Выбрать главу

Bonnie nie odpowiedziała. Jak własną córkę… Dobry dowcip!

– Przecież zaadoptowali panią?

– Tak.

– Czy wie pani, że ciotka zmarła?

– Tak – odpowiedziała z trudem. – Tak. Dzwoniłam do wuja… Dowiedziałam się o tym, kiedy do niego dzwoniłam. Ale… ale to było dwa lata temu.

– I wtedy po raz ostatni pani z nim rozmawiała.

– Tak.

– I na tym, jak rozumiem, skończyły się pani obowiązki rodzinne?

Oczy Bonnie zaczęły miotać błyskawice.

– Co pana obchodzą moje sprawy rodzinne? To nie pański interes. Jeżeli ma mi pan coś konkretnego do powiedzenia, to proszę mówić. Bardzo się spieszę i nie mam czasu.

– Domyślam się – powiedział sucho. – Wuj mówi, że jest pani zbyt zajęta, żeby go odwiedzić.

– On nie chce, żebym go odwiedzała. Pan wybaczy, ale…

– Jeśli go pani nie odwiedzi, z pewnością umrze.

Słowa te odniosły zamierzony skutek. Bonnie zbladła, cofnęła się gwałtownie i spojrzała na człowieka, który ją oskarżał.

– Co… Co się z wujem dzieje?

– Wszystko jest w rękach rodziny.

– To znaczy? – Zaczynała być naprawdę zdenerwowana.

Przez chwilę nie odpowiadał i przyglądał się drobnej postaci, która przed nim stała. Trudno było uwierzyć, że jest już lekarzem, wyglądała niemal jak dziecko.

– Dwa tygodnie temu wuj wjechał traktorem do wysuszonego koryta strumyka – mówił Webb Halford powoli, bacznie obserwując jej twarz. – Leżał przygnieciony traktorem prawie dwadzieścia cztery godziny, zanim go ktoś znalazł. Ma pękniętą miednicę.

Więzy rodzinne niezupełnie najwidoczniej osłabły, bo ścisnęło jej się serce. Przysięgała sobie, że to już koniec, ale okazało się, że to nieprawda.

– Nic więcej mu się nie stało? – wyszeptała.

– Nie – odparł Webb. – Ale nie ma kto się zająć gospodarstwem. Wuj twierdzi, że nie ma czym zapłacić za dojenie krów, nie mówiąc już o pielęgniarce, a zająć się samym sobą będzie mógł nie wcześniej niż za dwa miesiące. Ale do tej pory farmę trzeba będzie sprzedać. Wuj nabawił się już jednego zapalenia płuc przez to ciągłe zamartwianie się i jak tak dalej pójdzie, nabawi się drugiego. Nie sypia, tylko leży i rozmyśla. No więc dzisiaj, kiedy musiałem przyjechać do Melbourne, pomyślałem sobie, że nie zaszkodzi tu przyjść i spróbować poruszyć sumienie jego przybranej córki.

– Dziękuję bardzo – szepnęła Bonnie. – Pańskie poczucie obowiązku jest imponujące.

– Czego nie można powiedzieć o pani. – Obrzucił ją spojrzeniem pełnym nieskrywanej niechęci. Stwarzało to rzeczywiście wrażenie, że patrzy na nią jak na gada lub płaza. – Niczego więcej się po pani nie spodziewałem. Przyjechałem tylko panią zawiadomić, że jeśli to wszystko do pani nie przemówi, wuj umrze. To tyle. A teraz już idę. – I skierował się do drzwi.

– Chwileczkę…

Bonnie czuła się jak bezbronne zwierzątko, podstępnie schwytane w groźną pułapkę.

Spojrzał na nią zimnym, obojętnym wzrokiem.

– A… co z Jacintą? Czy ona mówiła panu o mnie?

– Dzwoniłem do pani kuzynki w Sydney – odparł chłodno. – Ona nie ma pieniędzy, żeby opłacić pani wujowi opiekę i nie ma zamiaru przyjechać do domu. Powiedziała mi, że pani ma większe zobowiązania względem wuja, a także że to pani była ulubienicą ojca. To znaczy wuja.

– Jacinta tak panu powiedziała?

– A wuj to potwierdził. Pytałem go o obydwie jego córki. O Jacincie prawie nic nie mówił, ale opowiedział mi wszystko o pani. O pani zawodowej karierze i jak sobie pani świetnie dawała radę na studiach. Od niego się dowiedziałem, gdzie pani pracuje.

Bonnie spojrzała zdumiona.

– Skąd on to może wiedzieć? – szepnęła.

Webb popatrzył na zegarek.

– Przykro mi, proszę pani, ale wieczorem muszę być z powrotem w Kurrarze. Za wiele bym pewnie żądał, prosząc panią o jakąś wiadomość dla wuja?

– N… nie mam mu nic do powiedzenia.

– A więc adwokaci powiadomią panią o jego śmierci – rzucił z furią. – Już niedługo. I mam nadzieję, że i pani, i pani szacowna siostra-kuzynka odziedziczycie dokładnie to, na co zasłużyłyście.

Bonnie wróciła do swego szpitalnego mieszkania i zaczęła pakowanie. Cała radość zniknęła jednak gdzieś bez śladu.

Boże Narodzenie w Londynie.

Będzie robiła zakupy, obejrzy zmianę warty przed pałacem królewskim, wynajmie samochód, pojedzie do Walii, a potem dalej do Szkocji, żeby w jeziorze Loch Ness zobaczyć kryjącego się tam potwora. I wreszcie Paryż, wieża Eiffla…

– Nie jestem im potrzebna. Nigdy nie byłam potrzebna. Musieli się mną zajmować i spełniali swój obowiązek, a potem skrzywdzili mnie tak bardzo… tak bardzo, że niczego nie mogą teraz ode mnie żądać – mówiła głośno.

– Wuj Henry mnie nie skrzywdził.

– Wuj Henry nie mieszał się do niczego, patrzył tylko, jak ciotka i Jacinta znęcają się nade mną.

– Wuj Henry kochał mnie… wuj Henry kocha mnie…

Niewyraźny szept rozbrzmiewał w ciszy pokoju, wyrażając rozpaczliwą nadzieję, że tak naprawdę jest. Pamięć przywróciła obraz dziesięcioletniej Bonnie, samotnej i osieroconej dziewczynki, skrzyczanej przez ciotkę za jakieś nieposłuszeństwo, szukającej schronienia w oborze. I wuja Henry'ego, który jak zwykle nic nie mówił, tylko sadzał ją na stołku i uczył doić krowy.

Radość, jaką dawała obecność wuja Henry'ego… Radość, jaką sprawiało wyobrażenie sobie, że jest się kochaną.

– Gdyby nie on, chybabym była zwariowała – odezwała się znowu i powoli opuściła wieko na zapakowaną do połowy walizkę. – Zamiast jechać na wakacje, mogłabym opłacić pielęgniarkę i kogoś, kto by doił krowy, ale co to da? Przez dwa miesiące nie będę miała ani pracy, ani pieniędzy.

Do Londynu pojadę kiedy indziej, powiedziała sobie, ale wiedziała, że to nieprawda. Po rozpoczęciu specjalizacji miną lata, zanim będzie to możliwe.

– Takie wakacje nie są dla ciebie – powiedziała głośno. – Sama o tym dobrze wiesz. Więc… zaopiekuj się nim.

Ale on nie będzie chciał… Nie zechce mojej pomocy. To znajdź jakiś sposób, żeby zechciał, odpowiedziała samej sobie ostro.

Z samego rana zadzwoniła do doktora Halforda w Kurrarze.

– Przyjadę jutro rano zabrać wuja do domu – powiedziała. – Czy zechciałby pan dać mu o tym znać?

– Niech sobie pani przypnie tabliczkę z nazwiskiem, bo inaczej najpewniej pani nie pozna.

Bonnie poczerwieniała z gniewu.

– Proszę zachować swoje uwagi dla siebie – powiedziała przez zaciśnięte zęby.

– Wiele bym dał za to, żeby wuj pani nie potrzebował. Opieka nad nim nie będzie należała do najłatwiejszych. Gospodarstwo jest zupełnie zapuszczone. Ale gdyby pani obecność miała sprawić choćby tyle, że on zrozumie, że farmę trzeba będzie sprzedać…

– Do widzenia, zobaczymy się jutro – wycedziła Bonnie i cisnęła słuchawkę.

Cóż to za bezczelny człowiek! Bonnie długo nie mogła się uspokoić.

Ale musi być przywiązany do Henry'ego, pomyślała. Inaczej nie zadawałby sobie przecież trudu, by mnie szukać w Melbourne.

– Może jest przywiązany do Henry'ego tak jak ja do Paddy'ego.

Paddy.

Skoro nie wyjeżdżam na koniec świata, zobaczę go znowu. I zanim umrze, może uda mi się go jeszcze parę razy odwiedzić, pomyślała i poszła na oddział złożyć wizytę starszemu panu.

Powitał ją z radością.

– Ledwie cię poznałem, nigdy nie widziałem cię bez twojego lekarskiego fartucha. Wyglądasz jak z obrazka, słowo honoru.

Bonnie zaczerwieniła się. Zażenowana zaczęła wygładzać wzorzystą sukienkę, która włożyła specjalnie, by sprawić mu przyjemność.