Выбрать главу

– Nie wyobrażaj sobie tylko, że między nami będzie teraz wszystko dobrze – burknęła Jacinta, gdy zostali we troje.

– Bonnie jest dla mnie dobra – odezwał się Henry znużonym głosem. – Nie zasłużyła sobie, żebyś ją tak traktowała.

– Jest dla ciebie dobra, bo ma złudzenia. Wydaje się jej, że będzie coś z tego miała. – Jacinta wciągnęła na werandę swoje walizki i zapłaciła taksówkarzowi, dając wyraźnie znak, że zamierza tu pozostać. – Ta farma jest wiele warta. Sądziłam, że po wypadku nabierzesz rozumu i pozwolisz mi ją sprzedać. Ale wypadek przekonał najwyraźniej Bonnie, że warto być dla ciebie miłą. A nuż jej coś zostawisz.

– Bonnie nie są potrzebne nasze pieniądze – odezwał się Henry. – Jest lekarzem, i to dobrym, a doktor Halford zamierza się z nią ożenić. Przyszłość więc ma zabezpieczoną.

– Ożenić się… – Oczy Jacinty otworzyły się szeroko. – Ożenić się! Webb Halford zamierza się ożenić z Bonnie? To chyba żarty.

– Nie będę tego słuchać! – Bonnie wpiła paznokcie w rękę. – Pójdę już, bo muszę umyć bańki na mleko…

– Co za poczciwy pracuś – zakpiła Jacinta. – Zawsze zresztą taka byłaś. Webb Halford musi być rzeczywiście w rozpaczliwej sytuacji, skoro ciebie wybrał. Właśnie Susan mówiła mi, że stary doktor nie żyje i Webb na gwałt szuka nowego lekarza, a także kogoś, kto by się zajął jego dzieciakiem, kiedy siostra wyjeżdża za granicę. No i znalazł pracusia i lekarza w jednej osobie. Jak mógłby nie wykorzystać takiej okazji?

– Webb mnie kocha.

Bonnie zbierało się na płacz.

– Tak jak Craig?

– Lepiej byś milczała – wyszeptał Henry. – Czy naprawdę nie dręczy cię sumienie…

– A dlaczegóż by, do diabła, miało mnie dręczyć? Po prostu bardzo mi się podobał i poszłam z nim do łóżka.

– Bonnie była z nim zaręczona.

– Mało prawdopodobne, żeby z tego powodu jakikolwiek mężczyzna nie poszedł z inną kobietą do łóżka – uśmiechnęła się Jacinta, zadowolona z siebie. – Patrzeć na was nie mogę – dodała. – Bóg raczy wiedzieć, dlaczego moja matka tak długo z tobą wytrzymała…

– Podniosła walizki i trzasnąwszy drzwiami, zniknęła w głębi domu.

Zapadła długa cisza. Henry leżał, patrząc ponuro w sufit.

Trzeba umyć te bańki, myślała Bonnie, nie była jednak w stanie odejść. Odsunęła delikatnie kołdrę, obracając Henry'ego, aby pomasować mu plecy.

Leżał sztywno, mięśnie spięte miał bólem i upokorzeniem. Bonnie nie odzywała się, pracowały tylko jej palce. Po chwili zrozumiała, że Henry płacze, a łzy spadają bezgłośnie na poduszkę.

– Dlaczego nie odszedłeś od ciotki? – spytała po chwili.

Ciałem Henry'ego wstrząsnął dreszcz. Przestał płakać.

– Nigdy tego nikomu nie mówiłem.

– I mnie nie musisz mówić. Tylko… tylko trudno było uwierzyć, że łączy was miłość.

– Miłość! – Roześmiał się gorzko. – Dobry dowcip.

– Musieliście się kiedyś kochać – powiedziała cicho.

– Urodziła się przecież Jacinta.

– Jacinta nie jest moim dzieckiem.

Bonnie zdrętwiała. Czuła, jak sztywnieją jej palce. Rozluźniła je dużym wysiłkiem woli, by móc dalej masować delikatnie plecy Henry'emu.

– Nie twoim? A… czy ona o tym wie?

– Oczywiście, że wie – mówił Henry zmęczonym głosem. – Nie przypuszczasz chyba, że Lois zechciałaby stracić jakąkolwiek okazję, żeby mnie zranić?

– Ale… dlaczego?

– Bo byłem głupi – ciągnął zduszonym głosem. – Jako dziecko pracowałem u ojca Lois i zakochałem się w tej farmie. Zawsze marzyłem, żeby mieć takie gospodarstwo, ale moja rodzina, rodzina twojej matki, była biedna jak mysz kościelna. Więc… więc kiedy Lois oświadczyła mi, że chce wyjść za mnie za mąż, byłem na tyle głupi, że nie zastanowiłem się, dlaczego może tego pragnąć. Nie wierzyłem własnemu szczęściu. Lois była piękna, miała silną wolę i wiadomo było, że odziedziczy farmę… I była w ciąży. Powiedziała mi o tym w czasie naszej nocy poślubnej.

– Boże, Henry…

– Zawsze stawiała sprawę jasno, że jeśli kiedykolwiek od niej odejdę, opowie wszystkim, że dziecko nie jest moje i wystawi mnie na pośmiewisko… I dopiero po jej śmierci dowiedziałem się, że powiedziała o tym Jacincie. Byłem głupcem i myślałem… myślałem, że nie powinienem o tym Jacincie mówić. Bóg mi świadkiem, że kochałem ją jak własne dziecko.

Cóż można było powiedzieć? Bonnie czuła bezgraniczną litość dla tego słabego, bezwolnego człowieka.

A więc to tak… Henry wyjedzie stąd lub zostanie wywieziony z farmy bez żadnego sprzeciwu, a ona… Pracowała całe rano w milczeniu zaprawionym goryczą, ciesząc się, że nadmiar pracy zostawia jej niewiele czasu na myślenie.

Webb Halford musi być w rozpaczliwej sytuacji, skoro ciebie wybrał… Słowa Jacinty dźwięczały jej ciągle w uszach.

Pewnie tak właśnie jest.

Jak mogła uwierzyć, żeby taki mężczyzna jak Webb Halford mógł się zakochać w kimś takim jak ona? Myśli te były nie do zniesienia i kiedy usłyszała zbliżający się samochód, wybiegła na podwórko.

To nie był Webb. Z samochodu wysiadła pielęgniarka, ta sama co poprzednio.

– Doktor Halford prosi, żeby pani przyjechała – powiedziała.

– To teraz pani tu zostanie zamiast Bonnie? – spytała Jacinta z nadzieją w głosie, ale pielęgniarka potrząsnęła przecząco głową. Nie uśmiechnęła się nawet.

– Przyjechałam tu jedynie na trzy godziny – wyjaśniła chłodno. – Doktor Gaize ma zastąpić doktora Halforda w przychodni, bo doktor Halford musi coś załatwić. – Urwała, przypominając sobie najwyraźniej polecenia, które otrzymała. – Doktor Halford prosił, żeby doktor Gaize zechciała przyjechać, jeśli tylko nie ma nic przeciwko temu.

– Co ma załatwić?

– Nie mówił tego. – Kobieta zacisnęła wargi, jakby zdecydowanie nie podobało się jej to, co tu zastała.

– No to musisz jechać, kochana – odezwała się Jacinta z pogardą w głosie. – Lepiej go słuchaj. Co by powiedział nasz doktor, gdyby się okazało, że jego narzeczona ma własny rozum!

Bonnie zrobiła się czerwona, zagryzła jednak wargi i nie odpowiedziała. Wzięła kluczyki i odwróciła się tyłem do swej kuzynki.

Samochód Bonnie stał pod drzewem i Jacinta dopiero teraz go zauważyła. Oczy jej rozwarły się w zdumieniu.

– To przecież nie twój samochód? – zawołała. – Tacy jak ty nie miewają przecież takich samochodów.

Bonnie zebrała się na odwagę:

– Tacy jak ja nie powinni mieć takich jak ty kuzynek – rzuciła i pobiegła do samochodu.

Webb nie czekał na nią. Poczekalnia była za to pełna pacjentów, a na biurku leżał krótki list.

Bonnie, mam teraz ważne spotkanie, a wydarzenia dzisiejszego ranka zabrały mi tyle czasu, że bardzo jestem ze wszystkim spóźniony. Mam nadzieję, że sobie jakoś poradzisz.

Z pewnością nie jest to list miłosny, pomyślała.

Gdy usiadła już i zaczęła przyjmować jednego pacjenta za drugim, słowa Jacinty dźwięczały jej ciągle w uszach.

Lecz po chwili udało się jej jakoś skupić uwagę na chorych i nie myśleć o smutnych sprawach.

– Tak się cieszę, że zostaje pani z nami, pani doktor – powiedział pierwszy pacjent. – Cóż to jednak za paskudna historia z tym przyjazdem pani kuzynki…

Dzięki Grace Crammond i mleczarzowi całe miasto najwyraźniej wiedziało, co się rano wydarzyło na farmie. Bonnie raz po raz robiła się czerwona i przeklinała pod nosem nieobecnego Webba. Wystawił ją na ciężką próbę, a sam gdzieś zniknął. Cóż to za nie cierpiącą zwłoki sprawę można mieć w wigilię Bożego Narodzenia?

Dziesięciu pacjentów… piętnastu… aż nareszcie pozostał już tylko jeden, ostatni. Był to starszy pan, pomarszczony i trzęsący się, o pożółkłej jak przy żółtaczce skórze. Wszedł chwiejnym krokiem do pokoju w towarzystwie zaniepokojonej żony. Miał bezustanną czkawkę.