Выбрать главу

– Zajmę się dojeniem krów – powiedziała Bonnie.

Wyjrzał przez okno w kierunku jej małego, rzucającego się w oczy samochodu, który na tle szarego asfaltu wyglądał jak purpurowa plama. Paddy siedział tyłem do szpitala; zwracały uwagę tylko jego rude włosy.

– I po to właśnie zabrała pani przyjaciela? – spytał Webb, a Bonnie zagryzła wargi. Ten człowiek jest koszmarny.

– Oczywiście – mruknęła. – A teraz pozwoli pan…

– Zdaje sobie pani sprawę, że nie wolno pani zostawiać wuja samego, gdy będzie pani doić krowy? – zapytał, wyciągając rękę, by ją zatrzymać. – Nie wolno mu w żadnym wypadku wstawać z łóżka, a gdyby przyszło mu do głowy stanąć na własnych nogach… •

– Kości miednicy rozstąpią się – dokończyła przez zaciśnięte zęby. – Nie musi mnie pan uczyć medycyny, panie doktorze. Jak sam pan powiedział, po to właśnie… po to właśnie przywiozłam tu swego przyjaciela. A teraz proszę mi zejść z drogi.

Ostatnie słowa wymówiła tak kategorycznym tonem, że istotnie się cofnął.

– Czy często się pani zdarza wpadać w taką złość? – zapytał obojętnie i Bonnie znowu odniosła wrażenie, że przygląda się jej w taki sposób, jakby była ciekawym okazem gada lub płaza.

– Tylko wtedy, kiedy jestem w towarzystwie ludzi aroganckich i źle wychowanych, którzy w dodatku zachowują się w sposób wysoce obraźliwy – rzuciła. – Co daje panu prawo krytykowania mnie…

– To dla pani nowe doznanie? Wysłuchiwanie krytyki pod swoim adresem? – zapytał, przerywając jej pełen oburzenia wywód.

– Dosyć już pan mówił – wyszeptała, blednąc na twarzy. – Obrażał mnie pan na wszelkie możliwe sposoby, a przy tym nie ma pan pojęcia, o czym pan mówi. Jutro zabiorę wuja do domu i będę pełnić swoją powinność, mimo że nie mam wobec niego żadnych zobowiązań. A potem wyjadę. I coś panu powiem. Zostawię nie tylko wuja, rozstanę się wtedy również z panem, a zrobię to z najwyższą przyjemnością. Coś mi się wydaje, że mieszkanie w pobliżu tak fanatycznego, zaciekłego człowieka, jakim jest pan, panie doktorze, może być cięższe niż opieka nad wujem. Znacznie cięższe!

Krótką drogę na farmę odbyli prawie w milczeniu. Paddy'emu wystarczyło tylko spojrzeć na twarz Bonnie, gdy wyszła ze szpitala, by domyśleć się, że nie jest to chwila na prowadzenie rozmowy.

Bonnie zatrzymała się w końcu przy zabudowaniach, aby otworzyć bramę.

– To ja powinienem się tym zająć – odezwał się Paddy ze skruchą w głosie, gdy wracała do samochodu. Rozglądał się wokół, patrzył na rozległe łąki, na których wśród drzew pasły się krowy. – Popatrz, Bonnie, to tak, jak sobie wyobrażałem… Zupełnie tak jak u mnie…

– Do takiego domu to chce się wracać. – Uśmiechnęła się, a Paddy pokiwał głową.

Było to zdumiewające, ale odczuła radość, że się tu znalazła.

Aż do wieczora ciężko pracowała i gdy w końcu znalazła się w łóżku, była zupełnie wykończona. Wysprzątała posępne domostwo, wydoiła krowy i przygotowała miejsce dla Paddy'ego, starając się, by było mu miło i wygodnie. Na każdym kroku rzucało się w oczy, że w domu tym od dwóch lat nie było kobiety.

Umieściła Paddy'ego w dużym pokoju na tyłach domu, tam, gdzie kiedyś sypiała Jacinta. Stały tam dwa łóżka i Bonnie posłała obydwa.

– Będzie tu oddział szpitalny – powiedziała Paddy'emu, instalując interkom, który przywiozła z Melbourne. – Kiedy pójdę doić krowy, musicie się z wujem nawzajem opiekować. Będę słyszała, co tu się dzieje, a wy zawołacie mnie, gdy zajdzie potrzeba, żebym szybko do was wracała.

Zaplanowała to najlepiej, jak tylko było można. Paddy powinien być na dobrą sprawę w szpitalu pod stałą obserwacją, ale Bonnie wiedziała doskonale, czego on sam najbardziej pragnął. Okna w jego pokoju wychodziły na gospodarstwo.

Poczuje nawet pewnie krowi nawóz, pomyślała sobie, układając się ledwie żywa ze zmęczenia na wąskim, dziecinnym łóżku, w którym kiedyś sypiała.

Miejmy nadzieję, że wszystko będzie dobrze, westchnęła, kładąc twarz na poduszce. Za siedem godzin znowu trzeba będzie doić krowy.

Gdy następnego dnia rano o dziewiątej mleczarz zabrał bańki ze świeżo wydojonym mlekiem, mijała czwarta godzina od chwili, gdy Bonnie wstała. Wydoiła już siedemdziesiąt trzy krowy, sprzątnęła po sobie, przygotowała śniadanie – choć nadal nie mogła namówić Paddy'ego do jedzenia – i umyła go w łóżku.

– Na przywitanie wuja Henry'ego będziesz pachniał różami – żartowała, poprawiając pościel. Na odgłos nadjeżdżającego samochodu wyjrzała przez okno. Karetka pogotowia przybyła punktualnie.

Wyszła na spotkanie i nagle poczuła się nieswojo w swych poplamionych dżinsach i sportowej bluzce. Nie przypominała zupełnie sterylnej pielęgniarki, ale też ostatnią rzeczą, o jakiej marzył Paddy czy Henry, była atmosfera sterylnego szpitala.

Choć właściwie nikt przecież nie wiedział, o czym tak naprawdę marzył Henry. Minęły lata, od kiedy przestał o tym mówić.

Z karetki wyskoczył pielęgniarz i otworzył szeroko tylne drzwi. Z wnętrza wyłonił się Webb Halford. W rozpiętej pod szyją koszuli z krótkimi rękawami i w dżinsach, z opaloną twarzą i oczami zmrużonymi w słońcu wyglądał bardziej jak farmer niż lekarz.

– Jesteście punktualnie – powiedziała, żeby coś powiedzieć.

– Staram się dotrzymywać słowa. Czy pani przyjaciel zakończył już dojenie krów? – zapytał, a Bonnie nadludzkim wysiłkiem woli powstrzymała się, by nie podejść do niego i nie uderzyć w twarz.

– O, już dawno. Czy zechciałby pan pomóc wujowi, a potem odjechać stąd możliwie najszybciej?

– Zdaje sobie pani sprawę, że będę wpadał od czasu do czasu, żeby zbadać swego pacjenta?

– Nie ma najmniejszej potrzeby – syknęła. – Wcale pana nie potrzebujemy.

– Jestem lekarzem pani wuja i on życzy sobie, żebym go odwiedzał. Czy pani mi na to nie pozwoli?

Bonnie policzyła po cichu do dziesięciu, uspokoiła się, ale patrząc na ironiczny uśmiech na twarzy Webba Halforda zdała sobie sprawę, jak niewiele było potrzeba, by straciła znów panowanie nad sobą.

– Nie sprawuję kontroli nad gośćmi, którzy odwiedzają mojego wuja w jego własnym domu – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Czy zamierza go pan trzymać cały dzień w karetce, czy możemy go wnieść do środka?

Ku jej wielkiej irytacji Webb Halford nie zareagował. Wszedł jednak z sanitariuszem do karetki i wynieśli wuja Henry'ego na dwór.

– Dzień dobry, wuju – odezwała się Bonnie. – Witaj w domu.

Wuj Henry spojrzał na nią obojętnie i odwrócił głowę. W jego oczach zauważyła łzy.

– Proszę tędy – powiedziała, wchodząc do domu przez ogródek koło kuchni. Gdy wyszli z kuchni do korytarza, Webb automatycznie skręcił w lewo.

– Nie tędy – zaprotestowała pospiesznie. – Wuju, mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko temu, że przygotowałam ci tę drugą sypialnię. Będzie tak nam wygodniej.

– Zostawiając sobie pokój Henry'ego i podwójne łóżko z myślą o przyjacielu. Powinienem był się tego domyślić – odezwał się Webb lodowatym głosem.

Bonnie zrobiła się purpurowa. Zrobiło jej się niedobrze na samą myśl o tym, że mogłaby spać w łóżku ciotki Lois.

Poszła przodem i otworzyła szeroko drzwi do sypialni. Web Halford wszedł pierwszy i stanął jak wryty na widok Paddy'ego, który siedział wsparty o poduszki w pozie wyczekiwania.

W świecie, w którym żył Paddy, wszystko miało znaczenie. Przez dwa miesiące nie opuszczał szpitalnego oddziału. Znalazł się teraz w nowym miejscu, miał przed sobą nowego lekarza i czekał na nowego towarzysza niedoli. Wczorajsza podróż zmęczyła go bardziej, niż byłby gotów się przyznać, ale nie mogło mu to zepsuć przyjemności rozkoszowania się tym, co się działo wokół.