– I ja – burknął jeszcze jeden.
– A teraz znowu to przeklęte bagno – złościł się ten, który miał na imię Otto. – Może by się dało jakoś to obejść.
– Myślę, że nie – odpad drugi z rycerzy, zapalając pochodnię. – Popatrz no tam! Ten smarkacz poszedł wprost na bagna! Powinniśmy iść jego śladami. Pójdziemy krok w krok za nim. Wygląda mi na to, że on zmierza do tego wielkiego kamienia.
Zupełnie nie wiadomo skąd nadleciał podmuch wiatru tak silny, że woda na powierzchni oparzelisk zafalowała, i zgasił pochodnię w ręce rycerza, po czym natychmiast ustał.
Wędrowcy zdołali ponownie zapalić pochodnię.
– Ślady zniknęły – stwierdził jeden z ludzi głęboko wstrząśnięty. – Wygląda to tak, jakby je wiatr zdmuchnął.
Rozmawiali przez chwilę, zastanawiali się nad niezrozumiałymi dla siebie sprawami, po czym jeden władczy i donośny głos zawołał:
– Jesteś na bagnach! Wiem, że jesteś! Co tam robisz i czego szukasz w samotności? Przyszliśmy tutaj, by się tobą zaopiekować i bezpiecznie odprowadzić cię do domu!
Nie jestem taki samotny, jak się wam wydaje, pomyślał Dolg, ale nie odezwał się ani słowem.
– Co się stało z twoim rodzeństwem? – rozległo się kolejne pytanie. – Twoja mama się o nie martwi i…
Inny głos starał się uciszyć tamtego.
– Ciii! Jego matki nie ma przecież w domu! – Tyle w każdym razie dotarło do Dolga.
Ku swemu przerażeniu chłopiec stwierdził, że błędne ogniki rozbłysły znowu, płonęły za nim, wyznaczając krętą ścieżkę.
– Spójrzcie tam! – zawołał jeden z ludzi. – Chłopak poszedł tamtędy! Idziemy za nim!
Dolg nie wiedział, co jest gorsze: strach, że prześladowcy odnajdą drogę i dopędzą go, czy też przekonanie, że to przecież nie jest ta droga, którą on szedł.
Tamci kłócili się o to, który pójdzie pierwszy, w końcu rycerze wysłali jednego z podwładnych.
Teraz Dolg nie mógł już dłużej stać bezczynnie. Wyszedł z cienia i zawołał:
– Stój! Nie idź tamtędy! Wpadniesz w topiel i wessie cię bagno!
– O, jest chłopczyk! – wykrzyknął jeden przymilnie. – Co się z tobą dzieje, dziecko? Zabłądziłeś? Sam biedak w nieznanym lesie, pewnie się boisz? Poczekaj, zaraz ci pomożemy!
– Nie posyłajcie swoich ludzi na zatracenie!
– Głupstwa! Skoro ty przeszedłeś, to my też.
– To idźcie sami, nie wysyłajcie innych! Dolg był zły.
– Nie myśl, że się boimy! To ty boisz się nas!
Rycerz nakazał swemu słudze wrócić na stały grunt, sam natomiast z dumnie podniesioną głową wkroczył na coś w rodzaju pomostu, wyznaczonego przez błędne ogniki.
– Nie! – krzyknął Dolg. – Nie rób tego! Zawróć!
Gdy rycerz Alexander stanął na bagnie, rozległo się głośne plaśnięcie i bulgotanie. Odgłosy te powtarzały się raz po raz, w miarę jak tonący ponawiał próby wydobycia się z mokradła.
– Pomóżcie mi! – wrzeszczał w kierunku swoich towarzyszy i chociaż starał się panować nad głosem, Dolg słyszał w nim śmiertelne przerażenie.
Trzej ludzie wbiegli na bagna, ale jeden natychmiast wpadł w głębinę, więc dwaj pozostali zawrócili w popłochu.
– Nie, nie chcę, żeby się potopili – powiedział Dolg cicho. – Nie pragnę niczyjej śmierci, chociaż oni pragną mojej. Pomóżcie im się wydostać – prosił. – W każdym razie tym niewinnym.
On sam nie był w stanie nic zrobić. Cofnąć się już teraz nie mógł. Odwrócił się więc, zakrył uszy rękami i wszedł ponownie w cień wielkiego kamienia.
– Pomóżcie im – szeptał raz po raz.
Krzyki przerażenia docierały do niego mimo wszystko. W końcu usłyszał odgłosy wskazujące na to, że co najmniej jeden z tamtych zdołał się wyrwać z bagna. Słyszał wrzaski rycerza Alexandra, coraz wyraźniej przechodzące w gulgot, nieszczęśnik zachłystywał się wodą, ale wciąż wzywał ratunku. Trwało to i trwało, w końcu jednak zaległa cisza.
Dolg odwrócił się. W świetle pochodni zobaczył na skraju lasu trzech sparaliżowanych strachem ludzi. Na bagnie z zamulonej głębiny wydobywały się z bulgotem bąble powietrza.
Chłopiec poczuł się chory. Oparł się o skałę i trwał w tej pozycji, dopóki nie usłyszał, że tamci trzej powlekli się do lasu.
Jego myśli o błędnych ognikach trudno by określić jako piękne. Przeklęci mali mordercy, powtarzał w duchu. Nie odważył się jednak powiedzieć tego głośno. Jeśli chciał jeszcze kiedyś wrócić do domu, musiał się zdać na ich łaskę.
Wciąż docierały do niego głosy trzech mężczyzn wycofujących się przez las.
– No dobrze – mówił brat Otto. – Tak czy inaczej jestem w stanie sporządzić zadowalający raport. Ten smarkacz nigdy nie wydostanie się z bagien, więc można go już teraz uważać za umarłego. Pozostałe bachory i psa też trzeba uważać za zaginione na mokradłach. Straciliśmy co prawda wielu ludzi, w tej liczbie brata Alexandra, ale zadanie zostało wypełnione. To możemy oznajmić bratu Johannesowi, jeśli go spotkamy.
W końcu głosy oddaliły się tak, że Dolg niczego już nie słyszał. Był sam.
Las trwał w ciszy.
Z innego lasu po drugiej stronie bagnisk też nic nie było słychać. I nigdzie ani śladu skradających się wielkich mistrzów. Cienia też nie.
Błędne ogniki pogasły.
Nagle chłopiec uświadomił sobie, że żałosny płacz również ustał.
Nigdy jeszcze Dolg nie czuł się taki opuszczony i samotny jak w tej chwili.
Rozdział 9
Co ja, na Boga, mam robić? zastanawiał się Dolg. Ludzka noga nigdy pewnie jeszcze nie postała na tym wzgórzu, czy jak nazwać tę niewielką suchą wysepkę pośród mokradeł, na której znajdował się skalny blok.
Nic nie widzę i pojęcia nie mam, gdzie się znalazłem. Nie mogę czekać do brzasku, bo tymczasem mój tata mógłby umrzeć.
Jestem kompletnie bezradny.
Po omacku wspinał się na głaz i stwierdził z wielkim zdziwieniem, że ten kamień to zastygła lawa. Tak, oczywiście, że lawa, bo co innego mogłoby się znajdować w kraterze wygasłego wulkanu?
Myśl o lawie ożywiła wspomnienia opowieści ojca o jego ukochanej Islandii, której nie widział od wielu lat. Dolg poczuł ucisk w gardle, gdy przypomniał sobie pełne cudownego rozmarzenia spojrzenie ojca, kiedy mówił o swoim ojczystym kraju. Ojciec, którego może już nie ma wśród żywych i który nigdy już nie zobaczy swoich ukochanych wzgórz pokrytych grubymi warstwami lawy ani dzikich wodospadów.
– Pomóżcie mi – szeptał Dolg, głaszcząc chropowatą powierzchnię kamienia. – Pomóżcie mi tak, by tata mógł jeszcze raz zobaczyć Islandię. A wtedy bardzo bym chciał mu towarzyszyć.
Czekał.
Och, ta cisza! Czuł się tak, jak gdyby opuścił świat ludzi – świat duchów zresztą także – i znajdował się w jakimś innym, nie znanym wymiarze. Nie, gorzej! To tak, jakby cała ludzkość wymarła, a on był jedną jedyną żywą istotą na świecie poza obrębem tego krateru.
Było to przeświadczenie tak intensywne, że przynajmniej częściowo musiała się za tym kryć prawda. Ale co to za prawda? Czy to on tak myśli, to jego uczucia? Czy też ktoś inny mu je narzuca?
Ja już nie wrócę, pomyślał. Bez pomocy światełek elfów jestem stracony. A ich już nie ma. Niewielkie bagno przede mną jest puste i ciemne, światełka pogasły.
Cała odwaga opuściła Dolga. O co ma walczyć? Do czego dążyć, skoro i tak już nie wróci do domu?
Nagle usłyszał jakiś głos, nie był pewien, czy słyszy go z zewnątrz, czy też głos jest w nim, i poczuł na ramieniu czyjąś delikatną dłoń.
– Zapomniałeś o mnie, Dolgu? – zapytał głos, który właściwie nie istniał. – Czy zapomniałeś, że idzie z tobą twój opiekun?
Słusznie! Jego kobiecy duch opiekuńczy! Całkiem o nim zapomniał. Zapomniał o tej kobiecie, która towarzyszyła mu od urodzenia, ale która nigdy, ani razu mu się nie ukazała.