braminów odgrywała jakieś przedstawienie, coś w rodzaju fikcyjnego ślubu, wykonując przy tym liczne sprośne gesty. Nie rozumiałem ani słowa.

Nastrój na placu był dziwnie poważny. Tłum indyjski jest zazwyczaj hałaśliwy i wesoły. Myślę, że tego dnia ludzie poddali się jak gdyby magii ceremoniału odprawianego rzadko, nie częściej niż raz za panowania jednego króla, chociaż stara legenda głosi, że pierwszy na ziemi król, który złoży sto takich ofiar, obali boga Indrę i zajmie jego miejsce w niebie.

Nie ma chyba na świecie nic nudniejszego niż nie kończąca się ceremonia prowadzona w niezrozumiałym języku i poświęcona bogu lub bogom, których się nie uznaje.

Ale pod koniec sztuczki odgrywanej przez braminów rzecz zaczęła być interesująca. Zaprowadzono konia z powrotem do słupa, do którego był przywiązany. Główny kapłan nakrył mu łeb płócienną płachtą i powoli udusił zwierzę, które z hukiem runęło na ziemię i jeszcze przez kilka minut wierzgało nogami w agonii. Następnie stara królowa podeszła do zwłok. W tłumie panowała zupełna cisza. Królowa ostrożnie położyła się przy martwym koniu. Główny kapłan nakrył ją i ogiera jedwabną chustą.

Kiedy tak leżeli ukryci przed ludzkim wzrokiem, kapłan powiedział głośno i wyraźnie:

– W niebie jesteście oboje nakryci. Niechaj nasienie płodnego ogiera znajdzie się w jej wnętrzu.

Dopiero po chwili zrozumiałem, co się tam działo. Po ceremoniach w świątyni Isztar w Babilonie myślałem, że już nic nigdy mnie nie zgorszy ani zadziwi. Ale to mną wstrząsnęło. Pod nakryciem z jedwabiu stara królowa miała wsunąć sobie przyrodzenie martwego ogiera.

Dialog rytualny był niejasny i sprośny. Zaczął się od mrożącego krew w żyłach okrzyku starej królowej:

– O matko, matko, matko! Nikt mnie nie weźmie! Biedna szkapa śpi! Mnie, wspaniałe stworzonko obleczone w liście i korę drzewa pampili.

Główny kapłan zawołał:

– Zachęcę twórcę życia. Ty go też musisz zachęcić! Teraz królowa powiedziała do martwego ogiera:

– Chodź. Tryśnij nasieniem głęboko w łono tej, która rozwiera dla ciebie uda. Och, symbolu męskości, uruchom organ, który jest dla kobiet twórcą życia, który wsuwa się i wysuwa szybko w ciemności, tajemny oblubieniec.

Pod chustą coś się ruszało. Nagle stara królowa zawyła:

– O matko, matko, matko, nikt mnie nie bierze!

Potem główny kapłan rozegrał sprośną scenkę z jedną z dam. Wskazał na jej przyrodzenie:

– Ta biedna kurka jest taka podniecona i głodna. Zobaczcie, jak pragnie zostać nakarmiona.

Kobieta wskazała na przyrodzenie kapłana.

– Och, rusza się, jest prawie tak długi jak twój język. Milcz, kapłanie.

Stara królowa nie przestawała wyć:

– O matko, matko, matko, nikt mnie nie bierze!

Główny kapłan wymienił kilka mało zrozumiałych, sprośnych uwag z każdą z królewskich żon. Sam król nie odezwał się ani słowem. W końcu to, co miało się stać, jakoś się stało. Prawdopodobnie udało się starej królowej wcisnąć przyrodzenie ogiera do swojej pochwy. Chustę zdjęto. Królewskie żony zaśpiewały chórem hymn do skrzydlatego niebiańskiego rumaka. Przyniesiono im miednice, umyły sobie twarz i ręce w rytualny sposób i odśpiewały hymn do wody. Potem wszystkie zwierzęta, ptactwo i ryby zostały zarżnięte i zapalono ogniska.

Stara królowa siedziała na krześle obok martwego ogiera i patrzała, jak czterej bramini wprawnie ćwiartowali zwierzę. Główny kapłan osobiście smażył kości. Zaskwierczał szpik i król Bimbisara wdychał unoszącą się zeń parę. W ten sposób oczyścił się z grzechów. Każdy z szesnastu kapłanów usmażył kawałek końskiego mięsa, a kiedy to się skończyło, tłum ryknął jednym wielkim głosem. Bimbisara był teraz władcą świata.

Słyszałem o różnych obrzędach kultu płodności odprawianych w dzikich zakątkach Lidii i Tracji, ale ofiara konia jest chyba najdziwniejszym z nich i według braminów najstarszym. Podobno pierwotnie miała zapewnić królom i ich żonom płodność. Nikt tego jednak nie będzie nigdy wiedział na pewno, ponieważ nikt z żyjących nie rozumie wszystkich hymnów, których bramini nauczyli się na pamięć i które śpiewają od dwóch tysięcy lat. Wiem tylko tyle, że całe to widowisko jest przerażające. Jak gdyby nagle powróciło się do pradziejów.

Tańce i uczta trwały całą noc. O wschodzie słońca rodzina królewska wycofała się do złotej wieży. Podobnie jak większość uczestników ceremonii przespałem się pod gołym niebem.