Выбрать главу

– Może tak wyglądałem.

– Ależ nie, mój drogi.

– Ależ tak, mój drogi.

Jakaś litościwa ręka wymazała resztę tej sceny z mojej pamięci. Zdaje mi się, że zemdlałem.

Członkowie perskiego poselstwa umieszczeni zostali w małym budynku w głębi pałacowych ogrodów. Pomiędzy nami a pałacem znajdowały się fontanny, klomby, drzewa i… kompletna cisza. Nawet pawie nie krzyczały, czyżby wycięto im języki? A gromady małp przyglądały się nam w całkowitej ciszy z wierzchołków drzew. W środku wielkiego miasta król stworzył leśne ustronie.

Podczas tygodnia, który dano mi na przygotowanie się do oficjalnej audiencji u króla, zajął się mną książę Dźeta. Zaprosił mnie do swojego domu, wysokiego budynku zwróconego frontem ku rzece. Gdy przebywałem w miłym towarzystwie księcia, moje spotkanie z dwoma głupimi starcami wydawało się przywidzeniem. Lecz gdy opowiedziałem całą tę scenę księciu, ten robił wrażenie rozbawionego i zaniepokojonego jednocześnie.

– No, tak, starzec taki jest – powiedział.

Siedzieliśmy na dachu jego domu. Słońce zachodziło za ciemnoniebieskimi wzgórzami i chmury układały się w dziwne wzory, charakterystyczne dla początku pory monsunu.

Nieboskłon nad ziemią indyjską jest dziwnie wysoki – gra świateł? Nie znam przyczyny tego zjawiska, ale widok ten budzi grozę i pomniejsza człowieka.

– Czy zachowanie Prasenadźita wyjaśnia rozkład jego państwa?

– Sprawy nie przedstawiają się tak źle. – Książę Dźeta mówił precyzyjnie. – Kosala jest wciąż jeszcze mocarstwem, a Prasenadźit nadal wielkim królem.

– Szpiedzy? – Wymówiłem to słowo, bezgłośnie poruszając ustami.

Książę Dźeta skinął głową. Ale w zasadzie myślał to, co powiedział. – Problem polega na tym, że Prasenadźit jest zarówno arhatem jak królem, a bardzo trudno jest być jednym i drugim naraz. Ja tego też doświadczyłem, chociaż w bardzo małym stopniu.

– Co znaczy arhat?

– „Godzien”.

– Jak Budda?

– Z tą różnicą, że arhat jeszcze się nie wyzwolił jak Budda. Są tacy, co myślą, że skoro Śariputra jest równie święty jak Gautama, to i on osiągnął nirwanę. Ale to niemożliwe. Budda jest zawsze jeden jedyny w czasie teraźniejszym. W przeszłości istniało dwudziestu trzech buddów. W przyszłości będzie jeszcze tylko jeden i na tym koniec, przynajmniej w tym cyklu.

– Więc Śariputrę naprawdę uważa się za… świętego?

– O tak! Co do króla Prasenadźita, to można mieć pewne wątpliwości, ale żadnych co do Śariputry. Po Buddzie on najbliższy jest oświecenia ze wszystkich ludzi. A poza tym stworzył zakon. To on ułożył przepisy dla mnichów. A teraz on i Ananda zbierają wszystkie słowa, jakie kiedykolwiek wypowiedział Budda.

– Czy oni je zapisują?

– Ależ nie. Po cóż mieliby to robić?

– No tak, po cóż. – W owym czasie uważałem, że każde zapisane święte słowo traci swą moc. Wierzyłem, że słowa Mądrego Pana powinny żyć nie spisane na wołowej skórze, lecz utrwalone w umysłach ludzi prawdziwie wierzących. Niestety, nie umiałem wytłumaczyć tego moim kuzynom w Baktrii, którzy przejęli od Greków manię zapisywania wszystkiego.

Demokryt uważa, że pierwszymi religijnymi tekstami były teksty egipskie. Kto to może wiedzieć? Kogo to obchodzi? Uważam nadal, że zapisywanie hymnów i świętych legend musi pomniejszać religijne uczucia. Oczywiście że nie ma nic bardziej magicznego niż opowieści religijne, przykazania lub modlitwy cytowane z pamięci, tak jak nie ma nic bardziej dojmującego niż ludzki głos recytujący słowa Prawdy. Zmieniłem się jednakże z biegiem lat. Dzisiaj chciałbym mieć pełny zapis słów mojego dziadka z tej prostej przyczyny, że jeżeli my, żyjący świadkowie, tego nie zrobimy, to uczynią to inni, i prawdziwy Zoroaster zniknie pod stertą iluminowanych skór wołowych.

Bez żadnej ceremonii dołączył do nas na dachu przystojny mężczyzna lat około czterdziestu. Miał na sobie pełną zbroję i w ręku hełm, który wyglądał jak zrobiony ze złota.

Książę Dźeta padł na kolana. Ja przykląkłem na jednym kolanie, słusznie przypuszczając, że to Wirudhaka, następca tronu.

Wirudhaka szybko wprowadził swobodną atmosferę. Łaskawym gestem wskazał nam miejsca na łożu.

– Jutro spotkamy się oficjalnie, panie pośle. Ale sądzę, że będzie nam przyjemniej poznać się ze sobą w ten sposób, u naszego wspólnego przyjaciela.

Zgodziłem się z tym w imieniu Wielkiego Króla. Obserwowałem księcia kątem oka. Nurtowały mnie trzy pytania. Czy myślał o ojcobójstwie? A jeżeli tak, czy mu się zamysł uda? I co to będzie oznaczało dla Persji?

Nieświadom moich mrocznych myśli Wirudhaka zadał mi kilka inteligentnych pytań dotyczących Persji. Poza Bimbisarą był to pierwszy Indus wysokiej rangi zdający sobie sprawę z potęgi Wielkiego Króla.

– Pod wieloma względami – rzekł – Dariusz zdaje się być bliski ideałowi od dawna zapowiadanego władcy świata.

– My, książę, uważamy że on jest władcą świata. – Niebo straciło już wszelki kolor. Nocne ptaki wznosiły się, potem nurkowały w dół. Powietrze pachniało deszczem.

– A czy ten świat nie powinien obejmować Kosali? I republik? Magadhy? I południa Indii? I zaplecza tych gór? – Wskazał wysokie, ciemne Himalaje. – Tam leży Państwo Środka, świat większy od Persji i wszystkich krajów zachodnich razem wziętych. Czy Państwo Środka nie powinno podlegać władcy świata?

– Oni podobno uważają, że mają własnego władcę świata – powiedziałem taktownie.

Wirudhaka potrząsnął głową.

– W Państwie Środka jest wiele królestw. Lecz brak monarchy, który by je połączył.

– Monarchy czy boga? – zapytał książę Dźeta. – Wydaje mi się, że prawdziwy władca świata powinien być bardzo podobny do boga.

– Myślałem, że wy, buddyści, jesteście ateistami. – Wirudhaka roześmiał się, by podkreślić, że mówi serio.

– My uznajemy wszystkich bogów. Są dla nas nieodzowną częścią kosmicznego pejzażu. – Książę Dźeta był pogodny. – Oczywiście, Budda ich nie czci. Oczywiście, bogowie czczą Buddę.

– Trzymam się z dala od tych spraw – powiedział Wirudhaka. – Mnie interesuje tylko jedno. Kosala. – Zwrócił się do mnie. – Mamy wiele własnych problemów.

– Któreż królestwo ich nie ma, książę.

– Niektóre mają ich mniej, inne więcej. Bimbisara uważa się teraz za władcę świata. Byłeś przy ofierze z konia. A więc widziałeś. I słyszałeś.

– Lecz nie mogę powiedzieć, że wszystko zrozumiałem. Przecież całe królestwo Bimbisary nie jest ani tak wielkie, ani bogate jak satrapia Wielkiego Króla w Lidii. – Moją polityką było od początku budzenie w Indusach szacunku, ale nie straszenie ich. Nie wiem, czy robiłem to skutecznie. – A Lidia to zaledwie jedna z dwudziestu satrapii.

– Możliwe – odparł Wirudhaka. – Lecz w tej części świata tylko dolina Indusu podlega Persji i ta… satrapia leży daleko od Kosali. Wasz król musi także wiedzieć, że nigdy nie przegraliśmy wojny. Oto co nas niepokoi: Bimbisara uważa się za władcę świata. Ale ofiara z konia się nie udała. Miał nadzieję, że zdobędzie Benares. To się nie powiodło. Teraz mój kuzyn Adźataśatru tworzy armię, co oznacza, że gdy tylko skończy się pora deszczowa, przekroczy Ganges, i znajdziemy się w stanie wojny.

– O ile wiem – czułem się jak człowiek płynący pod wodą – książę Adźataśatru obawia się tylko republik.

– Obawia się ich tak jak i my, a więc wcale – powiedział Wirudhaka ostro. – Atak zostanie skierowany nie na republiki, lecz na nas. My oczywiście wygramy.

– Oczywiście, książę. – Wiedziałem, że za chwilę zwróci się do mnie z prośbą.

– Persja panuje w dolinie Indusu.