– Król jest już na tronie – powiedział. – Tędy, panie pośle. Zaprowadzono nas szybko do sali audiencyjnej. Od postaci na srebrnym tronie bił blask. W jednym ręku miała miecz, w drugim berło z kości słoniowej.
Szambelan zaanonsował przybycie poselstwa Wielkiego Króla Persji. Eskortowany przez kilku urzędników ruszyłem w kierunku tronu, gdzie siedział wspaniały mężczyzna zupełnie niepodobny do wątłego mnicha, którego poznałem pierwszego dnia w Śrawasti. Dopiero kiedy oddałem mu należną cześć, zdałem sobie sprawę, że srogi, obwieszony klejnotami monarcha to istotnie Prasenadźit. Miał tak starannie umalowaną i tak pozbawioną wyrazu twarz jak każdy bóg hinduski. Ani śladu po chichoczącym mnichu, którego spotkałem w towarzystwie Śariputry.
Przemówił do mnie chłodno i uroczyście:
– Mamy nadzieję, że stosunki z naszym bratem w Persji ułożą się dobrze… – Głos jego był donośny, wyraźny, pozbawiony emocji. – Dołożymy wszelkich starań, by tak było. Przesyłamy mu braterskie pozdrowienia. My…
Prasenadźit umilkł. Jak gdyby stracił wątek. Nastąpiła dłuższa kłopotliwa pauza; patrzyliśmy na króla, który wbił wzrok w drzwi. Słyszałem za sobą kroki, ale nie miałem odwagi odwrócić się tyłem do monarchy. Wirudhaka minął mnie i szedł naprzód; ociekał deszczem. U stóp tronu skłonił się ojcu i szeptem, który tylko król i ja mogliśmy dosłyszeć, oznajmił:
– To prawda.
Prasenadźit odłożył berło. Wstał. Trzymając rękojeść miecza w obydwu rękach jak pochodnię, która ma wzniecić krwawą pożogę, przemówił:
– Dowiedzieliśmy się właśnie, że nasz ukochany brat, król Bimbisara, został zdetronizowany przez swego syna, księcia Adźataśatru, który prosi nas o błogosławieństwo. Nie udzielimy go. Syn, który podnosi rękę na tego, kto go spłodził, jest przeklęty. Przeklęty jest kraj, którego władca siłą przejął tron ojca. Przeklęty niech będzie Adźataśatru.
Z zadziwiającą sprawnością starzec zeskoczył ze stopni tronu; książę i doradcy wybiegli za nim z sali. Szambelan wyprowadził nas także. Niewątpliwie zawieszono wszelkie uroczystości dworskie w Śrawasti, a dary Wielkiego Króla nie zostały przyjęte. Szczególnie ponury był Karaka; przecież taszczyliśmy te skrzynie pełne dywanów i klejnotów przez pół świata.
– To bardzo przykre – powiedział – że nie możemy oficjalnie przekazać darów Wielkiego Króla.
– Wojna ma pierwszeństwo przed wszystkim innym – zauważyłem z przenikliwością męża stanu. – Ale póki wieje monsun, nie będzie walk, wkrótce więc znowu zobaczymy króla.
Nie zobaczyliśmy jednak ani króla, ani księcia przez dwa miesiące. Mimo deszczu codziennie przybywały na dwór delegacje ze wszystkich zakątków królestwa. Rada królewska obradowała bez przerwy. A tymczasem ulica kowali zamknięta była dla wszystkich z wyjątkiem szpiegów. Karaka spenetrował tę dzielnicę właśnie w charakterze szpiega.
– Robią miecze, ostrza włóczni i zbroje – doniósł mi. – Pracują w dzień i w nocy.
Tak więc wojnie dano pierwszeństwo przed wszystkim innym.
Dopiero książę Dźeta opowiedział mi, co się stało w mieście Radźagryha. W czasie posiedzenia rady książę Adźataśatru poprosił o zgodę na przekroczenie Gangesu i zaatakowanie federacji republik. Bimbisara oświadczył wprawdzie, że federacja nie zdoła przeciwstawić się wojskom Magadhy, ale dodał, że nie warto prowadzić wojny, by rządzić tymi skłóconymi państwami po ich podbiciu. A poza tym jest już przecież władcą świata. Traktował ofiarę z konia bardzo poważnie. Jak się okazało zbyt poważnie. W kilka dni później Adźataśatru bez porozumienia z ojcem wystąpił w imieniu swojej matki z roszczeniami wobec Benaresu. Bimbisara się rozgniewał; oświadczył, że Benares jest nieodłączną częścią Kosali. Po czym rozwiązał radę.
Następnego wieczoru, wkrótce po zachodzie słońca, przyboczna gwardia Adźataśatru wkroczyła do królewskiego pałacu i uwięziła króla. Ponieważ akcja ta była równie szybka co nieoczekiwana, nie natrafiła na opór.
– Bimbisara został uwięziony na Sępim Szczycie. Jest to wieża w starym mieście. – Książę Dźeta nie wykazywał ani żalu, ani zdziwienia. Znał życie. – Podobno nikomu nigdy nie udało się stamtąd uciec.
– Co teraz będzie?
– Mój zięć, a twój teść, jest człowiekiem twardym i nieugiętym i chyba pragnie wojny. Jeżeli tak, to będzie ją miał.
Siedzieliśmy na werandzie domu księcia Dżety. Naprzeciwko nas kilka bananowców chwiało się w powiewach pachnącego deszczem wiatru.
– Nie spodziewałem się tego – powiedziałem. – Adźataśatru zawsze… tak łatwo płakał.
– Taką grał rolę. Teraz będzie sobą.
– Nie. Po prostu będzie odgrywał nową rolę, bez łez, a może ze łzami. Prawie całe życie na dworze – dodałem z pewnością siebie godną bramina – polega na nakładaniu i zdejmowaniu masek.
Rozbawiło to księcia Dźetę.
– Mówisz, jak gdybyś był jednym z nas. Tyle że my zmieniamy nie maski, lecz wcielenia.
– Ale przeciwnie niż dworzanie nie pamiętacie swoich poprzednich wcieleń.
– Z wyjątkiem Buddy. On pamięta wszystkie.
– Jak Pitagoras.
Książę Dźeta pominął moją niejasną aluzję.
– Budda powiedział kiedyś, że gdyby naprawdę zadał sobie trud przypominania każdego swojego poprzedniego wcielenia, to nie pozostałoby mu dosyć czasu na przeżywanie obecnego, które jest najważniejsze, bo ostatnie.
Zerwał się mocniejszy wiatr. Z gałęzi na wprost nas spadły kiście niedojrzałych bananów. Lunął deszcz.
– Bimbisara powiedział mi, że ma nadzieję za rok zostać mnichem.
– Módlmy się, żeby mu na to udzielono zgody.
Przez jakiś czas przyglądaliśmy się strumieniom deszczu.
– To ciekawe – odezwałem się wreszcie – że Adźataśatru. chciał, żebym ostrzegł króla Prasenadźita przed jego synem.
– Bardzo chytrze! Podczas gdy my oczekujemy spisku w Śrawasti, on dokonuje zamachu w stolicy Magadhy.
– Ale po co mnie oszukiwał?
– Żeby cię zbić z tropu. Przecież wcześniej czy później będzie miał do czynienia z Persją. – Książę Dźeta spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. – Prędzej czy później wszyscy będziemy mieli do czynienia z Persją. Wiemy to od czasu, kiedy twój król opanował jeden z naszych najbogatszych krajów.
– Nie opanował, książę. Władcy doliny Indusu poprosili Wielkiego Króla, by włączył ich kraj do swojego imperium. – Mówiłem, jak gdybym był osiemdziesięcioletnim eunuchem dworskim z czasów Cyrusa.
– Wybacz mi. To był nietakt z mojej strony. – Książę Dźeta się uśmiechnął. – W każdym razie Adźataśatru chce namieszać w Kosali, ile tylko zdoła. Czego nie da się uzyskać z zewnątrz, trzeba osiągnąć poprzez drążenie od środka. A więc próbuje obrócić syna przeciwko ojcu.
– Doprawdy?
– To nie takie trudne. Prasenadźit chce być jednocześnie królem i arhatem. To niemożliwe. Toteż Wirudhaka nie jest… szczęśliwy. Nie można mu mieć tego za złe.
W kilka dni później Karaka wręczył mi osobiście posłanie od Adźataśatru; było wypisane na wołowej skórze czerwonym atramentem, a więc, w dobrze dobranym kolorze. Wspólnie odcyfrowaliśmy trudne pismo. Treść miało mniej więcej taką: „Jesteś równie bliski naszemu sercu jak zawsze. Patrzymy na ciebie z taką miłością, jak gdybyś był naszym własnym synem. Będziesz więc opłakiwać razem ze mną śmierć mojego ojca, władcy świata, Bimbisary. Zmarł w siedemdziesiątym ósmym roku życia i pięćdziesiątym pierwszym roku swojego wspaniałego panowania. Żałoba na dworze potrwa do końca pory deszczowej, kiedy to, jak się spodziewamy, nasz ukochany syn, Cyrus Spitama, będzie obecny na naszej koronacji.”
Nie muszę dodawać, że Adźataśatru pominął okoliczności śmierci Bimbisary. W kilka dni później powiedziano nam, że własnoręcznie udusił ojca jedwabnym sznurem, którego zgodnie z indyjskim protokołem używa się do uśmiercania zdetronizowanych władców.