Выбрать главу

Drzwi samochodu po stronie kierowcy były wysoko uniesione w górę. Obie foliowe plandeki usunął z siedzeń i wracając ze swojego leśnego joggingu, od razu schował w garażu, razem z nożycami do cięcia drutu. Rękawice i czepek kąpielowy wetknął po drodze do pojemnika na śmieci.

Nie wiedział, że żona widziała go przez kuchenne okno wracającego do domu, że zadawała sobie pytanie, co trzyma w ręku i dlaczego najpierw poszedł do garażu. Nie spytała go o to, bo od razu zaczął mówić o złym samopoczuciu Betty i natychmiast sięgnął po telefon.

Pomiędzy pedałem gazu i hamulcem leżał na podłodze mały kuchenny nożyk z zakrwawionym ostrzem, jakby spadł z kolan Herbertowi Theissenowi przy wysiadaniu. Pomiędzy mężczyzną i samochodem leżała pusta butelka po wódce, jakby do końca trzymał ją w ręku. Na siedzeniu pasażera leżało puste opakowanie po lekach. Na każdej z tych rzeczy znajdowały się odciski palców Herberta Theissena. Była to inscenizacja perfekcyjna w swym wyrazie i wiarygodna w każdym szczególe.

Herbert Theissen leżał twarzą w zabarwionej krwią kałuży. Około dziewiątej zwymiotował. Jego prawe udo spoczywało na nadgryzionym kawałku chleba grubo posmarowanego ziołowym masłem. Kolejna drobnostka, której Betty nie była w stanie przewidzieć w swoim planie.

Wyjątkowo już w poprzedni weekend po raz pierwszy w tym roku korzystano z chaty. Jeden z członków zarządu stowarzyszenia sportowego pozwolił swemu synowi urządzić w chacie urodziny dla około pięćdziesięciu gości. Bawiono się dosyć hucznie i nikt już potem nie pamiętał o posprzątaniu.

W poniedziałek wczesnym rankiem młody człowiek wrócił jeszcze raz, by przynajmniej pobieżnie posprzątać w chacie i na okolicznym trawniku. Nie pozbierał jednak wszystkiego. Dobrze o tym wiedział. Tak samo wiedział też, że opuszczając to miejsce, założył łańcuch z normalnie działającą kłódką.

Ból głowy i panika doprowadzały ją niemal do szaleństwa. Pod przymkniętymi powiekami przesuwały się obrazy. Na przykład, jak jej mąż wyjął z barku butelkę. Naprawdę wziął ją sam, zaraz po czwartej. Skłonienie go do tego było dziecinną igraszką. Wystarczyło kilka zdań. I to podanych pod płaszczykiem troski i zdenerwowania.

– Chyba nie jechałeś znowu w tym stanie? Któregoś dnia to przeklęte picie cię wykończy! Powinieneś kiedyś porozmawiać z lekarzem. To twoje picie to już nałóg.

Uśmiechał się, idąc do barku. Był to pełen samozadowolenia uśmiech mężczyzny, którego mózg rozpływał się pod wpływem dostarczonych promili. A jego głos wraz z nim.

– Posłuchaj, gołąbeczko, piję tyle i tak długo, jak długo sprawia mi to frajdę i smakuje. Ale ty nie będziesz już musiała zbyt długo na to patrzeć. Jeszcze tylko ten jeden raz. Mam ci powiedzieć, za co piję? Za dzień, w którym będziesz musiała obwieścić całej załodze: Koniec z nami, ludzie. Betty nie dała rady utrzymać wspaniałego przedsiębiorstwa swojego pracowitego teścia. Betty nie uda się niestety popsuć krajobrazu za pomocą kilkudziesięciu tanich domków jednorodzinnych. Betty z całym swoim zapałem i zaangażowaniem jest skończona. Nic jej nie pomogło, że w domu nie pozwalała sobie nawet na sensowny posiłek, nie mówiąc już o nowej bluzce. Betty splajtowała, nie może już was opłacać. Piję za jutrzejszy poranek.

Jak to się potem rozsiadł w fotelu, jak ujął za szyjkę butelki. Musiał sobie pomóc drugą ręką, żeby w ogóle móc z niej pić. Zostawiła go, mogła spokojnie poczekać, dobrze wiedziała, że nie przestanie, dopóki flaszka nie wypadnie mu z rąk. Aby być zupełnie pewną, że nie skończy pić wcześniej, musiała jedynie obłudnie udawać zagniewaną i zbuntowaną.

– Żebyś się tylko nie pomylił z tym jutrzejszym porankiem. Naprawdę sądzisz, że mnie złamiesz? Nie w ten sposób. Jakoś zdobędę te pieniądze. Zawsze dotąd jakoś sobie radziłam. A teraz przestań chlać, to obrzydliwe. Weź dwie tabletki, nie mam ochoty wysłuchiwać jutro twojego marudzenia.

Wziął dwie tabletki – dobrowolnie. Zażył jeszcze dwie, kiedy wkrótce potem tego od niego zażądała. I kolejne dwie, kiedy kilka minut później ponowiła swoje żądanie. Dopiero za czwartym razem zaczął coś podejrzewać. – Ale przecież już wziąłem dwie…

Już nawet nie był w stanie liczyć, tylko skamleć i błagać, kiedy pistoletem przystawionym do skroni zmusiła go, by połknął siódmą, ósmą, dziewiątą i kolejne, aż opróżnił całe pudełko.

– Skończ z tym idiotyzmem, Betty. Nie to miałem na myśli. Przecież mnie znasz. Porozmawiajmy rozsądnie. Muszę ci coś powiedzieć, właśnie chciałem to zrobić. To było głupie z mojej strony, że zacząłem od kłótni. Posłuchaj, Betty! Zabierz ten pistolet! Od dziś nie będę ci już sprawiał kłopotów. Słowo honoru! Zniknę, w porządku? Możesz mieć wszystko, należy do ciebie, firma, dom, wszystko, co chcesz. Pieniądze też dostaniesz z powrotem. Sprzedam samochód, tego przecież chcesz, prawda? Zadzwonię jutro rano do tego tam, tego… no, cholera, jak on się nazywa? Możesz nawet sama do niego zadzwonić. Zadzwoń do niego teraz, zaraz. Może mieć ten wózek. Wszystko dostaniesz z powrotem, Betty, co do grosza, najświętsze słowo honoru. Zabierz już ten przeklęty pistolet. To nie przejdzie. Nikt ci nie uwierzy, że sam się…

A teraz wyglądało na to, że miał rację. Znajdą go za wcześnie, o wiele za wcześnie, jeśli Thomas niczego nie przedsięweźmie.

Wytrzymać! Może trochę porozmawiać, żeby nie oszaleć albo nie stracić opanowania. Przede wszystkim jednak po to, żeby zobaczyć, z kim została sam na sam. Tymczasem trzymać się tej roli, do której przygotowywała się od miesięcy. Bardzo chłodnej, przygotowanej na każdą sytuację, stale opanowanej kobiety, która ani przez sekundę nie wierzy, że jej mąż naprawdę mógłby się otruć.

Mimo że policjant w żaden sposób nie usiłował przeforsować poleceń lekarza, uśmiechnęła się do niego przepraszająco. – Nie mogę teraz leżeć, przykro mi. Jestem zbyt zdenerwowana.

– To zrozumiałe – powiedział.

Opatrunki na głowie i ręce czyniły ją tak kruchą, tak bezradną i wymagającą opieki. Georg Wassenberg czuł potrzebę powiedzenia jej czegoś pocieszającego, nie wiedział tylko za bardzo, co ma mówić i powtórzył słowa lekarza:

– Proszę się nie martwić, pani Theissen. Z pewnością wkrótce odnajdziemy pani męża. Szpital został już poinformowany. Wszystko jest przygotowane.

Wpatrywała się w niego, miała wątpliwości, czy odpowiadać, a jeśli tak, to co. Odgrywanie zrozpaczonej żony nigdy nie było częścią jej planu. Nie potrafiłaby tego uczynić, mimo że wręcz tonęła w rozpaczy. Tak się potwornie czuła, że aż było jej niedobrze z bólu.

Po minucie roześmiała się chrapliwie, zabrzmiało to jak łkanie. – Nie martwię się o mojego męża. – Patrzyła mu prosto w twarz, nie spuściła wzroku nawet wtedy, kiedy dodała: – Martwię się jedynie o samochód. Jeśli pańscy koledzy zwrócą mi go w nienaruszonym stanie, będę całkowicie zadowolona. Proszę mi wierzyć, że w ten sposób można by pomóc wielu ludziom.

Ten samochód, lamborghini! Wassenberg słyszał, jak wymieniała markę wozu, by wszcząć poszukiwania. Czarny kolor, numer rejestracyjny i tak dalej. Kiedy wspomniała też coś o cenie, młodszy policjant gwizdnął cicho przez zęby. Ponad trzysta tysięcy. Niezła sumka jak na samochód.

Ton jej głosu i szczere spojrzenie nie pozostawiały wątpliwości, że to stwierdzenie wyrażało prawdę. Mimo to jej nie wierzył. Jej początkowy przestrach po słowach lekarza zupełnie tu nie pasował, podobnie jak jej rozpacz.

Oglądając opatrunek na swojej lewej dłoni, trzeźwo stwierdziła: – Teraz pana zaszokowałam. – Po tych słowach nastąpiło ciche westchnienie i cień uśmiechu. – Za kogo mnie pan teraz uważa?