Выбрать главу

– O tym samym pomyślałam! Nie ruszaj więcej tych. płyt! Zaraz przyniosę z mojej kapliczki krzyż i inne święte przedmioty.

– Tak, proszę to zrobić – rzekł Erling z przekonaniem. – Chociaż…

– Chociaż co?

– Jest przecież wśród nich człowiek Kościoła. Tomas de Torquemada.

– On nam nie pomoże. Nie sądzę, by to był prawdziwy człowiek Boży.

– Nie, raczej wprost przeciwnie! Pośpiesz się! Erling nie zauważył nawet, że zwraca się do księżnej per ty. Ona też się nad tym nie zastanawiała. Pobiegła do kaplicy i wróciła bardzo szybko, niosąc figurkę Madonny, kilka krucyfiksów i jakieś liturgiczne szaty.

– Nie chcę, żeby te tablice znalazły się pod dachem mojego domu – szepnęła. – Niech zostaną tutaj. Nie odważyłabym się ich więcej dotknąć. To rozsądne postanowienie – przyznał Erling. Pomagali sobie nawzajem w próbach unieszkodliwienia tablic wielkich mistrzów, używając tych remediów, jakie mieli pod ręką. Erling odnosił wrażenie, że coś wije się wściekłe i miota pomiędzy kamiennymi płytami, ale to chyba wpływ atmosfery, jaka się wytworzyła.

Kiedy zrobili już wszystko, co mogli, a kamienna księga została okryta kościelnym obrusem i ornatem, otoczona krzyżami i poddana łagodnemu nadzorowi figurki Marii Panny, Theresa odetchnęła głęboko.

– Erlingu… Ile tablic obejrzeliśmy, zanim zaczęło się dziać to…?

– Cóż – zaczął, poprawiając ornat, by jak najlepiej okrywał kamienną księgę. – Przeskakiwaliśmy od jednej do drugiej, tam i z powrotem… Ale pamiętam, że zauważyłem to zjawisko, kiedy chcieliśmy odczytać inskrypcje na jednej z najstarszych tablic wapiennych. Nie udało nam się to.

– No właśnie – potwierdziła Theresa. – A ja pamiętam, że po raz pierwszy doznałam zaburzeń wzroku, kiedy sięgnęłam po tablicę poprzednią, również z wapienia. Napisu nie można było odczytać. Ale widzieliśmy wiele cieni, które znikały nad doliną, odlatując w kierunku głównej drogi.

– Owszem – zgodził się Erling. – Próbuję sobie przypomnieć, jak to było. Płyty Ordogno nie zdążyliśmy obejrzeć. Bo widzisz, Ordogno Zły jest postacią kluczową. Och, przepraszam, proszę mi wybaczyć, taki jestem tym wszystkim oszołomiony! Widzi księżna, chciałem powiedzieć.

– Nie, Erlingu – rzekła Theresa z uśmiechem. – Pozwalam ci mówić do mnie ty. Jako dobremu przyjacielowi. A mam takich zbyt mało. Tytuł książęcy powoduje, że człowiek żyje niczym w klatce.

Erling ujął jej dłoń, pochylił się i ucałował z uszanowaniem.

– Dziękuję, Thereso! Nigdy nie nadużyję twojej przyjaźni.

Ona uśmiechnęła się jakby sama do siebie i zaczęła wchodzić po schodach na werandę, jak najdalej od strasznych kamiennych tablic.

– Powiadasz zatem, że Ordogno jest kluczową postacią?

– Tak. On był pierwszym wśród wielkich mistrzów nowszych czasów. To on musiał zostawić inskrypcje wyryte w kamieniu. „Kamień Ordogno”. Myśleliśmy, że inskrypcja na tym kamieniu zawiera informacje na temat dawnej reguły Zakonu. Ale zaginęła informacja, gdzie się znajdują kamienne tablice. Zaginęła wraz z Tiersteinami z Tiveden.

– Ja ich teraz nie widziałam. Znaczy ich tablic.

– Nie, nie dotarliśmy tak daleko. To zresztą i tak nie miałoby żadnego znaczenia, nawet gdybyśmy zdążyli je obejrzeć, w każdym razie w odniesieniu do najmłodszego hrabiego von Tierstein. Bo on został kompletnie unicestwiony tamtym razem, kiedy go widzieliśmy, nie zostało z niego nic.

– Świetnie! Ale wiesz, zdaje mi się, że widziałam nazwisko Guilelmo na jednej z tablic.

– Guilelmo Zły z Neapolu, tak. Ja też widziałem to nazwisko.

– To znaczy, że go uwolniliśmy?

– Nie wiemy przecież na pewno, co się właściwie stało. W ogóle wiemy tak rozpaczliwie mało. Ale tam w górach, zaraz na początku, Tiril zdążyła policzyć kamienne tablice. Naliczyła ich dwadzieścia cztery. Mniej więcej połowa była zniszczona albo nie potrafiliśmy odczytać napisów. A teraz za żadne skarby nie odważę się ich ponownie dotknąć.

– Ja też nie – powiedziała Theresa z drżeniem. – Ale co się działo po tym, gdy tablice zniknęły wraz z mnichem około roku tysiąc pięćsetnego aż do czasów kardynała von Graben, który żyje obecnie?

– Nie wiemy. Nie mamy pojęcia, czy Zakon egzystował przez cały czas, czy też zdarzały się martwe okresy, raz albo kilkakrotnie. Wciąż staram się przypomnieć sobie, ile tych falujących cieni uleciało znad schodów i zniknęło ponad doliną. Ja chyba widziałem trzy.

– A ja cztery – dodała Theresa. – A ponieważ wiemy, że ja widziałam więcej niż ty, możemy mieć nadzieję, że uwolniliśmy tylko cztery duchy? Nie, zaczekaj, na samym końcu był jeszcze jeden…

– Zgadza się – rzekł Erling. – To się wydarzyło dwukrotnie przy nieczytelnych inskrypcjach, raz przy Guilelmo Złym, i raz… Nie, to był jeszcze jeden nieczytelny napis. I mówisz, że na koniec jeszcze raz?

– Tak, przy tej najnowszej płycie.

Erling zastanawiał się.

– To nie mógł być mnich Wilfred von Graben. My i towarzysze Móriego usunęliśmy go jeszcze w górach. On już nie istnieje, nawet jako upiór. To musiał być…

Oboje, pobledli, patrzyli na siebie w milczeniu.

– To musiał być przedostatni – stwierdziła w końcu Theresa bezbarwnym głosem.

– Tomas de Torquemada – wyszeptał Erling.

Długo jeszcze stali na schodach, a coraz zimniejszy wiatr owiewał ich twarze.

– A zatem pięciu – uznał ostatecznie Erling. – O ile nasze domysły są słuszne, uwolniliśmy ich duchy. Duchy pięciu wielkich mistrzów najbardziej odpychającego zakonu. Ale chodź, wejdźmy do środka. Zaczyna być naprawdę zimno!

Księżna skinęła głową.

– Wydam zakaz zbliżania się komukolwiek do schodów, dopóki tablice nie zostaną stąd usunięte. Niezależnie od tego, kiedy się to stanie.

Erling otworzył przed nią drzwi i, gdy wchodziła, opiekuńczym gestem uniósł rękę nad jej ramionami, ale ich nie dotknął. Ona leciutko skłoniła głowę, dziękując mu za rycerskie zachowanie.

Na progu odwróciła się w stronę ogrodu, nad którym zapadał mrok.

– Zaraz wzejdzie księżyc – stwierdziła. – Biedne dzieci! Noc się zbliża, a one błąkają się same nie wiadomo gdzie.

Rozdział 3

Kardynał von Graben, który wyraźnie ożył na wieść o tym, że Tiril i jej przyjaciele wyruszyli w drogę, siedział we wspaniałej sali audiencyjnej i bębnił palcami w oparcie fotela. Był to niezwykłe piękny fotel, przypominał tron, mebel naprawdę godny kardynała; poza tym sala urządzona była na ciemno, sprzętami z kosztownego drewna ze złotymi skórzanymi obiciami, z portretów na ścianach spoglądały w dół ponure twarze.

Kardynał czekał. Czterej ludzie, których wysłał w pościg za tą nieznośną Tiril i jej kompanami, nie dali jeszcze znaku życia.

On sam przez całe lata przeszukiwał zamek Der Graben i nie znalazł najmniejszego śladu po dawnych wielkich mistrzach ani niczego, co mogłoby go naprowadzić na ślad tajemnicy Świętego Słońca.

Teraz czekał z taką niecierpliwością, że oddychając wciągał powietrze ze świstem. Już tak dawno temu wyruszyli, ci czterej…

Dlaczego ciągle coś stawia mu opór? Nic mu się nie udaje, a przecież jego życie definitywnie zaczyna się zbliżać do końca. Zaledwie parę tygodni temu był umierający. I tylko wiadomość o trzech jeźdźcach znajdujących się w drodze na zachód poruszyła w nim soki życiowe.

Mimo wszystko wiedział aż za dobrze, że jeśli chodzi o niego, to czas nagli.

Te sępy tylko czekają na jego śmierć!

Brat Lorenzo i biskup Engelbert, ten zdrajca. A z pewnością jeszcze wielu innych.

Kanonik czuwający przy drzwiach zameldował przybycie brata Lorenza.