Выбрать главу

Jednak ona już aktywowała pętlę identyfikatora, nie przejmując się wrzaskami Radio Shack. Fluoro-rimz pulsował światłem, gdy Sammy postawił swój rower obok.

— Połączę go z moim. I tak nic się im tu nie stanie.

— Też tak mówiłem — rzekł Sammy — przy dwóch ostatnich, które straciłem.

Patrzył, jak wyciąga pętlę, okręca ją wokół ramy jego roweru, uważając na różowo-czamą emalię, po czym zamyka obwód odciskiem kciuka.

Ruszyła do żółtej windy, z zadowoleniem widząc kosz na dole, gdzie go zostawiła, a nie na szczycie wieży.

— Zróbmy to, dobrze?

Przypomniała sobie, że chciała kupić Skinnerowi trochę zupy w barze Taja Johnny'ego, tej słodko-kwaśnej cytrynowej, którą lubił.

Kiedy powiedziała Sammy'emu, że chce jeździć, chce mieć swój rower, postarał się dla niej o ten mały meksykański hełmofon do nauki nazw ulic w San Francisco. Trzy dni i poznała wszystkie, bardzo dobrze, chociaż nic nie zastąpi mapy w głowie posłańca. Trzeba znać budynki, wiedzieć, w jaki sposób się do nich dostać, jak się zachować i uniknąć kradzieży roweru. Jednak nawet pobieżna znajomość miasta przydała się, kiedy zabrał ją na spotkanie z Bunnym. Po trzech tygodniach pracy zarobiła tyle, że mogła kupić sobie pierwszy porządny rower. To też było cudowne.

Mniej więcej wtedy zaczęła spotykać się po pracy z dwiema innymi dziewczynami z Allied, Tami Two i Alice Maybe — w ten sposób znalazła się u „Dysydentów” tego wieczoru, kiedy poznała Lowella.

— Nikt tu nie zamyka drzwi — powiedział Sammy, stojąc na drabinie pod nią, gdy podniosła właz.

Chevette zamknęła oczy i ujrzała zgraję gliniarzy (jakkolwiek mieliby wyglądać) stojących w pokoju Skinnera. Otworzyła je i wystawiła głowę na tyle, żeby mieć oczy na poziomie podłogi. Skinner leżał na łóżku, na piersiach trzymał mały telewizorek, wielkie żółte paluchy wystawały mu przez dziury w grubych szarych skarpetach. Zerknął na nią znad telewizorka.

— Hej — powiedziała. — Przyprowadziłam Sammy'ego. Z pracy.

Wspięła się trochę wyżej, robiąc miejsce na głowę i ramiona Sammy'ego.

— Cześć — powiedział Sammy Sal.

Skinner tylko popatrzył na niego, na twarzy migotały mu barwy maleńkiego ekranu.

— Jak się masz? — spytał Sal, wchodząc do środka.

— Przyniosłaś coś do jedzenia? — zapytał Skinner.

— Taj Johnny zaraz przygotuje zupę — powiedziała, idąc w kierunku półek z książkami. Wiedziała, że głupio mówi, bo zupa Johnny'ego zawsze była gotowa; ugotował ją wiele lat temu, a teraz tylko uzupełniał zawartość garnka.

— Jak pan się ma, panie Skinner? — Sammy Sal stał lekko zgarbiony, na rozstawionych nogach, trzymając w obu rękach kask, jak chłopiec witający się z ojcem swojej dziewczyny. Mrugnął do Chevette.

— Dlaczego mrugasz, chłopcze? — Skinner wyłączył telewizorek i z trzaskiem zamknął ekranik. Chevette kupiła mu go prosto z kontenerowca stojącego w zatoce. Skinner twierdził, że nie widzi różnicy między „programami” a „reklamami”, cokolwiek miało to oznaczać.

— Coś mi wpadło do oka, panie Skinner — odparł Sammy Sal, szurając butami jak zdenerwowany chłopiec. Chevette miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Stanęła za plecami Sammy'ego i sięgnęła za stertę gazet. Były tam. Włożyła je do kieszeni.

— Widziałeś kiedyś, jaki mamy stąd widok, Sammy?

Wiedziała, że ma na twarzy ten szeroki uśmiech, a Skinner gapi się na nią, usiłując zrozumieć, co się dzieje, ale nie dbała o to. Weszła na drabinkę wiodącą na dach.

— Ojej, Chevette, moja droga. Na pewno zapiera dech.

— Hej! — zawołał Skinner, gdy otworzyła właz na dach. — Co cię napadło?

W następnej chwili znalazła się na górze w niesamowitej ciszy, jaka czasem tam panowała. Zazwyczaj wiatr dął tak, że miało się ochotę położyć i mocno trzymać, lecz trafiały się też momenty całkowitego bezruchu i ciszy. Usłyszała, jak Sammy Sal wchodzi za nią. Wyjęła futerał i podeszła do krawędzi.

— Hej — powiedział — daj mi popatrzeć.

Podniosła rękę, szykując się do rzutu. Wyrwał jej okulary.

— Ejże!

— Ciii. — Otworzył futerał i wyjął je. — Hmm. Ładne…

— Sammy! — Wyciągnęła rękę. Podał jej futerał.

— Widzisz, jak się to robi? — Otworzył je, trzymając rękami za nauszniki. — Lewy aus, prawy ein. Teraz poruszaj nimi w ten sposób. — Zobaczyła wszystko w świetle sączącym się przez właz do pokoju Skinnera. — Masz. Sprawdź sama.

Założył jej okulary. Gdy to robił, stała z twarzą zwróconą w kierunku miasta. Dzielnica finansowa, piramida przycupnięta nad „Little Grande”, wzgórza za nią.

— Sranie w banie — rzuciła wyrastającym tam wieżowcom, budynkom większym od wszystkiego, kamiennymi szeregami maszerującymi ze wzgórz. Każdy miał solidne podstawy, stercząc prosto i bezkształtnie pod rozpostartymi nad nim osłonami, przypominającymi durszlak, który używała do odcedzania ziemniaków. Nagle na niebie pojawiły się chińskie ideogramy. — Sammy…

Poczuła, jak chwycił ją, gdy straciła równowagę. Chińskie ideogramy zmieniły się w napis po angielsku.

SUNFLOWER CORPORATION

— Sammy…

— Hm?

— Co to, cholera, jest?

Na czymkolwiek skupiła wzrok, kolejna etykietka rozświetlała niebo gęstymi strumieniami niezrozumiałego technicznego żargonu.

— Skąd mam wiedzieć? — odparł. — Daj popatrzeć.

Sięgnął po szkła.

— Hej — usłyszała głos Skinnera niosący się przez właz. — Cześć, Scooter. Co tu robisz?

Sammy Sal ściągnął jej szkła i Chevette uklękła, spoglądając przez właz na tego japońskiego jajogłowego, który przychodził do Skinnera i był facetem z college'u, pracownikiem opieki społecznej czy kimś takim. Jednak teraz wyglądał na bardziej zagubionego niż zwykle. Był przestraszony. I ktoś z nim przyszedł.

— Cześć, Scooter — powiedział Skinner. — Jak leci?

— To pan Loveless — rzekł Yamazaki. — Chce się z panem widzieć.

Nieznajomy błysnął do Chevette złotym uśmiechem.

— Cześć — powiedział, wyjmując rękę z bocznej kieszeni długiego czarnego płaszcza. Pistolet nie był duży, lecz trzymał go nieco zbyt swobodnie, jak cieśla swój młotek. Na ręce miał gumową rękawiczkę. — Może byś tu zeszła?

17

„Pułapka”

— To działa tak — wyjaśniał Freddie, wręczając Rydellowi kartę debetową — że jeśli zapłacisz pięćset, to dostajesz na kredyt towar wartości pięciuset dolarów.

Rydell spojrzał na kartę. Jakiś holenderski bank. Jeżeli w taki sposób zamierzają mu tu płacić, to chyba czas zapytać ich, o co tu właściwie chodzi. Jednak może lepiej zaczekać, aż Freddie będzie w lepszym humorze. Freddie powiedział, że Container City to dobre miejsce na kupowanie ciuchów. Rydell miał nadzieję, że będą to normalne ubrania. Zostawili Warbaby'ego pijącego herbatkę ziołową w jakiejś nędznej kawiarence, ponieważ oświadczył, że chce mu się pić. Rydell wrócił do patriota, podczas gdy Warbaby i Freddie jeszcze coś omawiali.

— A jeśli będzie potrzebował nas albo samochodu?

— Brzęknie do nas — odparł Freddie. Pokazał Rydellowi, jak wsunąć kartę debetową do automatu, który wydał mu pięćsetdolarowy magneciak Container City i policzył za parkowanie patriota. — Tędy. — Freddie wskazał na rząd wieszaków.

— Ty też sobie kupisz? — zapytał Rydell.