Выбрать главу

Wyśmienity deser, ale jemu od niego zrobiło się niedobrze. A raczej od jej głosu, który jak duch straszył w jego głowie. Nie miała pojęcia o testamencie starego, nawet bladego pojęcia – w tamten poniedziałek, ale jaskrawo czerwone usta.

I jeszcze kawa na koniec. Minęła północ. – Jedźmy już – powiedział.

Nie był już w stanie dłużej tego znieść, potrzebował pewności. Ona nie mogła tego zrobić. Może męża, ale do tego miała dobre powody. Ale nie dziecko. I nie Thomasa Lehnerera. To było absolutnie wykluczone. Lehnerer był dla niej w ciągu tych wszystkich lat kimś więcej niż tylko dobrym przyjacielem. Robił zawsze to, czego od niego żądała. Pomógł jej nawet pozbyć się męża. I potrafiła to docenić, broniła go, stale twierdziła, że jest niewinny, wycofała swoje doniesienie – zostawiając mu te ćwierć miliona, żeby gdzie indziej mógł sobie stworzyć nową egzystencję. Nie mogło być inaczej.

I jak się do niego uśmiechała, tak zmysłowo i obiecująco. W drodze powrotnej zmusił się do wyobrażania sobie jej domu i posesji pogrążonych w zupełnych ciemnościach. A pod krzakami bzu każda grudka ziemi leży znowu tak, jak leżała wcześniej. Jeśli chłopcy tam zawalili sprawę, jeśli Betty zacznie coś podejrzewać…

Pół godziny drogi z tą grudą w środku, z tym zduszonym gardłem. A potem ten widok! Iluminacja widoczna już z daleka. Cała posesja aż po obrzeża lasu była oświetlona przez wielkie reflektory. I wszystkie te wozy na drodze, do wyboru, do koloru.

Czuł spojrzenie, jakie mu rzuciła z ukosa, jak szpilki lodu na policzku. Jej głos zabrzmiał nieco histerycznie. – Na litość boską, co się tam dzieje?

Byli jeszcze dobry kawałek od domu. Nie mógł jej natychmiast odpowiedzieć. Jego struny głosowe były zablokowane. Zdjął nogę z gazu, zmienił bieg na niższy. – Wygląda na to – powiedział wreszcie – że kilku ludzi kopie w twoim ogrodzie.

Nie odpowiedziała mu, skonsternowana, wpatrując się jedynie w niego z boku. – Nie straciłaś przytomności – powiedział – nie na kilka godzin. Miałaś na twarzy makijaż, który był w idealnym porządku. I nie miałaś pojęcia o testamencie.

Samochód już się tylko toczył. Nacisnął hamulec, zatrzymując go, wyłączył światła, żeby nikt ich nie zauważył i zwrócił się do niej. – Zabiłaś swojego męża, prawda?

Ostatnia możliwość. Nie wiedział, czego dokładnie jeszcze od niej chce. Ale jeśli podjechałby jeszcze kawałek, to inni przejęliby ster wydarzeń. Zobaczył, jak potrząsa głową, bardzo powoli, ale zdecydowanie.

– Nie zrobiłam tego. Co ci przychodzi do głowy? Co tu się dzieje, do cholery? Co to ma znaczyć, to, tam z przodu?

Z każdym zdaniem mówiła coraz głośniej, przy ostatnim pokazała przez przednią szybę w stronę domu.

– Nie możesz się domyśleć? – mruknął.

Jeszcze raz potrząsnęła głową, bardzo zdecydowanie. – Nie, nie mogę. Ty to zaaranżowałeś? Naprawdę cholerny z ciebie gnojek. Nie możesz nic zrobić Thomasowi, to teraz próbujesz ze mną. I czego oni szukają?

Jej zachowanie go zirytowało. Ani śladu niepewności czy poczucia winy. Nie pojmował tego. Te reflektory, które zmieniały noc w jej ogrodzie w dzień. Pojazdy na drodze przed nim, to wszystko dowodziło przecież, że coś musieli znaleźć.

– Szukają Thomasa – powiedział. I tak już nie miał nic do stracenia. Nawet jeśli ci tam z tyłu urządzili tylko małpi cyrk albo chcieli się przekopać do Australii, to on i tak dostanie od niej kopa. Tego mu nigdy nie wybaczy, nigdy w życiu.

Roześmiała się, naprawdę głośno i serdecznie, jakby opowiedział pyszny dowcip. – W moim ogrodzie? To fantastycznie, rzeczywiście, rewelacja. Czy proponowano ci już awans? Przy twoich pomysłach możesz daleko zajść, z taką inteligencją i fantazją. Jak na to wpadłeś? No, opowiedz.

Nadal jeszcze się śmiała, ale potem machnęła ręką. – Nie, daj spokój, jeszcze na koniec zwrócę to smaczne jedzenie.

Potem przechyliła się do tyłu, sięgając po swój płaszcz i torebkę. Wsiadając, obydwie rzeczy położyła na tylnym siedzeniu. – Było miło z panem, panie komisarzu – powiedziała. – Ale teraz już lepiej wysiądę. Resztę drogi przejdę piechotą. To już przecież niedaleko.

Kiedy chciała otworzyć drzwi, przytrzymał jej ramię, dodając jednocześnie gazu. – Przykro mi – powiedział cicho. – Jeszcze przez te dwie sekundy będziesz musiała znosić moje towarzystwo. Najpierw zobaczymy, dlaczego nadal tam są. Jeśli nie ma po temu sensownego powodu, to dla mnie możesz iść, dokąd ci się podoba.

Z włączonymi światłami przejechał ostatni kawałek.

Dina Brelach stała przy jednym z wozów, paląc papierosa. Podeszła do niego powoli, kiedy wysiadał. Była żółtawo blada, zaciągała się papierosem, jakby zawierał on środki mogące uspokoić podrażniony żołądek. Popatrzyła przymrużonymi oczami przez tylną szybę w głąb jego samochodu, rzuciła papierosa na ziemię, przydeptała, wyciągając przy tym swoją służbową legitymację. Potem otworzyła drzwi od strony pasażera. – Jest pani zatrzymana, pani Theissen.

Na razie tylko zatrzymanie. Nakazu aresztowania jeszcze nie było. Może się nie udało zmobilizować sędziego, by wydał nakaz. A może po prostu nikt jeszcze o tym nie pomyślał. To już nie grało dla niego żadnej roli.

Georg powoli obszedł dom. Przed tarasem na trawniku leżały trzy krzewy bzu, był tam wykopany rów, długi na ponad dwa metry i przynajmniej na metr głęboki. Ale poza tym nie było nic więcej.

Po robotnikach nie było śladu. Poza tym w ogrodzie nie było nikogo. Furtka w ogrodzeniu wysokości człowieka stała otworem. Poszedł przez trawnik w stronę obrzeża lasu. I nareszcie miał wrażenie, że pojmuje, o co chodzi.

Była tam wydeptana ścieżka, poszycie po lewej i prawej stronie było dosyć gęste. Ale potem doszedł do miejsca, gdzie się przerzedzało. Nie było z natury mniej bujnie rozrośnięte. Zostało wyrwane. I przypomniał sobie brud na ramieniu jej rdzawoczerwonej bluzki. Coś takiego powstawało, kiedy człowiek się pochylał i ocierał o gałęzie.

Za tym przerzedzonym poszyciem był pusty kawałek ziemi, niezbyt duży, z dziurą pośrodku. Z powodu wykopanej ziemi brakowało miejsca do stania. Specjalista od zabezpieczania śladów stał z boku koło dziury, drugi w środku tego wykopu. Na jego brzegu leżały dwa niebieskie plastikowe worki.

– Ramię – powiedział jeden z mężczyzn – i noga. Więcej dotąd nie znaleźliśmy. Wygląda na to, że reszta została już usunięta. Pewnie tylko przejściowo to tu składowała. To był pomysł Diny. Kiedy w ogrodzie nic nie znaleźli, Dina stwierdziła, że Betty przecież nie jest taka głupia, by zakopać go tu, gdzie stale bywa Wassenberg. – Mężczyzna uśmiechnął się zakłopotany. – Trudno będzie go zidentyfikować.

Wieki później Georg stał koło drzwi łazienki, przyglądając się, jak usuwają gumową uszczelkę u progu kabiny prysznicowej i precyzyjnym narzędziem skrobią wąską szparę w szklanych drzwiach. Jak ta odrobina, którą się dało wyskrobać, została starannie umieszczona w torebce, a ta odłożona na bok.

Potem przyszła kolej na jedną stronę marmurowej obudowy i płytkę podłogową. Obydwie rzeczy po prostu wymontowano, pod płytką był odpływ. Rozkręcili tę rurę, obejrzeli zawartość. Była tam tylko woda. Ale na ściankach rury były osady, w których być może znajdowały się jeszcze cząsteczki krwi.

Była jeszcze druga łazienka koło sypialni Herberta Theissena. Tam znaleziono jednoznaczne ślady. Drobiny materiału, odpryski kości. Wychodzili jednak z założenia, że Thomas Lehnerer został zamordowany w jej łazience.

Był już wtorek. W niedzielę i poniedziałek ją przesłuchiwano. Jak dotąd nic. Zaprzeczała wszystkiemu, po prostu wszystkiemu. Nie wiedziała, jak te dwie kończyny trafiły do lasu. Jakiś szaleniec mógł tam zakopać części swojej ofiary. Ona nie miała z tym nic wspólnego.