– Szyba została stłuczona twoim butem!
– Moim butem, ale ja nie mierzyłam w szybę, tylko w poetę od siedmiu boleści.
– Nic mnie to nie obchodzi! Po raz trzeci naraziłaś mnie na pośmiewisko wobec jakiejś pannicy.
– Ja? Ja w nią rzucam różami, a ty butem. Ale wszystko jedno… Musimy zapłacić za szybę i zapłaćmy po połowie. Dobrze? Mama poszła na drzemkę, więc chodźmy teraz do tej panienki…
– Nigdy! – zawołał Jerzy gwałtownie. – Nienawidzę panienek! Po co w ogóle to tałatajstwo wałęsa się po świecie i zatruwa ludziom życie?
– Naprawdę? – uśmiechnęła się Ewcia niewinnie. – Jureczku… Przepraszam za pytanie… Czy ty się nigdy nie kochałeś?
– Ja? Cha! Cha! – zaśmiał się Jerzy jak szatan z Siedlec albo z Radomia.
– Ach, więc nigdy? A mnie mówiono…
– Kto ci mówił? – zapytał malarz czerwony jak zachód słońca zrobiony akwarelą.
– To obojętne. Mówiono mi, że pewien znakomity, choć długonogi malarz bardzo się kochał w pewnej panience, ale ta panienka powiedziała, że wolałaby skoczyć z dziesiątego piętra, niż wyjść za malarza.
– Nieprawda! Przede wszystkim nie ona to powiedziała, tylko jej matka, i nie tak było powiedziane, tylko podobnie. Ta panna zaś napisała mi, że gdyby to od niej zależało… Czemu się śmiejesz? A przede wszystkim kto ci to opowiedział?
– Nikt. Pierwszy raz o tym słyszę, właśnie od ciebie. Powiedziałam tak sobie i jakoś się zgadzało!
Malarz najwyraźniej osłabnął.
– Słuchaj, dziewczyno – rzekł konającym głosem. – Ty naprawdę nie zginiesz w sposób naturalnie przyzwoity. Znowu mnie ocyganiłaś… Tańczysz, jaszczurko, po moim sercu… Dobrze, dobrze! Przyjdzie jednak kiedyś taki dzień i wtedy będziesz skwierczeć na ogniu… A ja ani drgnę! Poczekamy, ja mam czas!
– Doskonale, a teraz chodźmy do tej panienki. Ile może kosztować taka szyba? Ze cztery złote? Dawaj dwa i ja dam dwa.
– Nie dam!
– I nie pójdziesz?
– Nie pójdę!
– Dobrze. Wiec ja pójdę sama, ale co powiem, to powiem. Będzie ci gorąco.
Jerzy spojrzał niespokojnie.
– Od razu ci uwierzą – zaśmiał się niepewnie. – Idź sama.
– Jureczku! Błagam cię: chodź ze mną. Przeprosimy, zapłacimy i pójdziemy. To jakieś strasznie miłe stworzenie. I mądre! Od razu zrozumiała, kiedy jej dałam znak, że ma siedzieć cicho. I ma prześliczne orzechowe oczy…
– Kiedyś ty mogła widzieć jej oczy?
– Już wtedy, kiedy mnie chciałeś zabić.
– Tak od razu zobaczyłaś? Dziwne! Kobieta, choćby pędrak, ma tyle oczów co mucha.
Po półgodzinnych namowach i zaklęciach Jerzy poszedł jak na ścięcie.
– Nie powiem jednak ani słowa! – rzekł przedtem ponuro.
– Byleś nie stłukł lustra albo nie wywrócił stołu, możesz nie gadać… Aha! Weźmij jakiś mały obrazeczek…
– Po co? na co? Obrazek za szybę?
– Oczywiście. Założę się z tobą, o co chcesz, że ta panienka nie zechce przyjąć pieniędzy… Wtedy ty powiesz: "W takim razie proszę to wstawić zamiast szyby!" – To będzie heca koło pieca! O, zabierzemy ten… Wielce nie stracisz, bo obrazek wart jest niewiele więcej niż cztery złote.
Panienka z naprzeciwka była szczęśliwie zdumiona.
"Ona ma istotnie orzechowe oczy…" – pomyślał Jerzy.
Ewcia gadała za wszystkich, spryskując śmiechem każde słowo, a Jerzy czasem cichutko jęczał.
– Ten pan – terkotała Ewcia – jest cudownym malarzem… A kiedy nie maluje, usiłuje mnie udusić. A ja tłukę szyby… Ładne towarzystwo, co?
Panienka oświadczyła z radosnym śmiechem, że szybę wprawi z własnych kapitałów i jeśli tylko Ewci zrobi to przyjemność, niech jeszcze kilka szyb wytłucze, bo taka przyjemna znajomość warta jest odrobiny szkła.
– Słyszysz, Jerzy?- rzekła z tryumfem Ewcia dając mu tajemne znaki. Jerzy odwinął obrazek i powiedział głucho:
– W takim razie proszę to wprawić zamiast szyby!
Panienka z laskowymi orzechami zamiast oczów spłonęła wielkim pożarem radości i na czas niejaki straciła głos z wielkiego wzruszenia. Bardzo jej było z tym do twarzy i Jerzy, patrząc spode łba, zauważył to z niezwykłą przyjemnością.
– Ja nie mogę przyjąć za mizerną szybę tak cudownego obrazka – rzekła wreszcie panienka tak ciepłym głosem, że może było ugotować na nim jajko na miękko.
– Musi pani! Pan Jerzy oświadczył mi uroczyście, że do tak ślicznej osoby nie pójdzie z pierwszą wizytą z pustymi rękami.
– Ja wcale nie jestem śliczna… To obrazek jest śliczny! – wołała z zapałem panienka, z której oczów można było zrobić tort orzechowy.
I nie wiadomo ściśle wy jesteście dobrzy! – mówiła ściskając Ewcię i patrząc na Jerzego, który zauważył, że słońce wyrabia przedziwne cuda z płowymi jej włosami, że panienka ma głos podlany złocistym miodem i niezwykłej piękności ręce.
Ewcia oświadczyła z głęboka powagą, że ona sama jest straszliwym drapichrustem i jedynie zbawienne rady pana malarza kierują jej duszę na spokojne wody.
(Jerzy słuchał ze śmiertelnym zdumieniem)
– …To ja rzuciłem butem, bo mi się zdawało, że jakiś dziki kot chce porwać wróbla.
(Jerzy zakwilił cicho jak ptaszyna polna)
– …Więc pan Jerzy kazał mi tu przyjść i przeprosić panią jak najserdeczniej…
(Jerzy dotknął ręką czoła badając, czy pięć klepek głowy trzyma się kupy)
– To cudownie, to cudownie! – mówiła panienka. – Czy ja mogłabym spodziewać się kiedykolwiek, ze poznam tak sławnego i tak znakomitego człowieka…
(Jerzy zadrżał jak sejsmograf poczuwszy trzęsienie ziemi w niedalekim pobliżu)
Pożegnanie odbyło się wśród okrzyków i wielu nawrotów. Ewcia musiała przyrzec panience, której orzechowe oczy mogły doprowadzić do zgłodniałej radości każdą wiewiórkę, że ją odwiedzi choćby jutro, Jerzy zaś usłyszał raz jeszcze, że ile razy panienka spojrzy na jego obrazek, tyle razy zobaczy niebo, choć na obrazku kwitły drzewa i nieba nie było widać.
– Czy wiesz – mówił Jerzy do Ewci po powrocie – że ty możesz człowieka przyprawić o utratę zmysłów?
– Aha? Widziałam, jak się chwytałeś ręką za głowę… Żałujesz obrazka?
– Wcale nie żałuję! To jakieś dobre stworzenie… Ale po co ty jej tak zakręciłaś w głowie?
– Ja? – zdumiała się Ewcia.
– A kto? Czy to ja łgałem?
– Ja też nie łgałam, tylko mówiłam poetycznie… Ależ ona śliczna! Tylko że cokolwiek przesadza…
– Czemu przesadza?
– A żeś ty taki "sławny", taki "znakomity"…
– Tak mówiła? – rzekł Jerzy cichutko.
– A ty, biedactwo, nie słyszałaś?
Jerzy nie odrzekł nic, bo się zadumał. potem wzruszywszy ramionami poszedł do pracowni, zapewne po to, aby ukoić wzburzona duszę.
"Co by on zrobił beze mnie!" – pomyslała Ewcia. – "Wszystko na mojej głowie…"
Wesołe awantury z wesołym Jerzym były pierwszorzędna zabawą. Jerzy, malarz istotnie znakomity, obdarzony talentem zdumiewającym, miał w sobie tyle chłopięcej niefrasobliwej pustoty, że Ewci się wydawało, jakoby znali się od stu siedmiu lat. Roztkliwiła ja jego wzruszająca miłość do matki, uwielbiała jego obrazy, nic sobie natomiast nie robiła z jego powagi. Wiedziała od dawna w chytrym rozumie, że Jerzy za nią przepada, od czasu zaś świetnej wyprawy do pana Mudrowicza skoczyłby za nią w ogień. I o tym też wiedziała z wszelką pewnością, że w tym wesołym malarzu tkwi serce niewypowiedzianie dobre, którym by się podzielił bez wahania z każdym cierpieniem i każdą rozpaczą. Prostota zaś i ufność tego serca były tak wielkie, że wesołego malarza można by snadnie za tanie pieniądze sprzedać do Egiptu, on by zaś zauważył to szachrajstwo dopiero po przybyciu na miejsce. Na szczęście Jerzy nie miał braci potrzebujących gwałtownie pieniędzy.