Nie musiał długo czekać. Najpierw dał się słyszeć delikatny szum i zaraz potem mógł zobaczyć, że tam, gdzie dopiero co znajdowały się ogniki, ukazują się maleńkie elfy i nowo narodzone dzieci ludzkie, nieco dalej widział gromadkę dzieci trochę mniejszych niż on, lecz obdarzonych takimi samymi dziwnymi oczyma, z powodu których tak cierpiał we wczesnym dzieciństwie.
Dzieci patrzyły na niego, a z ich czarnych oczu biła radość. Dolg był tak wzruszony, że łzy spływały mu po policzkach, musiał wytrzeć nos, żeby móc coś powiedzieć.
Widział też większe dzieci. Ułomne, nieszczęśliwe dzieci ludzkie, i zrozumiał, że zostały kiedyś wyniesione do lasu, bo rodzice nie chcieli mieć do czynienia z kalekami. Zostawili malców własnemu losowi. Może dzieci zostały w lesie pomordowane, może tylko porzucone, ale przecież nie były w stanie odnaleźć drogi do domu ani wrócić o własnych siłach. Widział karły z maleńkimi latarenkami w dłoniach, widział poległych wojowników i innych ludzi, którzy zeszli na błędne ścieżki, może w lesie, a może w ogóle w życiu.
Opowiem ludziom, że baśnie o błędnych ognikach są do pewnego stopnia prawdziwe, pomyślał. Jest z pewnością tak, jak powiedziała strażniczka, że większość płomyków to dzieło natury, lecz mity o błędnych ognikach musiały powstać tutaj, na tych rozległych bagnach otaczających święty szafir.
„Ale co z moim tatą? Jak ja się do niego dostanę? Nie chciałbym, żeby odszedł na wieczny odpoczynek On musi żyć!”
„Kiedy nadejdzie właściwa pora, będziesz wiedział, co robić”, odparła strażniczka. „Dzięki ci, Dolgu z islandzkiego rodu czarnoksiężników! Jeszcze się zobaczymy, bo wciąż jeszcze ani ja, ani moi kuzyni nie zostaliśmy uwolnieni. Ale dzięki tobie jesteśmy na najlepszej drodze”.
Dolg rozglądał się wokół, lecz już jej nie widział. Nie widział też tych istot, które dzięki szafirowi pojawiły się na bagnach, a które były podobne do Dolga.
– Nie! – zawołał przerażony. – Ty nie możesz sobie pójść, nie wolno ci tak po prostu zniknąć! O tak wiele rzeczy chciałbym cię zapytać. Kim ja jestem? Kim jesteś ty i tamci? Chciałbym poznać historię szafiru. Znaku Słońca. Morza. Chciałbym wiedzieć wszystko!
Elfy i pozostałe istoty czekały bez ruchu.
– Podejdźcie! – zawołał Dolg, a echo jego głosu długo jeszcze dzwoniło we wszechogarniającej ciszy.
Czekał, lecz nic się nie działo.
Wobec tego westchnął z żalu i rozczarowania, zrezygnowany owinął szafir, schował go ponownie do tornistra, który starannie zapiął.
Ale teraz nie czuł się już taki samotny. Zobaczył, że małe istotki wytyczyły mu drogę. Niknęła ona gdzieś we mgle daleko na bagnach, lecz Dolg się nie bał. Machały do niego z zapałem, niektóre wybiegały na drogę, inne tłoczyły się u jego stóp. Jakiś mały elf wyciągnął rękę, tak że Dolg mógł wziąć ją w swoją.
Chłopiec wiedział z baśni i mitów, że nie wolno poddawać się elfom, bo wtedy człowiek znajdzie się w ich władzy. Ale czuł, że do tych istot tutaj takie przestrogi się nie odnoszą. On wyświadczył im nieocenioną przysługę, za co okazują mu jedynie wdzięczność. Z całego serca pragną być jego przyjaciółmi.
Ujął wyciągniętą drobną dłoń, tak małą, że z trudem obejmowała palec Dolga, i ruszył wskazaną przez ogniki drogą.
Towarzyszyły mu z wielkim ożywieniem, tłoczyły się przy nim, wielokrotnie o mało ich nie podeptał. Wszystkie chciały być jak najbliżej niego. Wszystkie chciały go dotykać. Dolg wziął na ręce jakieś dziecko, które zamiast nóg miało dwa kikuty. Niósł je przez bagna na jednej ręce, a drugą trzymał dłoń małego elfa. Zwrócił uwagę, że wszyscy sobie nawzajem pomagają. Większe istoty niosą nowo narodzone dzieci, a jakiś ranny rycerz wprost chyli się do ziemi pod ciężarem wszystkich maleństw, które dźwiga. Młoda, najwyraźniej chora na suchoty dziewczyna, która zwierzyła mu się szeptem, że oczekiwała dziecka i że ojciec dziecka ją utopił, na obu rękach niosła noworodki. Karły wymachiwały latarenkami i starały się rozmawiać z Dolgiem, który rozumiał zaledwie połowę z tego, co mówiły.
Nareszcie znalazł się poza obrębem bagien. Odwrócił się i patrzył na stojącą na skraju mokradła gromadkę.
– Dziękuję – powiedział z uśmiechem. – Pójdę teraz dalej, by pomóc mojemu tacie. Wy zaś jesteście wolni, możecie udać się, dokąd chcecie, albo tam, gdzie jest wasz dom.
Oni jednak wciąż stali, jakby czekając.
– O co chodzi? Chcecie jeszcze raz zobaczyć święty kamień?
Zrozumiał, że to konieczne. Za pierwszym razem zaledwie pokazał im kulę. Teraz chcieli czegoś więcej, jak się domyślał, bo ich szepty, ciche okrzyki i pospieszne rozmowy świadczyły, że są bardzo podnieceni.
Ostrożnie wyjął znowu piękny klejnot. Jeszcze raz słyszał pełen zachwytu szum, przeciągłe „Oooch!”, płomyki na jego widok bladły i w końcu bagna leżały puste. Najwyższy punkt kamiennego bloku sterczał w morzu mgły, a za nim widać było las.
Dolg zadrżał. Został sam i świadomość tego sprawiała, że lodowaty dreszcz przenikał go do szpiku kości. Ostrożnie schował cudowną kulę, rozejrzał się, by odnaleźć powrotną drogę, po czym ruszył przed siebie. Był wdzięczny losowi, że jest już ranek i na świecie pojaśniało, dzięki czemu wszystko stało się bardziej realistyczne i pod wieloma względami łatwiejsze.
Ale las, do którego się zbliżał, wydawał się potwornie ciemny i ponury. Znowu ogarnęło go nieprzyjemne uczucie, takie jakiego doświadcza człowiek poruszający się samotnie w nie znanym terenie. Przyspieszył kroku, ale wciąż trzymał mocno w ręce tornister, żeby nikt nie mógł…
Nagle stanął jak wryty.
Przed nim wyrósł Cień.
W tym zamieszaniu związanym ze zdobyciem pięknego kamienia Dolg całkiem zapomniał o swoim towarzyszu.
– Ach, kogóż ja widzę! – zawołał uszczęśliwiony. – To dla mnie prawdziwa radość! Najlepsze co mnie mogło spotkać, to twoje towarzystwo tutaj. Wiesz, udało mi. się wypełnić zadanie! Pojęcia nie masz, co niosę w tym tornistrze.
– No, a cóż to takiego? – zapytał Cień swoim ponurym głosem.
– Cudownie piękny szlachetny kamień. Niebieski szafir tak urodziwy, że wprost trudno sobie wyobrazić! Cesarz wiedział o jego istnieniu, ten klejnot stanowi połączenie baśni o morzu, które nie istnieje, ze znakiem Świętego Słońca.
– To wszystko brzmi bardzo interesująco, Dolg. Ale czy nie zapomniałeś o swoim posłannictwie w związku z ducha i Móriego? A przecież one prosiły cię, żebyś się spieszył jak tylko można. Wkrótce ostatnia iskra życia twego ojca zgaśnie.
– Och, nie! – jęknął Dolg. – Musimy się spieszyć, spieszyć…
Cień zatrzymał go ruchem ręki.
– Pozwól, żebym ja zajął się kamieniem. Jeśli chcę, mogę poruszać się w czasie i w przestrzeni. Dotrę do duchów Móriego jeszcze przed wschodem słońca.
– Naprawdę chcesz to zrobić?
Dolg już położył rękę na zapięciu tornistra, ale zaraz znowu ją cofnął.
– Nie, to niemożliwe. Ja muszę sam donieść kamień na miejsce. To moja rola.
– Ale ty nie zdążysz. Dawaj mi kulę!
Skąd Cień wiedział, że kamień jest kulisty? Dolg przypomniał sobie jego słowa: „Nie oddawaj mi tego, co znajdziesz! Żebym cię nie wiem jak prosił, groził ci albo cię straszył, nie oddawaj mi tego!”
– Nie będziemy więcej o tym rozmawiać – powiedział cicho i zaczął biec.