Выбрать главу

– I co z tego? Naturalnie, że go dotknęłam! To moje tabletki, sama kilka wzięłam. Dotknęłam też butelki i noża. Moje odciski palców są tutaj wszędzie. Muszą przecież być, bo tutaj mieszkam i stale czegoś dotykam. Na jego marynarce znajdzie się mnóstwo moich włosów, jeśli ktoś sobie zada trud, by ich poszukać. I włókna z mojej spódnicy, wszystko się na to składa, mój drogi. Tylko w tym, co się tyczy ciebie, będziemy ostrożni. A teraz, proszę, rozbierz się nareszcie.

Jeszcze kończąc tę przemowę, wyciągnęła z bocznej kieszeni swojej szarej spódnicy biały kąpielowy czepek i parę cienkich, plastikowych rękawic. Były to takie rękawice, jakie dołączano w drogeriach do płukanek do włosów. Thomas Lehnerer wiedział, że regularnie rozjaśnia sobie włosy. Na srebrny blond, z natury nie była aż tak jasną blondynką. Wyciągnęła do niego rękawice wraz z czepkiem.

– Masz – ponowiła żądanie. – Rusz się wreszcie. Muszą ci pasować. Jest tylko jeden rozmiar. Włóż je lepiej od razu. I załóż to na głowę.

Poczuł mdłości letnią falą zalewające mu żołądek. Dwa kroki za nim zdawał się zaczynać inny świat. Trawnik, ogrodzenie wysokości człowieka, za nim las, wszystko tak spokojne pod kiczowato już zaróżowionym wieczornym niebem. Słyszał, jak mężczyzna w fotelu oddycha. Brzmiało to prawie jak chrapanie. A może już rzężenie? W każdym razie nie brzmiało normalnie. Śmieszny, grzechotliwy gwizd jak u astmatyka. Butelka wódki, niemal trzy czwarte litra oprócz tego, co już wypił wcześniej, to z pewnością nie było mało. Do tego dwadzieścia sześć tabletek paramedu.

Już same tabletki były zabójcze. Dowiedziała się tego w aptece, pytając przy okazji, niewinnie. Już kilka miesięcy temu, kiedy po raz pierwszy powiedziała: – Thomas, tak dalej być nie może. Nie mogę przecież bezczynnie się przyglądać, jak on do cna rujnuje firmę. Nie po to pracowałam, nie po to. Muszę coś przedsięwziąć.

Naturalnie, że musiała. Thomas Lehnerer doskonale o tym wiedział. W ogóle wiedział mnóstwo rzeczy. Tylko ta jego wiedza nie zmieniała niczego w fakcie, że istniała pewna różnica. Mówienie o tym – owszem! Rozważanie takiej możliwości, planowanie szczegółów to była jedna strona medalu. Działanie było zupełnie czymś innym.

A przy tym nie musiał szczególnie dużo robić. Wystarczyło jej pomóc przenieść męża do samochodu, odprowadzić pojazd w ustronne miejsce. A przed odjazdem powinien ją pobić i zadać jej kilka ran nożem. Wszystko to omówili. A teraz stał koło drzwi, jakby wrósł w ziemię i po prostu nie mógł ruszyć się z miejsca.

Wiedziała, co się z nim dzieje, wystarczająco dobrze go znała i starała się opanować ogarniającą ją panikę. Gdyby Thomas zostawił ją teraz na łasce losu! Powinna była strzelać, póki był po temu czas. Teraz już było za późno. Nawet byle jak pracujący lekarz sądowy musiał rozpoznać, co było w ciele siedzącego w fotelu mężczyzny, oprócz kuli. I kto by zrobił coś takiego – najpierw się truć, a potem jeszcze strzelać?

Pewnie nawet można by było stwierdzić, że w momencie nastąpienia zgonu sam nie był już w stanie strzelić. A następnie stwierdzono by, że o szóstej wieczorem nie był już w stanie prowadzić samochodu. Zostawało coraz mniej czasu. Już od ponad pół godziny był nieprzytomny. Jeśli w ciągu następnej półgodziny nie dotrze tam, gdzie powinien…

Jej myśli pędziły jak oszalałe w poszukiwaniu jakiegoś wyjścia. Jeszcze jedna próba z Thomasem. Zmusiła się do uśmiechu. Ktoś kiedyś powiedział, że może dostać od mężczyzny wszystko, jeśli tylko w odpowiedni sposób się do niego uśmiechnie. Że przekonałaby największego sceptyka, osiągnęła każdy cel i że wyrażała uśmiechem tak szerokie spektrum uczuć i nastrojów, że druga strona zupełnie przestawała myśleć.

Tym razem jej uśmiech był łagodny, pełen zrozumienia. A przy tym smutny, zatroskany, niemal lękliwy, miękki i bezbronny. Z tym uśmiechem podeszła do niego, położyła mu dłoń na ramieniu. W drugiej ręce trzymała rękawice i czepek. – Co się dzieje? – spytała.

Również jej głos był łagodny, pełen zrozumienia, smutku, troski i lęku. – Masz raptem skrupuły? – Ciche, drżące westchnienie, a potem mówiła dalej, szybciej, z większym naciskiem: – Thomas, już przecież po wszystkim. W każdym razie nie da się już tego cofnąć. I wiesz tak samo dobrze jak ja, że to była jedyna możliwość. Co miałam innego zrobić? Ogłosić upadłość? I co by się stało z ludźmi? Jeszcze kilku bezrobotnych, tak? Przy paru milionach cóż znaczy tych sześćdziesięciu pięciu? W statystyce nie robi to różnicy, ale dla mnie oni są ważni. Większość z nich ma rodziny, a starszych nikt już przecież nie zatrudni.

Kiedy nie odpowiadał, głośno wciągnęła i wypuściła powietrze, drżenie się nasiliło. Jej uśmiech zniknął, a głos drżał, kiedy stwierdziła: – Przeceniłeś się.

Głośno przełknęła ślinę, skłoniła lekko głowę w jedną stronę, jak gdyby musiała się zastanowić. Po kilku sekundach wzruszyła ramionami, mówiąc ze słyszalną rezygnacją w głosie: – Dobrze, idź już. Błędem było cię w to wciągać. Powinnam była wiedzieć, że nie potrafisz tego zrobić. Myślałam jednak, Thomas nie musi wiele robić, a tę odrobinę… Ach, zostawmy to. Sama też dam sobie radę.

To było niemożliwe. Mężczyzna w fotelu ważył ponad dziewięćdziesiąt kilogramów. Może mogłaby go wywlec i doholować do samochodu, ale to zostawiłoby ślady. A potem musiałaby gdzieś pojechać tym samochodem, wiele kilometrów stąd, i musiałaby wrócić piechotą. To by za długo trwało, zniszczyłoby cały jej plan. Wiedziała o tym tak samo dobrze jak i on. Zobaczył, że zagryza usta. Jej spojrzenie stale krążyło pomiędzy mężczyzną w fotelu a nim.

– Nie możesz tego zrobić – powiedział.

Ponownie wzruszyła ramionami, na jej twarzy wyraźnie malowała się rozpacz. – Ja dużo mogę – stwierdziła. – Nie mogę go stąd zabrać. Muszę go zostawić tu, w fotelu. A potem muszę być po prostu trochę dłużej nieprzytomna. Chodzi tylko o to, żeby mi uwierzyli. Guz na głowie w takim wypadku nie wystarczy. Ale postrzał wystarczy, w ramię. Czy od tego nie traci się przytomności?

Jej głos nabrał histerycznego brzmienia. – Może lepiej w brzuch? Jak myślisz? To bardziej wiarygodne, nieprawdaż? Siedział tu i groził, że się zastrzeli. Chciałam mu odebrać broń. Padł strzał. Straciłam przytomność. A on był zbyt tchórzliwy, żeby strzelić także do siebie. Zdecydował się na tabletki.

– Oszalałaś – mruknął, kiedy znowu zamilkła.

– Nie, Thomas. – Potrząsnęła głową. – Szalona byłam wtedy, gdy zdałam się na to, że ty mi pomożesz.

Wyglądała na taras, omijając go wzrokiem. Jej spojrzenie gubiło się gdzieś w zieleni lasu, która tymczasem przybrała już niemal czarną barwę. Widział, jak drga jej twarz, jak gdyby walczyła z napływającymi łzami. Po kilku sekundach przegrała tę walkę.

Po raz pierwszy Thomas Lehnerer widział ją płaczącą, naprawdę płaczącą. Znowu patrzyła mu w twarz, grzbietem jednej ręki ocierała policzki, na moment mocno zagryzła wargi.

– Najlepiej już idź. Jakoś dam sobie radę. W ciągu ułamków sekund jej plecy się wyprostowały, a twarz przybrała zdecydowany wyraz. – Wetknę mu do ręki pistolet, a potem nacisnę spust. Nigdy nie wolno się zdawać na innych. Gdy przychodzi co do czego, tchórzą.

Kiedy zbierała się, by wyjść na korytarz, ujął ją za ramię i zatrzymał. – Betty, chyba nie mówisz tego poważnie. Bądź rozsądna. Nie możesz sobie strzelić w brzuch. Mogłabyś przy tym zginąć.

– Będę uważać – oznajmiła przekornie i jeszcze raz otarła policzki. Łzy rozmazały jej makijaż. Pod oczami były czarne obwódki z tuszu do rzęs. Czubkiem palca przeciągnęła pod prawym okiem, ale tylko rozmazała tusz.