Выбрать главу

– Zaraz, zaraz, czy nie powinnaś być teraz w drodze na lotnisko?

Paddy skrzywił się z niezadowoleniem, słuchając opowieści Bonnie.

– Mam nadzieję, że wuj to doceni – mruknął.

– Nie dowiem się tego pewnie nigdy. On niewiele mówi. – Ogarnęło ją nagłe przerażenie na myśl o ciszy, jaka panowała w wiejskim domu wuja.

– A na co wydasz pieniądze, które miałaś przeznaczone na wakacje?

– Pewnie… – Wzruszyła ramionami. Tak długo zbierała na ten urlop. Oszczędzała i ciułała, żeby skończyć studia, ale gdy dwa lata temu zaczęła pracować, nie zmieniła nic w swoim życiu i nadal oszczędzała. – Pewnie wpłacę na fundusz emerytalny.

– Na fundusz emerytalny? Na litość boską, dziewczyno. Ile ty masz lat? – skrzywił się Paddy.

– Dwadzieścia sześć.

– Więc idź i zrób coś szalonego – polecił. – Żebyś potem, kiedy wpadniesz pod autobus, jak będziesz miała czterdzieści lat, nie leżała pod jego kołami, rozmyślając sobie: dlaczego nie wydałam choć trochę tych pieniędzy! Czy masz samochód?

– Nnnie…

– Otóż to. Wybierasz się na wieś, więc potrzebny ci samochód. Idź zaraz i kup sobie coś naprawdę wspaniałego. Prezent gwiazdkowy dla siebie, żebyś miała trochę przyjemności pomimo tego doktora Halforda i wuja Henry'ego.

Coś naprawdę wspaniałego.

Zdawało jej się, że patrzy na nią Paddy, a także niewiadomo dlaczego Webb Halford.

Webb Halford myśli pewnie, że jest nieodpowiedzialną i próżną egoistką. Niepoważną. Nigdy w życiu nie zachowywała się niepoważnie.

Prezent gwiazdkowy dla siebie. Tak kazał Paddy. Od lat już nie dostawała prezentów na Boże Narodzenie. A teraz rezygnowała z wakacji, jakie ma się raz w życiu, dlatego właśnie, że nie mogła zachować się nieodpowiedzialnie.

– Zachowaj się więc trochę nierozsądnie. Choć trochę.

Pierwszy raz w życiu Bonnie miała się zachować nawet bardzo nierozsądnie. Bonnie szła na świąteczne zakupy.

W trzy godziny później była z powrotem przy łóżku Paddy'ego.

– Chcesz zobaczyć, jaki sobie zrobiłam prezent? – spytała z uśmiechem.

Oczy Paddy'ego zalśniły.

– Gdzie jest?

– Na parkingu. – Wskazała mu ręką wózek inwalidzki. – Chodźmy.

Zaparło mu oddech w piersiach. Usiadł na wózku i patrzył z podziwem na mały, sportowy samochód.

– Marzyłem zawsze, żeby mieć taki samochód – szepnął. – Stale sobie powtarzałem, że kiedyś nadejdzie taki dzień, kiedy będę miał dosyć pieniędzy, żeby go sobie kupić. Ale najpierw miałem mamę na utrzymaniu, a potem potrzebował pomocy mój brat i jego dzieciaki… Czy uważasz… czy myślisz, że mogłabyś mnie przewieźć?

Bonnie uśmiechnęła się.

– Mam nawet lepszy pomysł.

– Jaki… jaki pomysł?

– Kupiłam ten samochód po to, żeby cię do niego wsadzić, przytroczyć nasze bagaże z tyłu i pojechać razem do domu.

– Razem…

– Wybieram się spędzić ciche i spokojne święta, opiekując się wujem, którego prawie nie znam – powiedziała. – I pomyślałam sobie, że jeżeli nie masz nic przeciwko temu, możesz dołączyć do nas. No więc jak, Paddy? Pojedziemy razem do domu?

– Naprawdę chcesz mnie zabrać?

– Dlaczego bym nie miała tego zrobić?

– Bo lekarze nie zabierają na ogół pacjentów do domu na Boże Narodzenie – powiedział z trudem.

– A ja zabieram. – I nachyliła się nad nim, kładąc mu rękę na ramieniu.

Rozdział 2

Na dobrą sprawę Bonnie powinna była przez całą drogę płakać. A ona wyjechała z miasta w olśniewającym słońcu i podążała do miejsca swego przeznaczenia z nie dającym się określić uczuciem wyczekiwania.

Przekonywała samą siebie, że nie ma to nic wspólnego z osobą Webba Halforda, absolutnie nic wspólnego…

Obok niej siedział Paddy. Obłożyła go ze wszystkich stron poduszkami, pod ręką miał na wszelki wypadek maskę tlenową. Paddy jednak nie zamierzał dopuścić do tego, by choroba zepsuła mu podróż.

Wyśmiał więc Bonnie, gdy zaofiarowała mu krem przeciw oparzeniom słonecznym.

– Mam zamiar spędzić następnych parę dni w łóżku, jęcząc z bólu z powodu oparzeń. Poczuję się wtedy podobny do człowieka.

W dwie godziny później Bonnie parkowała samochód na parkingu szpitala w Kurrarze. Kurrara była niewielkim miasteczkiem i szpital mógł się pochwalić tylko dwoma lekarzami. Starego doktora Robertsa Bonnie znała od dziecka, Webb Halford był lekarzem nowym.

– Mam nadzieję, że dzisiaj ma dyżur doktor Roberts – powiedziała.

Ale oszukiwała samą siebie. Z jakiegoś dziwnego powodu spodziewała się, niezwykle silnie pragnęła, by Webb Halford mógł zobaczyć, że przyjechała, by uczynić to, co on uważał za słuszne.

– Może posiedzisz w poczekalni, a ja pójdę zobaczyć wuja – zaproponowała. – Zaraz będę z powrotem. Załatwię tylko karetkę dla niego na jutro rano.

– Nie wybieram się w odwiedziny do żadnego cholernego szpitala – powiedział Paddy. – Idź już prędzej, a ja posiedzę tutaj i postaram się opalić. – Zachichotał. – Mnie chyba nie można straszyć rakiem skóry, jak myślisz?

Wuj Bonnie leżał sam. Ozdoby świąteczne zdawały się tu zupełnie nie na miejscu, tak bardzo rzucała się w oczy samotność tego człowieka.

– Wujku… – Bonnie chciała podejść i ucałować go, ale zatrzymał ją jego wzrok.

– To ty… – szepnął.

– Tak, to ja. – Bonnie zmusiła się do przejścia paru kroków i spróbowała wziąć wuja za rękę. Cofnął się jak oparzony.

– Nie myślałem, że przyjedziesz.

– Ja też nie, ale doktor Halford mówi, że jestem ci potrzebna.

– Wcale mi nie jesteś potrzebna. – Opadł na poduszki, pokonany przez ból i rozpacz. – Doktor Halford nie ma prawa… Niech mnie szlag trafi, jeśli przyjmę twoją pomoc.

– Rozumiem – powiedziała.

Nie spodziewała się niczego więcej. Po tym co zaszło między nimi, gdy była tu ostatni raz…

– Rozumiem, że nie potrzebujesz mojej pomocy – zawiesiła głos – ale może ty będziesz mógł pomóc mnie.

– Tobie pomóc…?

– Przyjechałam tu ze znajomym, z bliskim znajomym – oznajmiła. – On umiera na rozedmę płuc. Pracował na farmie i marzy o tym, żeby spędzić ostatnie dni życia na wsi. To będzie jego ostatnie Boże Narodzenie. Więc… może będziemy mogli pomóc sobie nawzajem.

Wszystko to zajęło więcej czasu, niż Bonnie myślała. Gdy uzyskała już zgodę wuja i biegła z powrotem korytarzem, nerwowo zerknęła na zegarek. Paddy zbyt długo siedzi sam w samochodzie. Kiedy zbliżała się do recepcji, na spotkanie wyszedł jej Webb Halford.

– Proszę, proszę – skomentował jej widok. – Przyjechała córka marnotrawna.

– Proszę zachować swoje złote myśli dla siebie – odpaliła. – Czy mógłby pan załatwić dla wuja karetkę pogotowia? Chciałabym, by go przywieźli jutro rano.

– Mogę. Jeśli nie wyniknie nic nieprzewidzianego, przywiozą go jutro koło dziewiątej.

– Świetnie. A teraz bardzo się…

– Spieszę – zakończył za nią.

– Czeka na mnie w samochodzie znajomy.

– Który nie lubi czekać. – Pokiwał głową. – Czy ten znajomy zostanie z panią?

– Tak.

– Mam nadzieję, że potrafi dobrze doić krowy. Sąsiad, który to do tej pory robił, dzwonił dziś rano do szpitala i gdy usłyszał, że przyjeżdża córka Henry'ego, powiedział, że więcej nie przyjdzie.

Bonnie przymknęła oczy. Nie spodziewała się niczego innego.

Krowy trzeba było doić dwa razy dziennie bez względu na okoliczności i farmerzy pomagali sobie nawzajem w razie potrzeby. Nie dotyczyło to jednak gospodarstwa rodziny Gaize. Ciotka Lois zraziła do siebie wszystkich w okolicy swoją nieprzystępną miną i złośliwym językiem.