– Ty, panie, rozsiewasz podobnie jak Wielki Król Dariusz wokół siebie światło Arjów, jestem więc szczęśliwy, że mogę być skromnym pomostem pomiędzy dwoma równie mocno jaśniejącymi panami świata. – Przygotowałem sobie z góry to niedorzeczne zdanie podobnie jak wiele innych, których nie warto nawet wspominać. Najważniejsze było uderzenie we właściwy ton, potwierdzający, że Persja i Magadha są teraz zjednoczone przeciw federacji republik, a gdyby to okazało się konieczne, również przeciw Kosali.
Wraz z Bimbisarą i Adźataśatru wszedłem następnie do namiotu, oświetlonego srebrnymi lampami i przybranego tysiącem tysięcy kwiatów. Zauważ, Demokrycie, że zacząłem myśleć kwieciście jak Indusi, więc przekładaj te moje myśli na sztywną greczyznę. Style języków Indii i Grecji są zupełnie różne, mimo podobieństwa wielu wyrazów. W każdym razie w namiocie znajdowało się mnóstwo wieńców, a powietrze przenikał zapach jaśminu i sandałowego drewna.
Na ziemi leżały chińskie kobierce. Jeden zwłaszcza był przepiękny, przedstawiał błękitnego smoka na tle białego nieba. Później, kiedy Adźataśatru zapytał córkę, czego najwięcej pragnie, odparła, że tego dywanu. Rozpłakał się z radości. Oświadczył, że nic nie mogłoby go bardziej ucieszyć niż widok dywanu ze smokiem w domu córki. Ale nie otrzymaliśmy go w prezencie. Widać postanowił odmówić sobie tej radości.
Namiot przedzielała różowa kotara. Po naszej stronie bramini recytowali święte wersety wedyjskie. Opiewali niesłychanie szczegółowo doskonałą miłość Ramy i Sity. Zabawne, ale szlachetni goście nawet nie udawali, że słuchają. Byli zbyt zajęci przyglądaniem się strojom i malowidłom na ciałach innych uczestników wesela.
Wreszcie główny kapłan Magadhy rozpalił ognisko ofiarne. Następnie zbliżyli się do niego trzej bramini. Jeden trzymał kobiałkę pełną ryżu, drugi naczynie z topionym masłem, trzeci dzban z wodą.
W namiocie było już tak gorąco, że czułem, jak się rozpływają wyrysowane na mojej piersi liście. Pociłem się tak silnie, jak według Cyrusa mają się pocić perscy wojownicy, zanim wolno im zjeść ich jedyny dzienny posiłek.
Zza różowej kotary dochodziły nas głosy kobiet. Następnie król Bimbisarą szepnął coś na ucho głównemu kapłanowi. Po chwili kotarę podniesiono i królewskie damy stanęły przed oczami mężczyzn.
Uderzyło mnie przede wszystkim to, że ich fryzury były niemal tak wysokie jak one same. Żona powiedziała mi później, że ponieważ niektóre z nich wymagają zabiegów trwających dzień i noc, kobieta tak kunsztownie ozdobiona zmuszona jest spać na pochyłej desce, by nie zepsuć dzieła sztuki, które dla niej stworzono.
Między starą królową a główną żoną Adźataśatru stała drobna ładna dziewczynka. Mogła mieć od sześciu do dwudziestu sześciu lat. Pomiędzy brwiami wymalowano jej czerwone kółko, ulubioną ozdobę induskich kobiet. Ubrana była z prostotą, jak przystało dziewicy.
Przez chwilę mężczyźni przyglądali się kobietom, kobiety zaś udawały, że nie patrzą na mężczyzn. Z zadowoleniem stwierdziłem, że zarówno mężczyźni jak i kobiety mają zakryte piersi, dzięki pierwotnej aryjskiej skromności tak skutecznie wypartej przez upalny klimat równiny Gangesu.
Wreszcie główny kapłan się poruszył. Wziął kobiałkę z surowym ryżem z rąk służącej i ułożył siedem małych kupek ryżu na dywanie. Tymczasem Adźataśatru przekroczył niewidzialną linię oddzielającą mężczyzn od kobiet. Kiedy Adźataśatru chwycił swoją córkę za rękę, Warszakara trącił mnie łokciem.
– Idź tam – szepnął.
Przyłączyłem się do ojca i córki stojących przed świętym ogniem. Umiałem na pamięć wszystkie odpowiedzi. Na szczęście było ich niewiele.
– Cyrusie Spitamo – rzekł Adźataśatru – wojowniku irański, dostojny wysłanniku perskiego króla, weź moją córkę, Ambalikę, i przyrzeknij, że będziesz dochowywać ślubów aryjskich, że zapewnisz jej dobrobyt, że dasz jej szczęście.
Odparłem, że uczynię to wszystko w miarę swoich możliwości. Wtedy Adźataśatru przywiązał brzeg mojego szala do skraju jej szaty. Wraz z Ambaliką wrzuciliśmy ryż i nieco topionego masła do ognia. Ta część ceremonii była mi miła, gdyż znajdowaliśmy się wraz z synem Mądrego Pana w zacienionym miejscu. Chwyciłem dziewczynkę za rękę i poprowadziłem dokoła ognia, aż ktoś położył jej pod nogi mały młyński kamień. Stanęła na nim na chwilę. Do tej pory nie mam pojęcia, co symbolizuje młyński kamień.
Związani niewygodnie ze sobą zrobiliśmy siedem niezdarnych kroków pilnując, żeby nasze stopy znajdowały się jednocześnie na każdej z siedmiu kupek ryżu. Co o n e symbolizują, wiedziałem:
siedem bogiń matek z przedaryjskich Indii. Panie te są nieśmiertelne i wszechobecne.
Wykonaliśmy kilka skoków przez kobierzec ze smokiem, po czym główny kapłan pokropił nas wodą, która była wystarczająco chłodna, by uprzytomnić mi, jak jest gorąco; i to wszystko. Zostaliśmy małżeństwem.
Skonsumowanie małżeństwa mogło się odbyć dopiero po przespaniu przez małżonków trzech nocy obok siebie. Ktoś mi wtedy wytłumaczył przyczynę tej wstrzemięźliwości, ale dziś jej już nie pamiętam. Kazano nam również podczas pierwszej nocy spędzonej w naszym domu przyglądać się wspólnie gwieździe polarnej – czyżby zwyczaj mający przypomnieć aryjskim nowożeńcom, że ich plemię przyszło z północy… i że tam pewnego dnia powróci?
Podobała mi się ta Ambalika, choć się tego nie spodziewałem. Przyjąłem przecież zasadę nieoczekiwania od losu niczego dobrego, a fakt, że od czasu do czasu spotyka mnie miłe rozczarowanie, jest źródłem dziwnej pociechy.
Dopiero około północy ostatnia grupa gości weselnych opuściła dom. Mój teść był zupełnie pijany.
– Mój drogi – pochlipywał – te łzy to łzy głębokiego żalu, wynikającego z przekonania, że już nigdy, nigdy w życiu nie doznam uczucia tak doskonałej radości! – Kiedy mrużył powieki, tusz rozmazywał się na rzęsach i wchodził mu do oczu, wywołując prawdziwe łzy bólu. – Och, moje najdroższe kochanie, traktujże dobrze lotos mojego serca, moją najukochańszą córkę! – Szeleszcząc perfumowanymi szatami i połyskując klejnotami rodzina królewska wycofała się, a ja pozostałem sam na sam z moją pierwszą żoną.
Patrzałem na nią i zastanawiałem się nad tym, co powiedzieć. Ale nie musiałem się o to martwić. Ambalika została świetnie wychowana w kobiecej części domu. Zachowywała się jak światowa dama, która spędziła pół wieku na dworze.
– Myślę – odezwała się – że teraz zapalisz święty ogień, a potem pójdziemy na dach, żeby popatrzeć na gwiazdę polarną.
– Oczywiście. Ogień jest dla nas także święty – odparłem.
– Naturalnie. – Ambalika nigdy nie wykazała najmniejszego zainteresowania Mądrym Panem ani Zoroastrem. Za to opowiadania o życiu na perskim dworze budziły w niej żywą ciekawość.
Zapaliłem ogień. Wszystko zostało przygotowane dla nas przez pół tuzina służących, którzy zjawili się w naszym domu wcześniej tego dnia. Byli niby to podarunkiem od starej królowej. Ale naprawdę należeli do tajnej policji. Po czym to poznałem? Jeżeli magadhański służący jest posłuszny i pracowity, to znaczy, że to szpieg. Prawdziwi służący są leniwi, nieuczciwi i weseli. Poszliśmy na dach, wspinając się po chwiejnych schodach.
– Termity – wyjaśniła cicho Ambalika. – Mój panie i władco, będziemy musieli je wykurzyć.
– Skąd wiesz, że to termity?
– Jest to jedna z tych rzeczy, których nas uczą – odparła z pewną dumą. – Podobnie jak sześćdziesięciu czterech nauk pomocniczych, których nauczyła mnie stara królowa, a ona zna je naprawdę. Jest z Kosali, gdzie jeszcze wciąż uważają, że damy powinny się tego uczyć. Magadha to co innego. Tutaj tylko nierządnice pobierają takie nauki, a szkoda, bo prędzej czy później mężowie dam nudzą się żonami, zamykają je i spędzają dnie i noce po gospodach albo w domach publicznych z nierządnicami, które są podobno czarujące. Jedna z moich służących pracowała u jednej z nich i zawsze mi mówiła: „Myślisz, że twoje pałacowe komnaty są wspaniałe? Poczekaj, aż zobaczysz dom takiej to a takiej.” Będę musiała oczywiście czekać do śmierci, ponieważ nigdy nie odwiedzę takiej osoby. Ale mężczyźni mogą. W każdym razie mam nadzieję, że ty zaczekasz, aż będę całkiem stara, zanim zaczniesz odwiedzać te miejsca.