Выбрать главу

– Pierwsza prawda głosi, że całe życie to cierpienie. Jeżeli pragnienia twoje nie są spełnione, cierpisz. Życie ludzkie jest jak ogień płonący pomiędzy pragnieniem i spełnieniem. Czy zgadzasz się?

– Tak, książę. – Zawsze mówię „tak”, gdy chcę się dowiedzieć więcej. Człowiek dociekliwy, taki jak Protagoras czy Sokrates, próbowałby dojść do tego, czym jest cierpienie, które towarzyszy pragnieniu i które towarzyszy spełnieniu. Jeżeli człowiek rozszczepiający włos na czworo ma wystarczająco ostry nóż, może posiekać na nice samo życie. Uważam to za stratę czasu. W błękitnej grocie pod sztuczną górą gotów byłem przyjąć, chociażby na chwilę, pogląd, że istnienie to płonący ogień.

– Rozkoszujemy się naszymi pięcioma zmysłami. Staramy się unikać bólu, cierpienia. Jak to robimy? Poprzez zmysły, które dodają paliwa do ognia i pozwalają mu płonąć. Druga prawda polega na tym, że pragnienie przyjemności, albo gorzej, pragnienie stałości w świecie, w którym wszystko płynie, może tylko uczynić ogień gorętszym, a kiedy gaśnie, ból i żal stają się większe. Czy się zgadzasz?

– Tak, książę.

– Widzisz więc, że cierpienie nie ustanie, dopóki ogień się podsyca. Zgodzisz się więc chyba, że, by uniknąć cierpienia, nie należy dolewać oliwy do ognia? Dokonuje się tego wyrzekając się pożądania.

– Tak, książę.

– To dobrze. To była trzecia prawda. Czwarta poucza nas o drodze prowadzącej do zniszczenia cierpienia.

Książę Dźeta zamilkł. Przez dłuższą chwilę wsłuchiwałem się w melodię, która wydała mi się dziwnie urzekająca. Mówię „dziwnie”, gdyż nie przywykłem jeszcze wtedy do indyjskiej muzyki. Ale w tych miłych okolicznościach wszystko mi się podobało; czułem się bardziej, niż kiedykolwiek oddalony od czterech prawd Buddy! Nie byłem ani obojętny, ani wyzwolony, a już na pewno nie chciałem być zdmuchnięty jak płomień.

Nagle zrozumiałem, że czwarta prawda księcia Dźety nic nie znaczy, co już samo w sobie jest prawdą, jak powiedzieliby niektórzy Ateńczycy, a nawet mieszkańcy Abdery. Zwróciłem się ku mojemu gospodarzowi. Uśmiechał się. Zanim zdążyłem zadać mu pytanie, już na nie odpowiedział.

– Żeby zdmuchnąć płomień tej bolesnej egzystencji, musisz podążyć ośmiostopniową ścieżką. Taka jest czwarta szlachetna prawda.

Indusi wcześniej lub później powołują się na liczby. Nie przywiązuję wagi z reguły do przytaczanych przez nich liczb, nawet takich trzydziestu milionów milionów milionów pomnożonych przez liczbę ziarenek piasku z koryta Gangesu.

– Ośmiostopniową? – Udawałem zainteresowanie. – Myślałem, że prawd jest tylko cztery.

– Czwarta prawda właśnie wymaga pójścia ośmiostopniową ścieżką.

– A cóż t o takiego, książę? – Uwagę moją zwróciła jedna z flecistek. Albo fałszowała, albo grała w tonacji, jakiej dotychczas nie słyszałem.

Dla twojej wiadomości, Demokrycie, oto czym jest ośmiostopniową ścieżka. Po pierwsze: należyty pogląd, po drugie: należyte usposobienie, po trzecie: należyta mowa, po czwarte: należyte postępowanie, po piąte: należyty żywot, po szóste: należyte dążenie, po siódme: należyte przemyśliwanie, po ósme: należyta kontemplacja.

W pewnej chwili książę Dźeta zorientował się, że się znudziłem.

– To wszystko jest dla ciebie zapewne oczywiste…

– Nie, nie. – Byłem uprzejmy. – Ale nieco ogólnikowe. Nie takie jak chociażby szczegółowe wskazówki Mądrego Pana przekazane mojemu dziadkowi w sprawie składania ofiary z byka.

– Budda uznaje ofiarę tylko z tych zwierząt, które tkwią w nas samych.

– Rozumiem, ale co oznacza dokładnie… na przykład, należyty żywot?

– Istnieje pięć zaleceń dla wyznawców świeckich.

– Cztery szlachetne prawdy, ośmiostopniową ścieżka i pięć zaleceń… Na szczęście liczby Buddy nie są tak wielkie jak liczby Gośali. – Była to bardzo niegrzeczna uwaga.

Książę Dźeta nie poczuł się dotknięty.

– Uważamy, że poglądy Mahawiry są dość podobne do naszych – powiedział łagodnie. – Lecz on jest tylko tirthankarą. Budda już przekroczył rzekę. Doznał oświecenia. Jest doskonały. Nie istnieje.

– Ale przecież przebywa obecnie w Śrawasti.

– Tam przebywa tylko ciało Buddy. Jego samego nie ma. Ponieważ chcesz, Demokrycie, znać pięć zaleceń, podam ci je.

Fałszująca flecistka utrwaliła w mojej pamięci każde słowo wypowiedziane przez księcia. Oto pięć zaleceń: nie zabijaj, nie kradnij, nie kłam, nie spożywaj napojów upajających, powściągaj żądzę. Zakwestionowałem ostatnią zasadę.

– Co stanie się z rodzajem ludzkim, jeżeli wszyscy będą ślepo posłuszni tym pięciu zaleceniom?

– Rodzaj ludzki przestanie istnieć, i to właśnie w oczach Buddy jest szczytem doskonałości.

– Mimo że wtedy przestanie istnieć jego zakon?

– Celem zakonu jest samounicestwienie. Niestety, tylko drobny ułamek rodzaju ludzkiego będzie kiedykolwiek objęty przez zakon i w przeciągu tysięcy lat jedynie nieskończenie mała liczba ludzi osiągnie wyzwolenie. Nie bój się, Cyrusie Spitamo. – Książę Dźeta był rozbawiony – Rodzaj ludzki będzie istniał do końca obecnego cyklu świata.

– Jakiż sens ma religia, która może pociągnąć za sobą tak niewielką liczbę ludzi? Na dodatek, jak sam powiedziałeś, prawie nikt z nich nie osiągnie nirwany.

– Budda nie zamierza tworzyć religii. Pomaga tylko tym, którzy stoją na brzegu rzeki. Wskazuje im prom. Jeżeli dotrą na drugi brzeg, zrozumieją, że nie ma ani rzeki, ani promu, ani nawet brzegów…

– Ani Buddy?

– Ani Buddy. Ten, kto pojmie, że wszystko jest tylko snem, wyzwoli się, przebudzi.- Gdzie?

– Nie wiem, nie jestem oświecony. Przebywam wciąż zbyt blisko niewłaściwego brzegu.

Tyle miałem zapamiętać z tego czarującego i zdumiewającego popołudnia w grocie księcia Dżety. Później, kiedy spotkałem i słyszałem Buddę, zdobyłem nieco lepszy wgląd w jego nauki, które w gruncie rzeczy wcale nie są naukami.

Demokryt mówi, że widzi podobieństwo pomiędzy prawdami

Buddy i Pitagorasa. Ja tego nie widzę. Pitagoras, Gośala i Mahawira wierzyli w wędrówkę dusz, od ryby do drzewa, człowieka i tak dalej. Ale Buddy nie interesowała wędrówka dusz, ponieważ w gruncie rzeczy uważał, że istnienie jest iluzją. Nas tu nie ma, twierdził. Nie ma nas również tam. Wyobrażamy sobie tylko, że jesteśmy.

A przecież egzystujemy… Nie ulega żadnej wątpliwości, że jestem ślepym starcem, który siedzi w zimnym i pełnym przeciągów domu, w Atenach, niemal ogłuszony przez hałasy dochodzące z placu budowy tuż za dziedzińcem. Nie ulega tez żadnej wątpliwości, przynajmniej dla mnie, że opowiadam młodemu krewniakowi z Abdery stare dzieje. Żyję więc, chociaż ledwo-ledwo; więcej we mnie popiołu niż ognia.

Dla Buddy samo istnienie było czymś nieskończenie bolesnym Miał rację! Dążył do unicestwienia osobowości poprzez wyzbycie się wszelkich pragnień łącznie z pragnieniem wyzbycia się wszelkich pragnień. Na przestrzeni wieków było kilku, którym się to udało Ale jestem niemal przekonany, że ci, co podążają jego drogą, są lepsi dla tego świata niż ci, którzy tego nie robią. To dziwne. Nigdy nie przypuszczałem, że dojdę do tego wniosku Książę Dźeta tez nie.

– Nic z tego, co ci powiedziałem, nie ma istotnego znaczenia – rzekł, kiedy przygotowywaliśmy się do opuszczenia świetlistej groty.

– Ponieważ istotą wszechrzeczy jest śunjata – oznajmiłem ku jego zdziwieniu i mojemu zadowoleniu z własnej mądrości Śunjata to nicość, pustka.

Książę Dźeta przystanął na chwilę na brzegu jeziora. Ruchome odblaski rzucane na jego twarz przez mieniącą się błękitną wodę robiły wrażenie świetlistych pajęczych nici.

– Musisz poznać Tathagatę – szepnął tak cicho, jakby nie chciał, żeby go jezioro słyszało.