Ewcia nic sobie nie robiła ze zdziwionych spojrzeń, bo nic na świecie nie obchodziło jej w tej chwili. Świat nie zając, nie ucieknie przeto ze swoimi zaśniedziałymi sprawami. Zająca przypomina wielkie szczęście mające naturę płochliwą i skłonną do ucieczki. Dlatego Ewcia ściskała kurczowo torebkę, bo w tej torebce ukryta była biała karteczka, a na tej karteczce…O, Boże! Gdyby tę śmieszna dziewicę spotkało wielkie szczęście na jej własny rachunek, nie cieszyłaby się nawet w drobnej części tak, jak się cieszyła tym, które niesie w torebce dla dobrych i kochanych ludzi.
Ewcia ni stąd, ni zowąd wybuchnęła głośnym śmiechem tak serdecznym, że gruby jakowyś pan, co się o nią otarł, odskoczył jak oparzony i spojrzał na nią niezmiernie dotknięty.
– Przepraszam! – zawołała Ewcia. – To nie z pana! Tylko że mi jest strasznie wesoło.
– Dzieki Bogu… – mruknął człowiek, który przypominał beczkę.
A Ewci dlatego uczyniło się niezwykle wesoło, bo sobie pomyślała:
"Jureczek, niebożątko długonogie, zleci z krzesła… Słowo daję, że zleci z krzesła!"
Biegła szybko do tramwaju, aby jak najprędzej ujrzeć tę wyborna sztukę. Zresztą była tak głodna, że aż ją mdliło. Jest to bowiem sprawą tajemniczą i godną uwagi największych nawet myślicieli, że wielkie wzruszenie, zarówno bolesne, jak i radosne, zawsze przede wszystkim nastają na organ tak pospolity, jakim jest żołądek i namawiają go do buntu. Całe szczęście, że zbliża się godzina obiadowa. Ewcia zauważyła teraz dopiero, że spędziła na dziwnej rozmowie z panem Mudrowiczem niemal cztery godziny.
– Co oni sobie niebożątka pomyślą nie zastawszy mnie w domu? A ten bałwan tramwaj wlecze się jak Paweł u pana Mudrowicza – gadała sama do siebie.
Pani Zawidzka i Jerzy istotnie byli zaniepokojeni i zdumieni, dowiedziawszy się od kucharki, że Ewcia zabrała dwa wielkie obrazy i odjechała autem z jakimś panem.
– Co to był za pan? – pytał natarczywie Jerzy.
Dobra kobieta nie umiała na to odpowiedzieć, zauważyła jedynie przez kuchenne okno, że jakiś taki "przygłupek" i że się dwa razy złapał rękami za głowę.
– Po co ona wzięła obrazy? I jakie obrazy? – pytała syna pani Zawidzka. – Czy wiesz coś o tym?
– Nic nie wiem. Zwariowana dziewczyna… Pytała mnie, czy może sprzedać obrazy, skoro przyjdzie ktoś, co by je chciał kupić. Powiedziałem oczywiście, że może, bo i kto miał przyjść?
– Więc Ewcia wiedziała o wszystkim?
– Niestety! – odrzekł Jerzy. – Cokolwiek wywnioskowała sama, a ja powiedziałem jej resztę. Nie przypuszczałem jednak nigdy, że urządzi jakąś awanturę z obrazami.
– To złota dziewczyna – rzekła pani Zawidzka w zamyśleniu. – Namęczy się tylko jak i my.
– Nie tylko się namęczy, ale ją jeszcze do tego stłukę! Jak mi Bóg miły, że z niej zrobię kwaśną marmoladę!
– Nie potrzeba jej było niczego mówić. To byłoby rozsądniejsze.
Zaskrzypiała furtka i szybkie kroki słychać było na ścieżce.
– Teraz jej dam bobu! – mruknął Jerzy. – A jesteś smarkulo! Gdzie byłaś? Prosiłem cię, abyś pilnowała telefonu, a panienka lata jak kot z pęcherzem! Gdzie obrazy?
Ewcia, która stanęła w progu rozpromieniona i jeszcze dysząca po szybkim biegu, zgasła nagle jak świeca. Chciała cos powiedzieć, ale się powstrzymała. Spojrzała na Jerzego z nagłym rozżalonym smutkiem. Potem powoli zwróciła się do pani Zawidzkiej i powiedział cicho:
– Bardzo panią przepraszam…
– Czekamy z obiadem – bąknął Jerzy. – Potem pogadamy.
– Dobrze – szepnęła Ewcia.
Usiadła przy stole i spojrzała nieznacznie na panią Zawidzką, tak smutną jak i wczoraj. Na Jerzego nie zwracała najmniejszej uwagi.
Obiad jedzono w milczeniu. Jerzy cisnął głośno widelec, jakby nie mógł opanować zniecierpliwienia.
"Poczekaj, dryblasie!" – pomyślała Ewcia. – "Zaraz zlecisz z krzesła".
Nie miała w tej chwili innych pragnień, tylko to jedno. Postanowiła zachować tajemnicę jak najdłużej, gdy jednak w pewnej chwili spojrzała spod oka na panią Zawidzką, uczyniło się jej jakoś bardzo miękko koło serca. Nie będzie męczyć dobrej pani Zawidzikej za to, że ma syna ludożercę.
– Aha! – zawołała nagle. – Ja tu mam coś dla pani…
Pani Zawidzka spojrzała zdziwiona.
– Niech pani tylko nie pokazuje pewnym osobom, którym się zdaje, że im wolno napastować bezbronne dziewczęta.
Gdy podawała karteczkę pani Zawidzkiej, serce w niej na chwilę bić przestało.
Pani Zawidzka wzięła kartkę znużonym ruchem i zaczęła czytać.
– Boże drogi! – zawołała w najwyższym zdumieniu.
– Co to? Co się mamie stało? – krzyknął Jerzy. – Co ten brzdąc znowu zmalował?
Pani Zawidzka była przeraźliwie blada i ręce jej drżały. Nie miała nawet tyle siły, by podać kartkę synowi, więc on wyjął ją z jej ręki i czytał półgłosem:
Oświadczam, że w dniu dzisiejszym otrzymałem od pani Klementyny Zawidzkiej dwa obrazy i równowartość ich w wysokości dwóch tysięcy złotych odpisuje od należnej mi sumy. Zawiadamiam równocześnie, że reszta długu w sumie ośmiu tysięcy złotych może być w dowolnych ratach spłacona w ciągu lat trzech. Tym samym termin poprzednio ustalony został unieważniony. W Warszawie 27 czerwca 1938 roku. Stanisław Mudrowicz.
Jerzy chciał się zerwać z krzesła, lecz uczynił to tak gwałtownie, że wywalił się na ziemię z niezmiernym hałasem.
– Bóg jest sprawiedliwy! – krzyknęła Ewcia i zaczęła się śmiać tak, że kucharka otworzyła drzwi od kuchni, a Rolmops rozpoczął ujadanie.
Nagle wszystko ucichło, bo dał się słyszeć szloch pani Zawidzkiej, zbiedzonej, znużonej, śmiertelnie wyczerpanej, a nagle ponad ludzką miarę szczęśliwej.
Ewcia przestraszona przypadła do niej, uklękła i zaczęła ją całować po rękach.
– Niech się pani uspokoi… moja złocieńka… moja najdroższa… niech się pani uspokoi…
– O, dziecko jedyne! – zdołała wyszeptać pani Zawidzka i gładziła ja po głowie.
Powoli pomiędzy łzy czyste, rzęsiste zaczął się wciskać złoty szczęśliwy uśmiech. Popłynęło jeszcze około siedemdziesięciu siedmiu łez (czterdzieści cztery pani Zawidzkiej i trzydzieści trzy, jak obszył, panny Ewy Tyszowskiej) i już tylko ciche łkanie, ale suche, wstrząsało piersią szczęśliwej kobiety. Ewcia już się dawno śmiała nieludzko rozradowana. Obie damy nie mogły jeszcze dobyć głosu, więc się tylko tuliła jedna do drugiej, obejmowała jedna drugą i całowała jedna drugą. Żadna nie chciała skończyć, żadna bowiem nie chciała zostać drugiej dłużna.
– Och ty, ty – jąkała treściwie pani Zawidzka, słusznie mniemając, że nie ma w bogatej mowie polskiej godnego Ewci nazwania.
Wyborny ten wykrzyknik stał się znamienitą sposobnością do nowych pocałunków. Wreszcie pani Zawidzka zawołała radosne w gorączce słowa i rzekła: