– Jakże inaczej zwalczać zło?
– Przez wyrzeczenie się świata i zniweczenie własnego ja.
– Świat istnieje. Człowiek istnieje. Zło istnieje. Dobro też. Walka jest… nieunikniona i nakazana z góry.
– W takim razie lepiej w ogóle n i e istnieć, nieprawdaż? A to można osiągnąć podążając ośmiostopniową ścieżką.
Starzec ten był jeszcze bardziej irytujący niż najgorsi z tutejszych sofistów.
– Wszystko jest walką… – zacząłem.
– Z wyjątkiem tego, co nią nie jest – zakończył. – Ale twój Mądry Pan, podobnie jak nasz dumny, chociaż przewrotny Brahma, żyje w takiej samej nieświadomości jak reszta świata, który stworzył. Nie ma pojęcia, dokąd zmierza, podobnie jak nie wie, skąd przyszedł.
– Mądry Pan wie, że zdoła pojmać i zniszczyć złego Angra Mainju w czasie długiego panowania. A wtedy wszystkie dusze zostaną zbawione.
– Tak mówi. Lecz on także się zmienia. Przecież był czas, kiedy i on nie istniał. Potem zaistniał. Teraz jest. Ale czy będzie?
– Przed Mądrym Panem istniał Mądry Pan.
– A przed tym? On twierdzi, jeżeli cytujesz go prawidłowo, „przed stworzeniem świata nie byłem panem”. Więc jeżeli nie on, to kto? I skąd ten stwórca przyszedł?
– Czas…
– Ach czas! Skąd wziął się czas?
– Czas był. Jest. Będzie.
– Być może. A może i nie. Mówię, drogie dziecko, o praprzyczynach, ponieważ one ciebie interesują. Ale nie nas. Nie jesteśmy ciekawi początku wszechrzeczy i świata. Nie dowiemy się, co było pierwsze i czy w ogóle istnieje coś takiego jak pierwsza rzecz w czasie i przestrzeni, czy też poza przestrzenią i czasem. Wszystko jest jednakie. Bogowie, ludzie, duchy, zwierzęta, ryby, drzewa… są to wszystko przejawy pewnej rzeczywistości, w której ból jest zjawiskiem stałym. Czy to nie prawda?
– Istnieje jedno źródło… – zacząłem. Ale Śariputra już mnie nie słuchał.
– Naszych nowicjuszy przede wszystkim prowadzę na cmentarz, gdzie pokazuję im rozkładające się zwłoki. Badamy nowe życie, które się z nich rozwija. W ciałach zmarłych obserwujemy robaki składające jaja w gnijącym mięsie. Patrzymy, jak wylęgają się młode robaki i nowe ich pokolenie pożera ludzkie szczątki, aż po pewnym czasie, bardzo krótkiego panowania, z człowieka nie pozostaje nic oprócz kości, a biedne robaki zdychają z głodu. Z tych prochów wyrastają rośliny, rodzą się owady, niewidzialne zarodki życia. Łańcuch ten trwa, trwa i trwa, i któż nie pragnąłby go przerwać, gdyby tylko mógł?
– Łańcuch się przerwie, kiedy Mądry Pan zwycięży i wszystko stanie się światłem.
– Tak jak ty pięknie śpiewałeś… nie, nie, naprawdę pięknie: „Czas jest potężniejszy niż obydwa akty stworzenia: stworzenie Mądrego Pana i stworzenie złego ducha.” Dla nas, chłopcze, czas jest tylko częścią składową snu i trzeba, żebyś się obudził, jeżeli masz zostać oświecony.
– I zgaszony?
– Nauczyłeś się lekcji, Cyrusie Spitamo! – Złośliwy starzec klasnął w dłonie.
Chociaż żaden z argumentów Śariputry nie mógłby się ostać w dyskusji, przypomniałem sobie rozkaz Dariusza. Miałem uczyć się, a nie tylko nauczać; innymi słowy, nikt nie powinien nauczać nie znając prawd, które nauczani uważają za niepodważalne. W owym czasie nigdy nie wątpiłem o słuszności mojej misji, która polegała na sprowadzeniu wszystkich na drogę Prawdy. Ale byłem jednocześnie ogromnie ciekawy praprzyczyny, jeżeli istniała, powstania świata. Śariputra speszył mnie nieco, zwracając uwagę na niepokojącą lukę w pojęciu boskości u Zoroastra. Tak, Demokrycie, ty również zwróciłeś uwagę na tę lukę. Ciebie jednak ciekawią tylko sprawy materialne. Nas święte.
Przyznaję, że nigdy nie było jasne, jak, kiedy i dlaczego Mądry Pan powstał z nieskończonego czasu, którego nie można zrozumieć, ponieważ to, co nieskończone, z samej swojej istoty nie tylko jeszcze się nie stało, lecz nigdy się nie stanie. Jednakże zanim poznałem buddystów uważałem za niemożliwe, by jakakolwiek religia czy filozofia, czy też światopogląd mogły się obyć bez teorii powstania świata, chociażby niezbyt jasno sprecyzowanej. Tu zaś istniała sekta lub zakon, lub religia, która przemówiła do wyobraźni dwóch potężnych królów i wielu mądrych ludzi i która nigdy nie stawiała najważniejszego pytania, a mianowicie, jak powstał wszechświat?
Gorzej. Buddyści traktują wszystkich bogów z takim samym pobłażaniem, jak wykształceni Ateńczycy. Ale Ateńczycy obawiają się prześladowania ze strony opinii publicznej, podczas gdy buddyści nie zwracają uwagi na przesądy braminów. Nie biorą nawet bogów na tyle poważnie, żeby obrócić ich w demonów, jak to zrobił Zoroaster. Buddyści przyjmują, że świat jest taki, jaki jest, i próbują zerwać wszystkie łączące z nim więzy.
Tymczasem tu i teraz proponują, uważając, że tak będzie lepiej, ażeby zwykły świecki buddysta był wesoły, przyjazny, zrównoważony i litościwy; członkowie zakonu jednak muszą odrzucić przyjemności tego świata.
– Po obejrzeniu przez nowicjuszy rozkładu zwłok, zwracam im uwagę na fakt, że ciało żywych ludzi też jest odrażające. Ponieważ wielu z nich to młodzieńcy, kobiety są dla nich wciąż pociągające, co oczywiście przywiązuje ich do świata. Wskazuję więc im to, że ciało nawet najpiękniejszej kobiety to coś w rodzaju rany o dziewięciu otworach, z których wyciekają odrażające płyny, całe pokryte wilgotną skórą, jaka…
– Choć mój umysł nie jest bystry, zrozumiałem już, do czego zmierzasz – przerwałem, wyrównując nieco nasz rachunek.
– Jeżeli mnie naprawdę zrozumiałeś, mój drogi, to uruchomiłeś dla samego siebie koło nauki! Cóż za rozumne dziecko! – Śariputra spojrzał na księcia Dźetę. Wprawdzie twarz mnicha rozjaśniał uśmiech, oczy miał błyszczące i nieruchome jak oczy papugi. Niepokoił mnie ten człowiek.
– Wydaje mi się – powiedział książę – że nadszedł czas, by nasz przyjaciel spotkał się z Buddą.
– Czemu nie.
Demokryt chce dokładnie wiedzieć, kim był Budda i skąd pochodził. Na pierwsze pytanie nie ma prawdopodobnie odpowiedzi. Wiem, że będąc w Indiach zadawałem je bardzo często i otrzymywałem mnóstwo całkiem różnych odpowiedzi. Indusi nie są tak zainteresowani faktami jak my; mają inne poczucie czasu, a ich niechęć do rzeczywistości opiera się na głębokim przekonaniu, że świat nie ma znaczenia, ponieważ jest nierzeczywisty. Myślą, że świat im się śni.
11
Oto co chyba wiem o Buddzie. Kiedy go poznałem – ponad pół wieku temu – miał siedemdziesiąt dwa lub trzy lata. Urodził się w republice Sakjów u podnóża Himalajów. Pochodzi z rodziny wojowników. Jego imię rodowe brzmi Gautama. Przy urodzeniu nadano mu imię Siddhartha. Wychował się w Kapilawastu, stolicy kraju Sakjów. Przez pewien czas jego ojciec piastował wysoki urząd w państwie, ale z pewnością nie był królem, co po dziś dzień twierdzą niektórzy snobi w miastach Śrawasti i Radźagryha.
Siddhartha był żonaty. Miał jednego syna imieniem Rahula. W wieku dwudziestu dziewięciu lat Siddhartha udał się na, jak to sam nazwał, poszukiwanie prawdy. Ponieważ zdawał sobie w pełni sprawę z tego, że „jest zmuszony do odradzania się, jako że posiada jaźń, a wiedząc, na jakie niebezpieczeństwo jest narażone to, co się odradza, zaczął szukać nirwany, całkowitego wyzwolenia z więzów świata”.
Poszukiwania Siddharthy trwały siedem lat. Mieszkał w lesie. Umartwiał ciało. Medytował. Wreszcie dzięki własnym wysiłkom, a może po prostu dlatego, że dojrzał do tego w czasie wszystkich swoich poprzednich wcieleń, zrozumiał nie tylko przyczynę cierpienia, lecz i sposób na jego zwalczenie. Pojął to, co było i co zawsze będzie. Zwyciężył uosobienie zła, Marę, który jest panem tego świata.