Ewcia zapadła w mroczne milczenie i siedziała ze zmarszczonym czołem, co jest zewnętrznym objawem potężnej niemej pracy ducha; po chwili przerwała to filozoficzne zajęcie i zawołała z przestrachem:
– O, Jerzy! Zdaje mi się…
– Siedź cicho! – odkrzyknął Jerzy nie dając jej dokończyć zdania.
– Ależ ja ci mówię, Jureczku…
– Siedź cicho! – powtórzył malarz. – Znamy się na twoich kawałach.
– To żaden kawał, tylko…
Jerzy wzruszył ramionami i zaczął gwizdać w dość fałszywej tonacji.
– Doskonale! – zawołała Ewa. – Zobaczymy, co z tego będzie. Ja już ani pisnę. Słychać było jedynie szorstki dotyk pędzla i ćwierkanie wróbla, który przysiadł na rynnie. Z tymi skąpymi głosami natury poczęła się mieszać różnorodne jej zapachy, dotąd nikłe i ledwie wyczuwalne, od pewnej chwili jednak wzbił się ponad nie jeden mocno drażniący i niemiły. Jerzy pociągnął nosem i mruknął:
– Coś się pali…
– Aha! – rzekła Ewcia. – Cos się pali.
– Jakiś papier czy pierze?
– Mnie się zdaje, że wełna. Coś jakby ubranie.
– Ubranie? Czyje?
– Twoje – odrzekła Ewcia spokojnie. – Pali się już od dziesięciu minut. Chciałam ci już dawno powiedzieć o tym, ale ponieważ ty się znasz na moich kawałach…
– Aj, aj! – wrzasnął Jerzy i zerwał z siebie kurtkę, w której zawsze gasnąca fajka wypaliła kieszeń i poczęła okazywać dalsze żarłoczne zamiary.
– Gdybyś miał żonę, może by ci to naprawiła! – rzekła Ewcia, lecz szybko zerwała się z trawnika, gdyż Jerzy zdradzał obłąkane zamiary uczynienia jej jakiejś doraźnej krzywdy. Przystanąwszy w bezpiecznej odległości, mówiła dalej z powagą: – Trzeba zawsze, mój chłopcze, słuchać tego, co mówią ludzie rozsądni i zrównoważeni, choć nie umiejący malować, co na jedno wychodzi.
Nieszczęsny pogorzelec zabił ja spojrzeniem najpierw prawego, potem lewego oka, po czym począł oglądać szkody dokonane przez fajkę.
– Ewciu, Ewciu! – ozwał się przez okno głos pani Zawidzkiej. – Choć no prędko, mam dla ciebie niespodziankę.
– Przez drzwi czy przez okno? – zawołała Ewcia.
– Nawet przez komin, byle prędko!
Pani Zawidzka podała jej gazetę i wskazując palcem niedługi artykuł, rzekła:
– Czytaj, drogie dziecko, a bardzo się ucieszysz.
– O tatusiu! – krzyknęła Ewa, ledwie rzuciwszy okiem.
Poczęła czytać korespondencje z Chin, w której pośród czerni liter błyskało od czasu do czasu promieniście nazwisko jej ojca; korespondent oznajmiał całemu polskiemu światu, że doktor Hieronim Tyszowski zdobył sobie w Chinach sławę szeroką i zasłużoną, że mądrzy Chińczycy błogosławią jego działalność, a najwyższe władze składają mu hołdy; że polski uczony pomnożył niepospolicie chwałę imienia polskiego i że nie szczędził sił, by zamierzone swoje dzieło doprowadzić do końca.
Czarne literki zaczęły tańczyć przed oczami Ewci, migotać, złocić się i promienieć. Potem spadła na nie niespodziewana ulewa łez czystych i rzęsistych, a jeszcze potem Ewcia ucałowała gazetę w tym miejscu, w którym czarno na białym wypisano nazwisko jej ojca. Nie było dotąd wypadku, aby gazetę, w którą dobrzy ludzie zawijają śledzie, całowano z rozczuleniem. Może dlatego pani Zawidzka uśmiechnęła się nieco dziwnie, bo też jakby przez łzy.
– A co? – wołała Ewcia. – Udał mi się Hieronim!
Artykuł został głośno odczytany siedem razy, tak że nawet Rolmops cośkolwiek wreszcie z tego zrozumiał i zawył z wielkiego ukontentowania. Gazeta została wzięta przez Ewcię na własność, gdyż należało ją odczytać jeszcze: Basi, panu Mudrowiczowi, Szymbartom i należało ją wysłać pani Halickiej.
Jerzy, wzruszony serdeczną radością Ewci, zapomniał o spalonej kieszeni i rzekł:
– Jutro pójdę do redakcji i kupię ci kilka egzemplarzy tej gazety. Znaj pana!
Dnia tego nie mówiono oczywiście o niczym innym, tylko o chińskiej cholerze, lecz prędko wyczerpano temat ze względu na dość skąpe o niej wiadomości. Przybył wprawdzie niespodzianie nowy światły umysł, lecz nie mógł wziąć udziału w naukowej dysertacji, sam bowiem zdradzał objawy jakiejś niepokojącej i gwałtownej choroby. Oto do pokoju wszedł miły Rogalik, lecz jakże odmieniony! Musiało mu się coś zakręcić w rozumie albo serce przeskoczyło w nim na prawą stronę, albo też zwykła cegła na niezwykłą upadła głowę. Na twarzy miał wypieki, a w poczciwych oczach wyraźny obłęd. Ukłonił się, bo ukłonić się musiał, nikomu jednak z żyjących, lecz gdańskiej szafie. Potem się zatoczył i padł na krzesło i ciężko dysząc.
"Upił się Rogalik!" – pomyślał Jerzy z trwoga.
– Co się panu stało? – rzekła zaniepokojona pani Zawidzka.
– Może wody? – zawołała Ewcia.
– Nie…nie… – zaszemrał Rogalik. – Ja zaraz… Biegłem prędko… O panno Ewo!
Ewcia zdumiona, że jej imię zostało wypowiedziane z łzawym wzruszeniem, zerwała się z krzesła.
– Czy pan jest chory? – szepnęła.
– Nie, nie! – krzyknął Rogalik z mocą. – Ja jestem szczęśliwy! Przez Panią! Przez panią jestem szczęśliwy!
Ewcia spojrzała na niego z widocznym przejęciem, a błagalnie na panią Zawidzką, która niczego nie rozumiejąc, spojrzała z kolei na Jerzego, wzywając na ratunek męskiej pomocy.
– Panie kolego! – rzekł Jerzy dobitnie. – Niech się pan uspokoi. Jeżeli pan jest szczęśliwy, to dobrze. I ja się cieszę, i moja matka, i Ewcia…
Miły Rogalik słuchał go uważnie, jak gdyby każdemu słowu przyglądał się z osobna. Widać, że coś zdołał pojąć resztką niezwarzonego rozumu i jakby teraz dopiero zrozumiawszy, że oprócz gdańskiej szafy i Ewci ktoś jeszcze znajduje się w pokoju, zerwał się, ukłonił ze wspaniałym rozmachem i rzucił się do rąk pani Zawidzkiej.
– Przepraszam, bardzo przepraszam – mówił gorąco. – Ale ja jestem taki szczęśliwy, o Boże, jaki ja jestem szczęśliwy.
– Dobrze już, dobrze! – powiedziała pani Zawidzka. – Ale co się panu przydarzyło?
O, proszę pani!… Niedawno w cukierni panna Ewa jadła lody i mówi: "niech pan siądzie z nami!"
– Ach! – szepnęła Ewcia zaczynając pojmować.
– Nic nie rozumiem! – rzekła pani Zawidzka.
– Niechże mama uważa – zaśmiał się Jerzy. – Pan Rogalik był w cukierni z Ewcią…
– Wcale nie! – zawołała Ewcia. – Ja byłam w cukierni z panem Mudrowiczem… – Tak, tak! – potwierdził gorąco miły Rogalik. – I pan Mudrowicz kazał mi przyjść…
– A mówił pan, że Ewcia…
– Panna Ewa kazała mi przyjść do stołu, a pan Mudrowicz do siebie. Mówił: "Niech mi pan pokaże swoje obrazki, panie Rogalik!" – I ja tam dzisiaj byłem.
– U pana Mudrowicza? – zdumiał się Jerzy.
– Tak, tak! Zaniosłem mu obrazy, a on patrzy, patrzy i mówi: – "Jeszcze nie to, co być powinno, ale z ciebie, chłopcze, coś będzie! Patrz, jak maluje Zawidzki, i ucz się!"
– O! – szepnął Jerzy. – Tak powiedział?
– Tak… A potem długo myślał, poklepał mnie po ramieniu i powiada: "Słuchaj, chłopcze! Ja mam, a ty nie masz, wiec się podzielimy… Na trzecim piętrze jest tu wolny pokoik…Tam sobie będziesz mieszkał. A żebyś miał co jeść, dostaniesz ode mnie stypendium do czasu ukończenia nauki!"
– O Boże! – zdławionym głosem wykrzyknęła Ewcia.
– Ja też tak zawołałem, proszę pani – mówił zadyszanym gorącym głosem Rogalik. – Świat się zakręcił razem ze mną… Zacząłem mu dziękować, a on powiada: "Nie mnie dziękuj, nie mnie, ale pannie Tyszowskiej musisz podziękować!" – i bardzo się cieszył…A ja zawołałem: "Pannie Tyszowskiej? Już lecę!" – I wybiegłem…Tak biegłem, że zostawiłem u pana Mudrowicza kapelusz… O panno Ewo!… O panno Ewo!… Bo gdyby nie pani…