Выбрать главу

"Znowu go bierze…" – pomyślała Ewcia ze strachem.

Pan Mudrowicz zmarszczył niskie czoło i chodził, chodził. Dziewczyna wodziła za nim spojrzeniem.

Wreszcie przystanął nad nią i jak gdyby żałował wszystkich dotychczasowych słów, rzekł szorstko:

– Proszę mi powiedzieć, po coś tu przyszła?

– W sprawie pani Zawidzkiej! – odpowiedziała dziewczyna jednym tchem.

On zmrużył oczy i jak gdyby się uśmiechnął, ale mniej było widać uśmiechu, a więcej zajadłości.

– Ach, to tak! – powiedział cicho. – A ja głupi…

– Za pozwoleniem! – krzyknęła niemal Ewcia, czując, że wszystko się wali. – Dałam panu słowo, że nikt o tym nie wie. Pani Zawidzka także nie wie. Niech mi pan pozwoli powiedzieć o wszystkim, na litość boską, niech mi pan pozwoli!

W głosie dziewczyny tyle gorącego błagania i tak uczciwej prawdy, że w tym człowieku musiało coś zależeć.

– Gadaj! – rzekł. – Masz dziesięć minut czasu.

Znowu usiadł za stołem i patrzył w nią jak sędzia śledczy w zbrodniarza.

Ewcia przymknęła na chwilę oczy, jakby chciała się skupić i zaczęła mówić: powoli, z namysłem, jasno i treściwie. Opowiedziała wspaniale uproszczonym sposobem swoją historię, wprawdzie przez okno i wejście przez drzwi do domu Zawidzkich. O jego telefonie. O rozpaczy i pogoni za pieniędzmi. O szarej twarzy pani Zawidzkiej i o jej nocnych rozmowach z synem.

– Oni – mówiła cicho, lecz dobitnie – nie znajdą tych pieniędzy. Pani Zawidzka zmarnuje się do reszty, bo nie tak dawno była śmiertelnie chora. Nie chcę nawet myśleć o tym, ile tam wyleje się łez. Wtedy pomyślałam sobie tak: Pan Mudrowicz – bo ja pańskie nazwisko usłyszałam, kiedy pan telefonował… – pan Mudrowicz nie zechce przecie ludzkiej krzywdy, Ja pogadam z panem Mudrowiczem! Znalazłam pański adres w książce telefonicznej i przyszłam. Przyszłam pana błagać na kolanach, aby się pan zmiłował. Ja wiem, że to nie moja sprawa i pan Jerzy może mnie natłucze, skoro się o wszystkim dowie, ale mnie wszystko jedno. Mnie mój ojciec tego nauczył, żeby skakać nawet w ogień, jeśli można kogoś ratować. A pani Zawidzka jest najsłodszą kobietą na świecie i tak mnie przygarnęła jak matka… Nic o mnie nie wiedziała, a przytuliła mnie do serca. Czy pan słucha? Co by pan sobie o mnie pomyślał, gdybym ja opuściła przyjaciół w nieszczęściu? Mógłby pan powiedzieć, że jestem zwyczajna małpa. Oto dlaczego tu jestem!

przerwała na króciutką chwilę, aby nabrać oddechu.

– …I będę pana tak długo prosiła, aż się pan ulituje. Może pan robić jakie chce miny, ale mnie to nie przerazi. Ja wiem, że pan jest dobry i że pan tylko udaje takiego, co jest niby zły. Tak jak z tym pogrzebaczem, którym pan chciał przypiekać uczciwą dziewczynę. No i gdzie ten straszny pogrzebacz? Aha! Ja pana już dobrze znam. Przede mną nic się nie ukryje… I to wiem, że skoro pana z całego serca poproszę, to pan odwlecze termin tego płacenia. Chociażby do jesieni, bo jakże w lecie pani Zawidzka znajdzie pieniądze? Ale ja mam na wszelki wypadek inny jeszcze sposób. Proszę pana, zróbmy interes! Dla pana będzie to nawet złoty interes. Czy pan słucha?

Pan Mudrowicz nie odpowiedział. Nie przeczył, przeto słuchał.

– Otóż historia jest taka: pan Jerzy chciał sprzedać prześliczne obrazy, aby zdobyć dla pana pieniądze, ale nie mógł tego uczynić w pośpiechu i w wyludnionym mieście. Wtedy ja mu powiedziałam, że ja spróbuję je sprzedać. Wzięłam dwa najpiękniejsze i przywlokłam je tu do pana: Tam pod piecem… niech pan spojrzy!… tam stoją te obrazy. Teraz dopiero widzę, że to była wprost świetna myśl! Powiadam panu, że skoro je tu powiesimy w tym smutnym pokoju, będzie cudo! Od razu rozjaśni się wszystko i rozweseli. Oczów pan nie będzie mógł oderwać od tych obrazów. Przecie obrazy to jest cudowna rzecz! Niech pan chwilę poczeka…

Podskoczyła w stronę sympatycznego pieca i ciężko stękawszy przywlokła obrazy w okolicę niesympatycznej kanapy. Rozwiązała gorączkowo sznurki i po chwili ustawiła obydwa płótna na kanapie, na wprost milczącego starszego człowieka. Była cała w ogniach i w rumieńcach. Ręce jej drżały i głos drżał, kiedy zaczęła mówić gorąco:

– Niech pan tylko spojrzy! Widział pan kiedy cos równie pięknego? Ta brzoza tak się srebrzy, że aż strach… Śliczna brzoza! Czuje pan, jak wiosna pachnie? A teraz ten… Ta dziewczyna patrzy w niebo. Ja nie wiem, co jej jest, że taka smutna, ale Pan Bóg ją pocieszy… Płakać się chce na widok jej spojrzenia… Widzi pan? To naprawdę wspaniałe. O, jak się jasno uczyniło w tym pokoju. Czy panu nie uczyniło się jaśniej na duszy? Proszę pana! Nie ma o czym gadać! Te obrazy tutaj pozostaną. Niech pan tylko spojrzy: złocone ramy! Ten będzie wisiał nad kanapą, a ten drugi nad stołem. Ten las drukowany pan wyrzuci albo da Pawłowi na imieniny, a te fotografie… Zaraz, zaraz! Fotografie tej smutnej pani oprawi pan w piękne ramki i postawi na stole… Więc co, proszę pana, zrobione? Radzę panu uczciwie, niech pan nie wypuszcza z ręki takiej okazji. Pan jest nie tylko dobrym, pan jest z pewnością i mądrym człowiekiem! Zrobimy tak: pan weźmie te obrazy za dwa tysiące złotych, które pani Zawidzka ma panu zapłacić za trzy dni. Panie, kochany, drogi panie! Złoty mój, mój jedyny! Niech pan tak srogo nie patrzy… Mnie się płakać chce… O Jezus Maryja! I dobrych ludzi pan poratuje, i mnie zrobi pan niezmierną radość… Niech się pan zgodzi… Będę pana bardzo, bardzo kochała.

Pan Mudrowicz raz jeden spojrzał na obrazy, ale nie odejmował od niej spojrzenia. Słuchał wspaniałego przemówienia uważnie, oparłszy głowę na rękach, wciąż w nią wpatrzony; jak gdyby się zdumiał, że z tak niepozornego stworzenia może się wydobyć tyle słów, z których każde podobne było do rozżarzonego węgla. Raz jeden przymknął oczy, kiedy go Ewcia nazwała "kochanym, drogim panem" – Ale znów je otworzył, jak gdyby nie chciał niczego uratować z widoku wiercącej się, podrygującej, machającej rękami, zarumienionej, z błyszczącymi oczami pannicy. A ona po ostatnich słowach, nagle znużona, do cna wyczerpana, usiadła na kanapie, tak że za jej głowiną srebrzyła się śliczna brzoza. Czuła zamęt w głowie i burzę w sercu. Uczyniła wszystko, co było w jej mocy, a teraz to już chyba umrze. Ten straszliwy człowiek pozwolił jej mówić przez pół godziny, a teraz patrzy, wciąż patrzy. Coś w sobie waży, nad czymś rozmyśla. Ale Ewcia czuje, że już nie wypowie do niego ani jednego słowa, bo wygrzebała wszystkie, do ostatniego, z samego dna serca. Jeżeli ten człowiek każe jej odejść, odejdzie jak zbity pies. I już chyba na wieki wieków straci wiarę w ludzi i w serce człowieka. Gdyby ten człowiek powiedział chociażby jedno jedyne słowo, nawet najgorsze, ale niech je powie! On jednak milczy posępnym milczeniem.

Wreszcie drgnął.

Ruchem ręki odsunął leżące na stole rupiecie, wynalazł czystą kartkę papieru i zaczął na niej coś pisać szybko, bardzo szybko. Podniósł się potem powoli, zbliżył się do Ewci, raz jeszcze zajrzał jej w oczy i powiedział cicho:

– Weźmij to moje dziecko…

Ewcia przeczytała łakomym spojrzeniem i krzyknęła. On chciał się cofnąć, jakby zalękły, lecz dziewczyna chwyciła jego rekę i ucałowała ją gorąco.

Stary brzydki człowiek jęknął, wyrwał rękę i zaczął się jej przyglądać tak zdumionym spojrzeniem, jak gdyby tę własną rękę ujrzał po raz pierwszy w życiu.

Rozdział ósmy

W którym przędzie się radość i pachną róże.

Mieszkańcy miasta słonecznego Warszawy patrzyli z uśmiechniętym zdumieniem na istotę rodzaju żeńskiego obdarzoną niepospolitym wdziękiem osobistym i noskiem z lekka zadartym, idącą szybko, lecz w sposób osobliwy. Istota bowiem szła krokiem tanecznym, od czasu do czasu zręcznie podrygując. Mniej więcej w odstępach pięciominutowych wydawała okrzyk i śmiała się w głos szczęśliwym śmiechem. Ponieważ trudno było przypuszczać, by istota ta, w wieku lat szesnastu, a do tego w biały dzień uległa zamroczeniu wskutek nadużycia nadmiernej ilości napojów alkoholowych, myślał poniektóry przechodzień, że dziewica ma zajączki na młodej głowie. Nikt jednakże nie wpadł na najprostsze rozwiązanie, że Ewcia Tyszowska jest w tej chwili osobą najszczęśliwszą w Europie środkowej. Należy bowiem zauważyć, że ludzkość na widok człowieka, od którego bije radość jak żar z żelaznego pieca, szuka przede wszystkim mętnych i podejrzliwych powodów tej radości.