– Skoro jestem tym, czym jestem, mogę nie doznać oświecenia w obecnym wcieleniu. – W królewskich oczach zabłysły prawdziwe łzy, nie płyn, którym zakrapiał sobie oczy jego syn. – Często marzę, że pewnego dnia odłożę to wszystko. – Dotknął ozdobionego klejnotami turbanu. – Wtedy byłbym niczym i mógłbym podążyć ośmiostopniową ścieżką Buddy.
– Dlaczego tego nie czynisz? – Ogarnęła mnie naprawdę ciekawość.
– Jestem słaby. – Z innymi ludźmi Bimbisara był ostrożny, nieufny, enigmatyczny. Ze mną bywał zdumiewająco szczery. Chyba dlatego, że należałem do innego świata, uważał więc, że ze mną może mówić otwarcie, zwłaszcza o sprawach niepolitycznych. Ożeniłem się wprawdzie z jego wnuczką, ale pozostawałem posłem Wielkiego Króla; a moja misja się przecież skończy.
Powodowani delikatnością ludzie dworu nigdy nie wspominali o moim ewentualnym odjeździe. Ja jednak zawsze prawie pamiętałem o tym, że powrócę do Persji; w czasie naszego ostatniego spotkania Bimbisara także o tym myślał. Może przypuszczał, że podążę z karawaną aż do Persji. Sam tego nie wykluczałem. Wypełniłem swoją misję. Handel między Persją a Magadhą został zorganizowany i nie było powodu, żeby nie miał się pomyślnie rozwijać, dopóki jedna strona miała żelazo, a druga złoto.
W czasie mojej audiencji u Bimbisary jeszcze na nic się nie zdecydowałem. Na pewno nie chciałem porzucić Ambaliki. Z drugiej strony nie wiedziałem, jak przyjęłaby propozycję wyjazdu z Indii. Obawiałem się również tego, co powiedziałby i zrobił Adźataśatru, gdybym mu oświadczył, że wracam do domu. Utonąłbym zapewne w jego łzach, jeśli nie w Gangesie.
– Jestem słaby – powtórzył Bimbisara, ocierając oczy szalem. – Mam tu jeszcze dużo do zrobienia. Próbuję utworzyć sanghę złożoną ze wszystkich naczelników wiosek. Rozmawiam oczywiście z każdym z nich osobno. Chciałbym, żeby się zbierali co najmniej raz w roku i przedstawiali mi swoje problemy.
– Uczynisz Magadhę republiką. – Uśmiechnąłem się na znak, że żartuję. Byłem nieco zbity z tropu faktem, że omawia wewnętrzne sprawy kraju z cudzoziemcem.
Ale Bimbisara po prostu głośno myślał.
– Naczelnicy wiosek mają w ręku klucz do naszego dobrobytu. Zapanuj nad nimi, a będzie ci dobrze. Jeżeli zaczniesz ich ciemiężyć, zginiesz. Jestem pierwszym królem Magadhy, który zna osobiście każdego z nich. Dlatego zostałem władcą świata. Nie, nie zamierzam tworzyć republiki. – A więc dosłyszał mimo wszystko moje słowa. – Pogardzam państwami, w których każdy majętny człowiek uważa się za króla. To nienaturalne. W każdym kraju może być tylko jeden król, tak jak na niebie jest tylko jedno słońce, a na czele armii jeden dowódca. Powiedz Prasenadźitowi, że nasza sympatia dla niego pozostaje nie zmieniona.
– Tak, królu.
Bimbisara zmierzał teraz chyba do podjęcia jakiejś sprawy, której w żaden sposób nie potrafiłem się domyślić.
– Powiedz mu, że jego siostra ma się doskonale, że spełniła swą rolę w czasie ofiary konia. Powiedz, żeby nie zwracał uwagi na tych, którzy pragną… nas poróżnić. Nie osiągną tego, dopóki ja żyję.
Patrzyłem na niego z zainteresowaniem. Na indyjskiego króla wolno patrzeć. Byłby nawet obrażony i zaniepokojony, gdyby nie patrzyło się na niego wprost, choć pokornie.
– Idź do Buddy. Padnij na twarz przed Szczerozłotym. Powiedz mu, że od trzydziestu siedmiu lat, czyli od momentu naszego spotkania, staram się podążać ośmiostopniową ścieżką. Powiedz mu, że dopiero teraz zaczynam rozumieć to, co mi raz rzekł, a mianowicie, że „jedynym pełnym osiągnięciem jest pełna rezygnacja”. Powiedz mu. że ślubowałem samemu sobie za rok porzucić ziemskie sprawy i podążyć za nim.
Nikt się nigdy nie dowie, czy król Bimbisara naprawdę zamierzał porzucić sprawy tego świata. Przypuszczam, że tak myślał, co w kwestiach religijnych znaczy niewiele więcej niż nic.
Adźataśatru pożegnał mnie w kancelarii pałacu swojego ojca. Jak na miłośnika wszelkich uciech spędzał bardzo wiele czasu na rozmowach z królewską radą i pierwszym ministrem, który radzie przewodniczył.
W królestwie Magadhy przewodniczący rady zajmuje się administrowaniem kraju przy pomocy jakichś trzydziestu doradców, z których wielu swoje stanowisko dziedziczy, a większość jest niekompetentna. Jako minister Warszakara był najwyższą osobą na dworze, ale rządził również tajną policją. Nie trzeba mówić, że miał więcej władzy od innych, i byłby nawet potężniejszy od króla, gdyby Bimbisara nie rządził w ścisłym porozumieniu z naczelnikami wiosek, którzy nie tylko uważali monarchę na swojego przyjaciela na skorumpowanym i uwikłanym w intrygi dworze, lecz także w jego imieniu pobierali podatki, po czym potrącali swój udział i resztę oddawali do skarbu. Mało kto oszukiwał króla.
Podobnie jak w Suzie, poszczególni radcy zarządzają różnymi dziedzinami. Główny kapłan jest tradycyjnie bardzo blisko tronu. Bimbisara jednak, jako buddysta, rzadko naradzał się z oficjalnym strażnikiem wedyjskich bogów, którego jedynym momentem chwały ostatnio była ofiara konia. Spośród swoich radców król wyznacza ministra wojny i pokoju oraz głównego sędziego, przewodniczącego stróżom prawa i rozsądzającego te spory, które nie muszą być rozstrzygane bezpośrednio przez króla; wyznacza również podskarbiego i głównego poborcę podatków. Ci dwaj ostatni mają wielkie znaczenie i tradycyjnie umierają bardzo bogaci. Ale Bimbisara trzymał ich krótko. Dzięki przymierzu z naczelnikami wiosek potrafił sobie z nimi poradzić.
Istnieje też spora grupa wysokich urzędników, zwanych nadzorcami. Wszystkie złoża metali należą do króla, więc zarząd nad kopalniami rudy żelaza sprawuje nadzorca, który zażądał ode mnie nie więcej niż, jak się należało, pięć procent od wartości eksportowanej rudy żelaza jego pana. Zapłaciłem. Ponieważ wszystkie lasy też należą do króla, słonie, tygrysy, egzotyczne ptaki, drewno budowlane i opałowe także znajduje się pod zarządem nadzorcy. Prawdę mówiąc, niemal każda dochodowa dziedzina życia regulowana jest przez państwo. Nawet domy gry podlegają nadzorcom, podobnie jak sprzedaż mocnych trunków oraz domy publiczne. Na ogół system ten działa dość sprawnie. Jeżeli monarcha jest czujny i jeżeli mu się chce, może przyśpieszać bieg spraw. W przeciwnym przypadku administracja kraju staje się opieszała, co ja osobiście uważam za rzecz pozytywną. To, czego nie zrobisz, nie może być całkowicie złe. Jest to, Demokrycie, uwaga o charakterze politycznym, nie religijnym.
Trzydziestu członków królewskiej rady siedziało na niskich łożach w sklepionej sali na parterze pałacu. W pewnym sensie ta sala odpowiada drugiej izbie naszej kancelarii. Kiedy wszedłem, Adźataśatru powstał. Skłoniłem mu się nisko jako księciu i mojemu teściowi, a on podszedł i uściskał mnie.
– Nie porzucisz nas chyba, mój drogi! Och, proszę cię, powiedz, że to nieprawda! – Tym razem w oczach jego nie pokazały się łzy.
Były tak jasne i błyszczące jak oczy tygrysa, siedzącego nisko na gałęzi drzewa i wpatrującego się w ciebie.
Wygłosiłem dobrze przygotowane, ładne przemówienie. Następnie Adźataśatru pociągnął mnie w kąt długiej sali. Ściszył głos, co ludzie robią we wszystkich pałacach świata.
– Najdroższy, powiedz królowi Prasenadźitowi, że jego siostrzeniec kocha go tak, jakby był jego własnym synem.
– Powiem mu, książę.
– Powiedz mu – Adźataśatru szeptał mi do ucha, a jego oddech przesycony był zapachem przypraw – powiedz mu najdelikatniej, jak możesz, że nasza policja dowiedziała się o przygotowywanym zamachu na jego życie. W bardzo, ale to bardzo niedługim czasie. Sam rozumiesz, a i on to zrozumie, że nie możemy go ostrzec otwarcie. Nie możemy się przyznać, że posiadamy w Kosali agentów. Lecz ty jesteś neutralny. Jesteś z zewnątrz. Ty możesz mu powiedzieć, aby się miał na baczności.