Выбрать главу

– Nic nie mogę na to poradzić – wyszeptał z rozpaczą. – Zaczęło się wczoraj wieczorem i nic mi nie pomaga. Próbowałem już wszystkiego. Miałem przykładane zimne klucze do krzyża, wypiłem szklankę wody, jadłem suchy chleb…

Bonnie pokiwała głową i zagłębiła się w historię choroby. Les Eeles cierpiał na marskość wątroby. Sądząc po jego wyglądzie, choroba była już bardzo zaawansowana, a wątroba groźnie uszkodzona. Czkawka była jednym z najmniej groźnych objawów, ale dawała się bardzo we znaki.

Bonnie mogła mu przepisać rozmaite lekarstwa, wśród nich znajdowały się nawet silne środki przeciw epilepsji, wszystkie jednak miały skutki uboczne, które mogły Lesowi zepsuć święta. A było to być może ostatnie Boże Narodzenie, które miał spędzić z rodziną. Żona chciała go zabrać do domu, pragnęła, by był przytomny i pogodny, a nie odurzony lekarstwami i nieobecny myślami.

– Wszystkie te babskie środki, których pan próbował, często odnoszą pożądany skutek, gdyż pośrednio lub bezpośrednio oddziaływają na gardło, podrażniają nerwy podniebienia miękkiego. Chciałabym zrobić to samo, to znaczy podrażnić nerwy podniebienia miękkiego. Może uda nam się w ten sposób zatrzymać czkawkę.

Bonnie zapomniała o własnych problemach, starając się dodać otuchy siedzącemu przed nią człowiekowi. Atak czkawki, który trwał już dwadzieścia cztery godziny, bardzo przestraszył go i wymęczył. Bonnie uśmiechnęła się.

– No więc, jeśli mi pan pozwoli, zabiorę się teraz do pana gardła.

– Czy to będzie bolało? – zapytała żona Lesa, a Bonnie potrząsnęła głową.

– Nie, ale będzie to nieprzyjemne – przyznała. – Może się nawet zrobić panu niedobrze. Miejmy jednak nadzieję, że uda mi się powstrzymać czkawkę. Proszę pani – zwróciła się do pani Eeles – mąż może mieć nudności, może nawet wymiotować, więc gdyby wolała pani wyjść…

– Zostanę tutaj – odpowiedziała kobieta i wzięła za rękę męża.

Przez ułamek sekundy Bonnie poczuła przenikliwy ból. Zrozumiała po chwili, że była to zwykła zazdrość. Między tym dwojgiem ludzi istniało coś, czego ona sama tak bardzo pragnęła. Lecz tylko z Webbem…

Nie możesz myśleć ciągle tylko o Webbie, powiedziała sobie twardo, przygotowując potrzebne narzędzia, a potem delikatnie wprowadziła do nosa chorego sondę. Znalazła się ona dokładnie na wysokości drugiego kręgu szyjnego.

Bonnie podciągała i opuszczała sondę kilka razy, a potem usunęła ją powoli.

Zapadła długa cisza. Les i jego żona czekali na nieuchronne, jak się wydawało, wystąpienie czkawki. Ale czkawka już się więcej nie pojawiła.

– Tam do licha, udało się pani – odetchnął z ulgą Les, a jego żona wybuchnęła płaczem.

– Znakomicie poszło, pani doktor.

– Webb…

Stał w otwartych drzwiach, przyglądając się im z uznaniem.

– Miał pan szczęście, trafiając na takiego lekarza – zwrócił się do Lesa z uśmiechem. – Kto inny przepisałby pewnie po prostu słoik pigułek.

– Wydaje mi się, że to pan ma szczęście, panie doktorze – wyszeptał Les Eeles. Podniósł się i wziął żonę pod ramię. – Dziękuję, dziewczyno, z nieba nam spadłaś.

Pani Eeles podeszła do Bonnie i ucałowała ją w policzek.

– Dziękuję, kochanie. Życzę wam obojgu dużo szczęścia, tak jak chyba wszyscy tutaj.

Gdy państwo Eeles wyszli z pokoju, Bonnie usiadła za biurkiem i spuściła wzrok.

– Jak się miewa Paddy? – spytała cicho.

– Jest bardzo wzburzony. – Webb stanął za Bonnie i położył jej ręce na ramionach.

– Jest w domu opieki?

– Chwilowo. Ma własny pokój i piękny widok, ale chce koniecznie z tobą porozmawiać.

– Pójdę tam zaraz.

Podniosła się i napotkała Webba, który zagrodził jej drogę. Wziął ją za brodę i uniósł nieco twarz.

– Kochanie, co Jacinta ci powiedziała?

Bonnie westchnęła.

– Wszystko prawie słyszałeś. Ciągle to samo. Proszę cię… Muszę zobaczyć Paddy'ego.

– A na mnie czeka rodząca kobieta na sali porodowej. – Objął ją w talii i przyciągnął do siebie. – Niech to licho porwie, powinniśmy teraz porozmawiać, a nie ma na to czasu. Bonnie, chciałem cię prosić… Cokolwiek się stanie, przez następne parę godzin musisz mi ufać. Czy możesz mi to obiecać?

– A… co się może stać?

– Sam nie wiem – przyznał. – Ale staję na głowie, żeby to wszystko jakoś załatwić i potrzebne mi twoje zaufanie.

– Panie doktorze… – dobiegł głos zza drzwi. – Wzywają pana na salę porodową.

Webb przytulił ją mocniej do siebie.

– Obiecujesz?

– Wierzę ci – szepnęła Bonnie.

Cóż jej pozostawało innego?

Jego usta odnalazły jej wargi i ucałował ją gorąco.

Rozdział 10

Paddy przebywał w zupełnie dobrych warunkach, ale uspokojenie go zajęło Bonnie prawie pół godziny. Musiała mu też obiecać, że odwiedzi go w dzień Bożego Narodzenia. Prawdę powiedziawszy, myśl o świętach napawała oboje przerażeniem.

– Niech ją diabli wezmą – mruczała do siebie Bonnie w drodze powrotnej, gdy tylko pomyślała o Jacincie.

A jednak w głębi serca czuła coś w rodzaju litości dla swej kuzynki. Po raz pierwszy zrozumiała, dlaczego Jacinta tak bardzo jej nienawidziła. Nie była przecież tak jak Bonnie chcianym dzieckiem zrodzonym w małżeństwie.

– Bądź więc dla niej miła – mówiła sama do siebie, gdy o zmierzchu wjeżdżała na farmę.

Było to niestety niemożliwe.

Jacinta czekała na nią zniecierpliwiona na werandzie.

– Pielęgniarka poszła godzinę temu – rzuciła. – Miałaś być w domu o piątej. Ojciec prosił o basen, ale mu powiedziałam, że musi poczekać na ciebie, a krowy same już weszły do obory. Chybabym na głowę upadła, gdybym je miała doić, więc teraz się bierz, kochana, do galopu.

Dojenie zabrało jej bardzo dużo czasu. Zwykle zaczynała doić już o czwartej lub piątej, więc wymiona krów były teraz wezbrane mlekiem. Pracowała ciężko bez przerwy aż do dziewiątej.

Gdy skończyła, Henry leżał nadal na werandzie, Jacinta zaś zniknęła bez śladu.

– Pojechała sobie – wyjaśnił Henry z zakłopotaniem w głosie. – I zabrała twój samochód.

Henry coś przed nią ukrywał. W jego oczach czaił się gniew i ból.

– Gdzie pojechała?

– Webb… doktor Halford zadzwonił, gdy poszłaś doić krowy i prosił, żeby spotkała się z nim na kolacji.

Bonnie czuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Jacinta i Craig… Jacinta i Webb…

– Webb Halford to nie Craig. – W głosie Henry'ego zabrzmiało niemal błaganie. – On jest inny. Musi być inny – zakończył, biorąc Bonnie za rękę.

Musi być inny. Oczywiście, że tak. Bonnie osunęła się na wiklinowy fotel i zapatrzyła przed siebie.

Wiedziała dobrze, że Jacinta nie będzie miała żadnych skrupułów, by zawrócić w głowie Webbowi. Pamiętała, z jakim nie ukrywanym zadowoleniem patrzyła na nią, gdy znalazła ją z Craigiem.

Dlaczego Webb, zamiast być ze swą rodziną, zaprasza Jacintę na kolację, w dodatku w samą Wigilię?

– Zaufaj mi – powiedział jej dzisiaj i Bonnie uchwyciła się tych słów.

– Czego ta dziewczyna znowu chce? A jeżeli znów cię skrzywdzi? – zastanawiał się Henry. – Bonnie, powinienem cię był stąd zabrać, jak tylko twoja matka umarła. Może żylibyśmy w biedzie, ale na pewno bylibyśmy szczęśliwsi… O ile byłoby lepiej, gdybym miał wtedy dość siły, żeby zerwać ze wszystkim i pójść, gdzie oczy poniosą…