Выбрать главу

Chevette zadrżała.

— Mnie nie.

— Nie, ale ty nie rozwozisz przesyłek tam, gdzie ja. Poza tym, jesteś dziewczyną.

— Jednak zeszłej nocy ukradłam coś. Z kieszeni faceta na przyjęciu w hotelu „Morrisey”.

Sammy Sal oblizał wargi.

— Jak to się stało, że włożyłaś mu rękę do kieszeni? To był ktoś, kogo znałaś?

— To był taki dupek.

— Ach ten. Chyba go znam.

— Zdenerwował mnie. To mu wystawało z kieszeni.

— Jesteś pewna, że ukradłaś mu to, co mu sterczało?

— Sammy Sal, to poważna sprawa. Boję się jak cholera.

Spojrzał na nią uważnie.

— O to chodzi? Boisz się? Okradłaś faceta, a teraz się boisz?

— Bunny mówi, że ktoś z ochrony zadzwonił do Allied, a nawet do Wilsona i wszędzie. Szukał mnie.

— Jasny gwint! — powiedział Sammy Sal, patrząc na nią. — Myślałem, że naćpałaś się pląsu. Podejrzewałem, że Bunny cię nakrył. Pojechałem za tobą, żeby wytargać cię za twoje cholerne uszy. A ty się boisz?

Popatrzyła na niego.

— Zgadza się.

— No cóż — powiedział, wbijając palce w czarną piankę. — Czego się obawiasz?

— Boję się, że przyjdą do Skinnera i znajdą je.

— Co znajdą?

— Te szkła.

— Szpiegowskie? Wybuchowe? Jakie? — Bębnił palcami po czarnej piance.

— Czarne okulary. Jak przeciwsłoneczne, ale nic przez nie nie widać.

Sammy Sal przechylił na bok piękną głowę.

— Co chcesz powiedzieć?

— Są całkiem czarne.

— Okulary przeciwsłoneczne?

— Tak. Zupełnie czarne.

— Hmm — powiedział — gdybyś pieprzyła się z klientami tak jak ja, ale tylko z bogatymi, wiedziałabyś, co to takiego. Widzę, że nie miałaś wielu chłopaków z wyższych sfer, jeśli mi wybaczysz. Gdybyś chodziła z architektami albo neurochirurgami, wiedziałabyś, co to takiego.

Podniósł rękę, wskazującym palcem dotykając zardzewiałego łańcuszka zwisającego z zamka przy kołnierzu kurtki Skinnera.

— To wirtualne okulary. Światło wirtualne.

Słyszała o tym, ale nie była pewna, co to takiego.

— Są drogie, Sammy Sal?

— Tak, cholera. Prawie tak samo jak japoński samochód. I niemal równie skomplikowane. Mają te małe układy EMP wokół szkieł, działające na nerwy wzrokowe. Mój przyjaciel przyniósł do domu takie z biura, w którym pracował. Jest architektem zieleni. Włożysz je i idziesz, a wszystko wygląda normalnie, ale na każdym drzewie, na każdej roślinie wisi mała etykietka z łacińską nazwą…

— Przecież one są całkiem czarne.

— Nie wtedy, kiedy je włączysz. Wtedy nawet nie wyglądąją jak okulary. Człowiek jest w nich… sam nie wiem, poważny. — Uśmiechnął się do niej. — I tak jesteś zbyt poważna. To twój największy problem.

Zadrżała.

— Jedź ze mną do Skinnera, Sammy. Dobrze?

— Nie lubię wysokości — odparł. — Pewnej nocy to pudełeczko spadnie z mostu.

— Proszę, Sammy. Pękam. Kiedy z tobą pojadę, jakoś przeżyję, ale boję się, że skamienieję ze strachu, jak tylko zacznę o tym myśleć. Co mam zrobić? Może powinnam pójść z tym do glin? Co powiedziałby Skinner, gdyby przyszła do niego policja? A jeśli przyjdę jutro do roboty i Bunny mnie wyleje? Co zrobię?

Sammy Sal obrzucił ją takim samym spojrzeniem jak tamtego wieczoru, kiedy poprosiła go, żeby wkręcił ją do Allied. Potem uśmiechnął się złośliwie i wesoło. Mnóstwo ostrych białych zębów.

— Trzymaj siodło między nogami. No już, spróbuj mnie nie zgubić.

Zjechał z krawężnika, fluoro-rimz rozbłysnął jaskrawą bielą, kiedy nacisnął na pedały. Znów włączył kciukiem sekcję rytmiczną, ponieważ włączając się za nim do ruchu, Chevette usłyszała basowe dudnienie.

14

Loveless

— Chcesz jeszcze jedno piwo, kochany?

Kobieta za barem miała skomplikowany czarny wzór po bokach podgolonej głowy, aż do miejsca, które Yamazaki uznał za jej linię włosów. Tatuaż składał się z celtyckich runów i zygzakowatych błyskawic. Włosy powyżej były jak futerko jakiegoś nocnego zwierzęcia, żywiącego się wodą utlenioną i wazeliną. Lewe ucho miała poprzebijane, chyba w tuzinie miejsc, jednym kawałkiem cienkiego stalowego drutu. Zazwyczaj Yamazaki uznałby taki styl za interesujacy, lecz teraz był zatopiony w pracy, a przed nim leżał otwarty notebook.

— Nie — odrzekł. — Dziękuję.

— Chyba nie chcesz stąd wypieprzać, co? — spytała uprzejmym tonem. Podniósł wzrok znad notebooka. Czekała.

— Tak?

— Jak chcesz tu siedzieć, musisz coś zamówić.

— Proszę piwo.

— To samo?

— Tak, poproszę.

Otworzyła butelkę meksykańskiego piwa i kawałki lodu osunęły się po szkle, gdy postawiła ją przed nim na barze, po czym podeszła do klienta siedzącego obok. Yamazaki ponownie zajął się notebookiem.

Skinner kilkakrotnie podkreślał, że nie ma tu żadnej organizacji, żadnej wewnętrznej struktury. Tylko szkielet, most, sam w sobie Thomasson. Kiedy przyszła „Little Grande”, nie była „Godzillą”. Rzeczywiście, w tym miejscu i kulturze nie istnieje odpowiednik tego mitu (chociaż może nie jest to prawdą w odniesieniu do Los Angeles). Bomba, na którą tak długo czekano, nie spadła. Jej miejsce zajęły plagi, najpowolniejsze z katastrof. Jednak kiedy „Godzilla” w końcu zaatakowała Tokio, oddaliśmy się niedowierzaniu i głębokiej rozpaczy. Prawdę mówiąc, powitaliśmy ją aż nazbyt chętnie. Czując, nawet kiedy opłakiwaliśmy naszych zmarłych, że znów stanęliśmy przed jedną z najbardziej zdumiewających okazji.

— Naprawdę ładny — powiedział mężczyzna po lewej, kładąc dłoń na notebooku Yamazakiego. — Jest tak ładny, że musi być japoński.

Yamazaki podniósł wzrok, uśmiechając się niepewnie, napotykając kompletnie puste oczy. Żywe, bystre, a jednak dziwnie pozbawione głębi.

— Tak, z Japonii — rzekł Yamazaki. Dłoń powoli, pieszczotliwe, puściła komputer.

— Loveless — powiedział nieznajomy.

— Przepraszam?

— Loveless. To moje nazwisko.

— Yamazaki.

Oczy, bardzo wyblakłe i szeroko osadzone, były ślepiami czegoś czającego się pod nieruchomą taflą wody.

— Taak. Domyślałem się czegoś takiego.

— Tak? Czego?

— Czegoś japońskiego. Kończącego się na zaki lub zuki. Takiego chłamu. — Uśmiech stał się dziwnie drapieżny. — Niech pan pije swoje piwo, panie Yamazuki. — Dłoń obcego zacisnęła się na jego przegubie. — Robi się ciepło, no nie?

15

W 1015

W akademii Rydell zetknął się z preparatem nazywanym Kil'Z. Środek pachniał słabo jakimś starym tonikiem do włosów, kwiatowym i orzeźwiającym, a używano go w sytuacjach, gdy doszło do wypłynięcia znacznej ilości płynów ustrojowych. To był preparat przeciwwirusowy, unieczynniający wirusy HIV od 1 do 5, krymsko-kongijskie, gorączki Mokola, tanzańskiej dengi i kansaskiego zapalenia płuc. Czuł go teraz, gdy facet z IntenSecure galwanizowanym na czarno wytrychem otworzył drzwi do pokoju 1015.

— Na pewno zamkniemy drzwi, wychodząc — zapewnił Warbaby, dotykając palcem wskazującym ronda kapelusza. Mężczyzna z IntenSecure zawahał się, a potem powiedział:

— Tak jest, proszę pana. Potrzebne panu coś jeszcze?

— Nie — odrzekł Warbaby i wszedł do pokoju, a Freddie deptał mu po piętach. Rydell uznał, że powinien wejść za nimi. Zrobił to, zamykając drzwi przed nosem strażnika. Mrok. Zaciągnięte zasłony. Zapach Kil'Z. Rozbłysły światła. Dłoń Freddiego na włączniku.