Выбрать главу

Dopiero gdy Jacinta wywieziona została na oddział, Bonnie odważyła się zapytać:

– To Henry może zostać?

– Jak długo będzie chciał i z kim będzie chciał – odpowiedział Webb.

Zostali teraz sami. Lampy w sali operacyjnej rzucały przyćmione światło. Stali w zielonych operacyjnych fartuchach, jak dwoje kolegów, którzy skończyli właśnie udany zabieg. Powinni się teraz pożegnać, życzyć sobie dobrej nocy i iść do domu.

Zamiast tego stali, patrząc na siebie, jak dwie połowy stanowiące jedną całość. Bonnie nie była w stanie spojrzeć Webbowi w oczy.

– Trzeba już iść do domu – powiedział Webb cicho, jakby odpowiadając na myśli Bonnie.

– Samochód Henry'ego został na miejscu wypadku. Muszę… wezwać taksówkę.

– Jedyny nasz taksówkarz dawno już śpi. – Webb wziął Bonnie w ramiona. – Grace jest z Henrym na farmie, a ty musisz pójść do domu.

– Do domu…

– Do mojego domu, kochanie – szepnął i pocałował ją.

Rozdział 11

Podczas obiadu świątecznego było im wszystkim cudownie.

Na werandzie stały trzy stoły, które z trudem mieściły półmiski z jedzeniem.

Serena i Grace przygotowały iście królewską ucztę. Szampana, homary, indyka, sos żurawinowy, świeże truskawki z ogrodu, domowe lody i pudding nadziewany figami, morelami i owocami mango.

Wszyscy byli obecni. Crammondowie, Serena i Sam, Paddy i Henry. Wszyscy, których kochała Bonnie. I był Webb…

Z samego rana Webb sprowadził Paddy'ego z powrotem na farmę. Webb wychwalał teraz pod niebiosa zalety whisky, a Neil i Pete stawali w obronie piwa.

Henry leżał w łóżku obok Paddy'ego i uśmiechał się.

Sam zwinął się w kłębuszek na zsuniętych łóżkach Paddy'ego i Henry'ego. Odsypiał teraz bogaty we wrażenia dzień i świąteczne smakołyki, a na jego piersiach przycupnął maleńki szczeniaczek Woofer.

Bonnie niewiele widziała z tego, co działo się wokół. Siedziała na werandzie nieco na uboczu. Webb obejmował ją ramieniem. Miała słońce na twarzy. Wokół panował spokój, a Webb był przy niej.

– Coś ci powiem…

– No? – spytała cicho z roztargnieniem, pogrążona w swym szczęściu.

– Zaproponowałem Jacincie pieniądze za tę część farmy, która się jej należy.

– I zgodziła się?

– Z początku nie chciała. Była wściekła, gdy usłyszała, że dopóki Henry żyje, ona nie ma w ogóle prawa do farmy i że, co więcej, Henry ma wpływ na wybór spadkobiercy. Dlatego właśnie wyleciała jak szalona i rozbiła samochód. Wydaje mi się, że jest w kiepskiej sytuacji finansowej. Ofiarowałem jej tyle, że będzie sobie mogła kupić mieszkanie w Sydney. Jeśli się na to zgodzi i zrzecze praw do farmy, to…

– To?

– Proponuję, żebyśmy zbudowali tutaj drugi dom, a nawet dwa domy. Jest stąd tylko pięć minut do miasta, będziemy więc mogli dojeżdżać do pracy. Paddy i Henry będą mogli jeszcze przez jakiś czas prowadzić farmę. Trudno też o lepsze miejsce dla Sama. Serena chce mieć studio i własne mieszkanie i zastanawiała się właśnie, w którym miejscu można by zbudować piec do wypalania.

– Coś mi to wygląda na komunę – uśmiechnęła się Bonnie.

– Wcale nie, to po prostu będzie farma dla dużej rodziny. Dla nas wszystkich. A dla ciebie, dla mnie i dla Sama zbudujemy największy dom ze wszystkich.

– Największy dom… – Bonnie była w stanie tylko powtarzać słowa Webba, a serce i tak omal jej nie wyskoczyło z piersi. – Dla ciebie, dla mnie i dla Sama…

– I dla Woofera – uśmiechnął się Webb. – I dla kotki Christabelle i dla żółwia. – Wstał, pociągając Bonnie za sobą. – I dla innych, kto tam do nas jeszcze zawita, jeśli okaże się, że zaczną teraz się u nas pojawiać najróżniejsze osoby.

– Po dzisiejszej nocy można się tego właściwie spodziewać – mruknęła Bonnie.

– Kupiłem ci prezent gwiazdkowy.

Bonnie spojrzała na niego.

– Webb, ale ja nic dla ciebie nie mam. Nie…

Pocałował ją delikatnie w usta.

– Nic mi nie musisz kupować. Dajesz mi miłość i niczego więcej nie pragnę. Niczego więcej nie będę pragnął.

Wyjął z kieszeni maleńkie, kwadratowe pudełeczko i otworzył je. Na czarnym aksamicie spoczywał pierścionek z brylantem.

Zanim Bonnie wzięła go do ręki, Webb odwrócił się, a jego oczy zalśniły radością.

– Jeszcze jeden prezent gwiazdkowy! – zawołał z radością, a zadowolenie, które brzmiało w jego głosie, zwróciło uwagę wszystkich. – Czy też raczej prezenty, jeśli mnie wzrok nie myli. Pięć, sześć…

– To kura, tatusiu! – krzyknął Sam, gramoląc się z łóżka. – To czarno-biała kura z czarno-białymi kurczętami – dodał, wciskając się między Webba i Bonnie.

– To przecież Frankie – zawołał Henry. – Musiała spotkać Johnnie'ego i zdecydowali się założyć rodzinę.

– Całkiem dobry pomysł. – Webb wsunął pierścionek na trzeci palec lewej ręki Bonnie. – Frankie i Johnnie z całą rodziną – powiedział, nie mogąc oderwać oczu od Bonnie.

– Frankie i Johnnie… – zapiszczał z radości Sam. – I mają całą masę dzieci. Policzyłem, że ośmioro.

– Co wy na to? Frankie i Johnnie, i do tego jeszcze Bonnie… – zaśmiał się Paddy cicho. – Potrzebny nam do kompletu tylko Clyde.

Potrzebny jakiś Clyde… Bonnie i Clyde…

– Czy Webb wystarczy? – spytał Webb, patrząc na swą ukochaną. Rękę trzymał na ciemnej główce synka, ale patrzył tylko na nią. – Czy Webb wystarczy, kochanie?

Bonnie spojrzała mu prosto w oczy.

– Nie potrzeba mi nic więcej. To dla mnie najwspanialszy prezent pod choinkę.

Marion Lennox

***