Выбрать главу

Nie wiedziała, co robić. Nie chciała go stracić. Choć nie odwzajemniał jej miłości, nadal go kochała i uznała, że to wystarczy. Byle tylko został. Z drugiej strony robiło jej się zimno na samą myśl o kochaniu go całe życie bez wzajemności.

Usiadła na łóżku i spojrzała na niego. Spał głębokim snem. Dotknęła jego włosów. Gęstych i ciemnych, z pasemkami siwizny.

Wczorajszy wieczór był nieprzyjemny, jak wiele innych. Nigdy nie wiedziała, kiedy i z jakiego powodu Christian znów wybuchnie. Wczoraj dzieci zachowywały się za głośno. Potem nie smakował mu obiad i odezwała się do niego niewłaściwym tonem. Dłużej tak nie może być. Trudne momenty, których w ciągu tych lat było niemało, zaczęły przeważać. Niedługo nie zostanie nic dobrego. Z prędkością światła mknęli w mrok. Sanna chciałaby krzyczeć, zatrzymać to, przerwać, żeby znów było normalnie.

Ale teraz rozumiała więcej. Podarował jej kawałek swojej przeszłości i choć historia sama w sobie była przerażająca, miała wrażenie, jakby dostała pięknie zapakowany prezent. Opowiedział jej o sobie, podzielił się czymś, czym nie dzielił się z nikim innym. Potrafiła to docenić.

Nie wiedziała jednak, co zrobić z tym wyznaniem. Chciałaby mu pomóc, porozmawiać, dowiedzieć się więcej. Nie pozwolił jej. Wczoraj próbowała pytać, ale wyszedł z domu, trzaskając drzwiami, aż zadzwoniły szyby. Nie wiedziała, kiedy wrócił. Około jedenastej zasnęła zapłakana, a gdy przed chwilą się obudziła, leżał obok niej. Dochodzi siódma. Powinien wstawać, jeśli idzie do pracy. Zerknęła na budzik. Nie był włączony. Obudzić go?

Siedziała na łóżku i zastanawiała się. Jego oczy poruszały się szybko pod powiekami. Dałaby wszystko, żeby się dowiedzieć, co mu się śni. Drżał lekko, na jego twarzy malowało się cierpienie. Z ociąganiem uniosła dłoń i lekko położyła na jego ramieniu. Będzie zły, jeśli się spóźni do pracy, bo nie obudziła go na czas. Ale jeśli ma wolne, będzie zły, że nie dała mu pospać. Chciałaby wiedzieć, co zrobić, żeby był zadowolony, może nawet szczęśliwy.

Drgnęła, słysząc dochodzący z dziecięcego pokoju głos Nilsa. Wołał ją, w jego głosie słychać było strach. Wstała, nasłuchując, czy jej się nie zdawało, czy głos Nilsa nie jest echem jej snów, w których dzieci stale wołały i czegoś od niej potrzebowały. Ale nie, znów zawołał.

– Mamo!

Czego on się boi? Serce zaczęło jej walić jak oszalałe. Narzuciła szlafrok i pobiegła do pokoju chłopców, tuż za ścianą. Nils siedział na łóżku i wielkimi oczami wpatrywał się w drzwi. Rozłożył ręce, wyglądał jak figurka Jezusa na krzyżu. Sanna była w szoku, jakby ją uderzono w brzuch. Patrzyła na rozczapierzone, drżące paluszki, na jego pierś, ulubioną piżamkę z misiem Bamse, już mocno spraną, z przetartymi zapięciami na rękawach. Zobaczyła coś czerwonego, ale nie potrafiła tego objąć rozumem. Podniosła wzrok na ścianę nad dzieckiem i z jej krtani wydobył się narastający krzyk:

– Christian! CHRISTIAN!

Miał wrażenie, że go piecze w płucach. Dziwne uczucie, zwłaszcza w tej mgle, w której tkwił od wczorajszego popołudnia, gdy wrócił do domu i znalazł martwą Lisbet. Gdy po spotkaniu z policjantami wrócił z biura, w domu było cicho i pusto. Już jej nie było, zabrali ją.

Zastanawiał się, czy nie powinien wyjechać. Wydawało mu się, że nie jest w stanie przekroczyć progu domu. Ale gdzie miałby się podziać? Nie miał do kogo pojechać. Zresztą czuł, jakby nadal tu była. Jej obecność widział w zawieszonych jej ręką obrazach na ścianach i firankach w oknach, w etykietkach, którymi opatrzyła mrożonki w zamrażarce, w stacji, na którą nastawiła radio w kuchni, i w dziwnym jedzeniu, którym zapełniła spiżarnię: truflowej oliwie, orkiszowych herbatnikach i niezwykłych marynatach. W rzeczach, które z taką przyjemnością znosiła do domu, choć nigdy nie używała. Ileż to razy droczył się z nią, podśmiewał się z jej wielkich planów gotowania na najwyższym poziomie. Zawsze kończyło się czymś znacznie skromniejszym. Bardzo chciałby podroczyć się z nią jeszcze raz.

Wydłużył krok. Erik powiedział mu, że dziś może nie przychodzić do pracy. Ale on potrzebował stałego rozkładu zajęć. Zresztą co miałby robić w domu? Gdy zadzwonił budzik, podniósł się z polówki stojącej obok jej pustego już łóżka. Z ulgą powitał ból w krzyżu, taki sam jak za życia Lisbet. Za godzinę będzie w biurze. Poranna przebieżka po lesie zabierała mu zawsze czterdzieści minut. Parę minut temu minął boisko do piłki nożnej, co oznaczało, że pokonał mniej więcej połowę drogi. Przyśpieszył. Pieczenie w płucach oznaczało, że zbliża się do granicy swoich możliwości, ale biegł dalej. Było dobrze. Ból w płucach częściowo wypierał ból z serca. Na tyle, żeby się nie skulił na ziemi i nie poddał żalowi.

Nie miał pojęcia, jak bez niej żyć. Jak żyć bez powietrza? Przecież to tak samo niemożliwe. Biegł coraz prędzej. Płatki latały mu przed oczami, miał zawężone pole widzenia. Patrzył w jeden punkt, w prześwit między gałęziami, przez który sączyło się światło zapowiadające dzień. Wciąż jednak najostrzej świeciło światło latarni.

Ścieżka się zwężała, podłoże było nierówne, pełne zagłębień i dziur. Gdzieniegdzie był jeszcze lód, ale Kenneth się nie przejmował. Znał trasę i nie patrzył pod nogi. Skierował wzrok na światło wstającego dnia.

W pierwszej chwili nie zorientował się, co się stało. Jakby nagle ktoś ustawił przed nim niewidzialną ścianę. Zawisł w pół kroku w powietrzu, potem runął w przód. Odruchowo podniósł ręce, żeby wyhamować upadek, uderzył dłońmi o ziemię i poczuł, jak ból przeszywa ramiona aż po barki. Po chwili poczuł inny ból, szczypiący i palący, tak silny, że nie mógł złapać tchu. Spojrzał na swoje ręce. Obie były pokryte grubą warstwą małych i większych kawałków przezroczystego szkła. Zabarwiły się krwią cieknącą ze skaleczeń. Nie poruszył się, wokół panowała kompletna cisza.

Usiadł i zahaczył o coś nogami. Spojrzał. Nogi również miał pokaleczone szkłem, przecięło spodnie. Spojrzał dalej i wtedy zobaczył sznurek.

Mogłabyś mi w końcu pomóc! – Erika aż się spociła. Ubierała Maję, a ona opierała się, jak mogła, od samego początku: począwszy od majtek, skończywszy na kombinezonie. Poczerwieniała i wrzeszczała ze złości, podczas gdy Erika próbowała jej włożyć rękawiczki.

– Na dworze jest zimno. Musisz włożyć rękawiczki – przekonywała, chociaż tego ranka nic do Mai nie docierało.

Chciało jej się płakać. Miała wyrzuty sumienia, że nakrzyczała na Maję, i chętnie by ją rozebrała, zostawiła w domu, a potem tuliła przez cały dzień. Ale wiedziała, że to niemożliwe. Nie miała siły sama zajmować się córką przez cały dzień. Poza tym jeśli dziś ulegnie, jutro będzie jeszcze gorzej. Jeśli Patrik ma tak co rano, to nic dziwnego, że jest przemęczony.

Wstała z wysiłkiem i nie wdając się w dalsze dyskusje, wzięła córeczkę za rękę i wyszła, ciągnąc ją za sobą. Rękawiczki włożyła do kieszeni. Może w przedszkolu pójdzie łatwiej, a może panie przedszkolanki mają większy dar przekonywania.

W połowie drogi do auta Maja zaparła się ze wszystkich sił.