Выбрать главу

Ponieważ najbardziej wygadanej damie potrzebna jest chwila odpoczynku, przeto i Ewcia zatrzymała się w potężnym pędzie wymowy, którym można by przez miesiąc poruszać niewielki młyn lub elektrownię. Skorzystał z tego pan Mudrowicz, „wziął słowo i rzekł”:

– Czym ja się tobie, dziewczyno, odwdzięczę?

– Za co?

– Za wszystko… Chociażby za to, że tu jesteś… Ewcia zaśmiała się srebrzyście.

– Znam ludzi, którzy wiele daliby za to, aby mnie czasem nie było! Nagle zamyśliła się i dodała szybko:

– Chce mi się pan odwdzięczyć? Dobrze! Ale niech pan to weźmie pod uwagę, że jestem piekielnie chytra.

– Nie może być! – zawołał już naprawdę wesoło pan Mudrowicz.

– Może być, bo jest. W każdym razie w szkole w mojej klasie jestem najchytrzejsza. Proszę pana: zróbmy układ.

– Zrobione!

– Niech się pan nie śpieszy! Ostrzegam pana… Zróbmy tak: niech mi pan przyrzeknie, że pan nie odmówi dzisiaj mojej pierwszej prośbie.

– Jakaż to prośba?

– Otóż właśnie, że jeszcze nie wiem. Myślę jednak, że pana o coś poproszę. Na lody to mnie pan sam zaprosił przez telefon, więc to się nie liczy.

– Sama się zaprosiłaś! – zaśmiał się stary człowiek i patrzył wesoło na najchytrzejsza kobietę stulecia. – A co do tej twojej prośby – zgoda!

– Ręka?

– Ręka! – zawołał pan Mudrowicz. Uderzyli w dłonie, jak to czynią dwaj przemyślni Cyganie po ukończeniu targu o konia.

– Już szósta! – rzekła Ewcia. – Niech pan weźmie nowy kapelusz i laskę. Panie Pawle!

Czarne widmo ukazało się na zaklęcie.

– Proszę podać panu kapelusz i laskę! Ach… jeszcze jedno… Co Paweł przygotował na kolację dla pana?

Widmo odrzekło, że kwaśne mleko z kartoflami jest zwyczajnym pożywieniem wieczorowym i pana, i sługi. A gdyby i panienka zapragnęła wybornej tej potrawy, znajdzie się i dla panienki.

– Dzisiaj będzie Paweł jadł sam kwaśne mleko z kartoflami. Pan nie będzie dzisiaj jadł w domu.

– Dlaczego? – zdziwił się pan Mudrowicz, wobec czego Paweł nie powtórzył tego pytania, lecz zdziwił się też na rachunek własny.

Ewcia uśmiechnęła się najpierw de patrona, następnie do jego famulusa i rzekła wesoło:

– Jeden Pan Bóg wie, gdzie my dzisiaj będziemy jedli. Idziemy? Zaraz, zaraz…

Wyjęła z wiązki jedną różę i wspiąwszy się na palcach, włożyła ją w klapę ubrania pana Mudrowicza. Widok ten tak oczarował Pawła, że oparł się w zdumieniu o piec. Nie uczynił tego pan Mudrowicz jedynie dlatego, że starym zwyczajem w pokoju był jeden tylko piec. Bąknął tylko:

– Ależ, Ewuniu! Ona jednak, nie zwracając na nic uwagi, wetknęła swoje ramię pod jego ramię i mrugnąwszy wesoło w stronę nieruchomego jeszcze Pawła, wywiodła lekko opierającego się starego swego przyjaciela „z ziemi egipskiej, z domu niewoli”.

Mogłoby się wydawać, że pan Mudrowicz szedł jak na ścięcie. Gdyby był damą, mógłby powtórzyć: „I chciałabym, i boję się”. Ewcia czuła wyraźnie, że dla tego nieszczęśnika, co żył jak puchacz w swojej mrocznej dziupli i bał się dziennego światła, wyprawa ta w biały dzień jest udręką. Poczęła gadać niezmordowanie o wszystkim i o niczym, byle tylko odwrócić jego uwagę od śmiałego czynu. Widziała kącikiem oka, jak pan Mudrowicz patrzy dokoła siebie spode łba, jak gdyby badał, czy ktoś się na jego widok nie wzdrygnie. Przechodnie jednak mijali tę dziwną parę obojętnie.

„Widać, że na świecie jest pokaźna ilość brzydkich ludzi”- pomyślał pan Mudrowicz i zaczął stąpać raźniej.

– Pojęcia pan nie ma, jaki pan jest elegancki! – szepnęła Ewcia.

Stary dziwak wyraźnie się zarumienił.

– Tylko niech pan nie stawia takich potężnych kroków, bo ja będę musiała biec. Proszę pana! Idziemy naprawdę na lody, czy to było tylko takie lodowate gadanie?

– Idziemy, oczywiście, że idziemy – odrzekł on szybko. – Tylko dokąd? Nie chciałbym…

Ewcia spojrzała na niego spod oka. Wiedziała, czego by nie chciał: wielkiej cukierni i tłocznej ludzkiej ciżby.

– Ja znam – mówiła Ewcia – taką świetną mleczarenkę, w której zjadłam niedawno cztery bułki, a mój pies siedem. Jureczek Zawidzki mnie tam zaprowadził, kiedy mnie schwytał na ulicy. Tam muszą być też i lody!

W mleczarence istotnie były lody, natomiast całe szczęście że tym razem nie było psa, gdyźby ich zabrakło. Okazało się natomiast, że nawet wyborne lody „w trzech smakach”, z których jeden niczym nie różnił się od drugiego, a drugi od trzeciego, chyba barwą, nie zdołały zamrozić ognistej wymowy Ewci. Dziewczyna była szczęśliwa, ale i ten siwy, sterany, brzydki człowiek promieniał na swój sposób. Dwa razy zaśmiał się głośno, a trzy razy cicho. Patrzył na dziewczynę z takim gorącym rozrzewnieniem, że lody topniały.

Siedzieli w ciemnym kąciku, lecz tam było w tej chwili najjaśniej.

Nagle Ewcia chwyciła pana Mudrowicza za rękę.

– Oj, bo skonam! – szepnęła.

I nieznacznie pokazała panu Mudrowiczowi ruchem głowy świetnego młodziana, który z pięknym ukłonem poprosił o szklankę czystej wody sodowej.

– To Rogalik! – szepnęła Ewcia. – Pamięta pan, co panu opowiadałam? To ten kochany biedaczyna, syn szewca, co chce zostać malarzem. Prawda, jaki śliczny wycyganiłam dla niego krawat? Ależ szaleje nieboraczek! Musiał się długo namyślać, nim się odważył na tę wodę sodową za dziesięć groszy…

– Ewuniu! – również szeptem mówił szybko pan MUdrowicz. – Zaproś go na lody.

– Naprawdę?

Miły Rogalik byłby wypuścił szklankę z ręki, gdyby nie straszliwa moc jego ducha. Stanął cały w płomieniach, jak stóg siana podczas pożaru, i wciąż się kłaniał.

– To jest – mówiła Ewcia ze wzruszoną powagą – pan Rogalik, malarz, a to jest… to jest mój najukochańszy wujaszek…

Dwaj wspaniale wytworni panowie skłonili się sobie i – o, dziwo! – uśmiechnęli się wzajemnie. Ewcia zaś wołała o największe lody, jakie ludzkość widziała kiedykolwiek.

Rogalik, na skrzydłach wichru niespodziewanie wyniesiony aż pod sam pułap siódmego nieba, nawet nie zauważył, że Ewcia do rodzonego i najukochańszego wuja mówi wciąż: „proszę pana!” – bo najpierw zajął się niebiańskim smakołykiem „o trzech smakach”, a następnie począł się pilnie wpatrywać w twarz pana Mudrowicza. Stary człowiek poczuł niepokój, a Ewci uczyniło się przykro.

Nagle wniebowzięty Rogalik rzekł gorąco:

– Och, jakżebym ja chętnie pana namalował, gdybym umiał!

– Czemuż to? – zapytał sucho stary człowiek.

– Bo pan ma tak wspaniale wyrazistą twarz! Strasznie wyrazistą! Bardzo męską… A oczy niebywale przenikliwe!

„Niech ci Bóg da zdrowie. Rogaliku!”- pomyślała Ewcia, głęboko odetchnąwszy.

A pan Mudrowicz wpił się spojrzeniem w jasną, szczerą, cudownie chłopięcą, otwartą twarz chłopca i długo patrzył. Ale nie znalazł w niej zdrady.

– Dobrze! – rzekł cicho. – Pogadamy o tym. A czy pan ma jakieś swoje obrazy?

– Mam, oczywiście! – zdumiał się Rogalik.

– W takim razie niech je pan do mnie przyniesie… Rad je zobaczę… Mam już dwa obrazy Zawidzkiego…

– W takim razie ma pan dwa arcydzieła! – wykrzyknął malarzyna. – Gdzie mnie do Zawidzkiego!

„Chłopcze drogi!” – pomyślała Ewcia.

Musiało i panu Mudrowiczowi podobać się pokorne oświadczenie Rogalika, bo spojrzał na niego życzliwie.

– Przyniesie pan obrazy! – rzekł z uśmiechem.- Ewcia powie panu dokąd. Ewuniu, czemu patrzysz na zegarek?

– Bo na mnie już czas…