– Nie, czekaj… – Dutch tym razem z trudem wstał z fotela i skrzywił się, prostując chore kolano. Pośpieszył za najmłodszą córką, która nawet nie zwolniła kroku. Nie miała zamiaru pozostać i być obrażana. W kilka sekund usłyszeli warkot silnika. Mustang Tessy odjechał.
– Proszę kontynuować – powiedział Styles do Claire. Ręce włożył do kieszeni znoszonego płaszcza. Wydawał się mniej sztywny i nieugięty niż na początku. – I co z Taggertami?
– Pochodzą z Seattle. Jak już tato wspomniał, mieli tam rodzinną firmę załadunkową, założoną… chyba przez pradziadka.
– Starego Evana Taggerta, ojca Neala – uściślił Dutch, wchodząc z powrotem do pokoju z cygarem w zębach. Był tak zdenerwowany, że na jego skroni pojawił się tik nerwowy. – Przepraszam za Tessę, czasem jest narwana. Ale zatrzyma się w ośrodku wczasowym, apartamenty w północnym skrzydle. Możesz do niej zadzwonić później.
– Zadzwonię – oświadczył Denver i skinieniem głowy ponaglił Claire, żeby mówiła dalej.
– W każdym razie ojciec Taggerta chciał zajmować się czymś innym.
– Podejrzewam, że nie wystarczyły mu miliony, które ciągnął z Puget Sound – burknął Dutch. – Więc zaczął wykupywać wszystkie tanie grunty na wybrzeżu Oregonu, na których mógł położyć łapę. W Waszyngtonie nie można kupić kawałka plaży; wszystko jest w rękach Indian; rezerwaty. Neal więc postanowił wkroczyć na moje terytorium. Sukinsyn wyobraził sobie, że będzie pierwszym przedsiębiorcą, który zagospodaruje te ziemie, no i osiedlił się wraz z całą rodziną tutaj, w pobliżu Chinook.
– I stał się konkurencją dla ciebie.
– Zgadza się. – Krzywiąc się, Dutch wypił ostatni łyk ze szklanki, którą niedbale odstawił na stolik obok gazety. – Sprzątnął mi sprzed nosa najsmaczniejsze kąski na wybrzeżu. Ledwie rozpocząłem budowę Stone Illahee, zbudował sobie Sea Breeze. – Dutch pociągał cygaro, aż popiół się zaczerwienił. – Kawał drania.
– Więc jak przyjąłeś wiadomość, że Claire zamierza wyjść za Taggerta?
– Byłem wściekły.
– Jak bardzo?
Dutch przymrużył oczy i popatrzył na Denvera spode łba.
– Słuchaj, nie zatrudniłem cię po to, żebyś mi insynuował, że mam coś wspólnego ze śmiercią tego dzieciaka. Wierz mi, gdybym to ja go zabił, nikt nie miałby cienia wątpliwości, że to był wypadek.
– Przestań! – rozkazała Miranda.
– Nie będę tego słuchać ani sekundy dłużej. – Rozdygotana Claire zerwała się z krzesła. – Nie wiem, co miałeś na celu, sprowadzając nas tutaj, ale jeśli chodzi o mnie, to zebranie uważam za zamknięte. To już zamierzchła przeszłość. – Zaczęła szperać w torebce, znalazła kluczyki i ruszyła w stronę drzwi.
– Jeszcze nie skończyliśmy – Dutch znowu wstał z fotela.
– Innym razem. – Claire wyciągnęła rękę w geście protestu.
– Ale chcę, żebyś została tutaj, w tym domu. Myślałem, że to uzgodniliśmy.
– To był kiepski pomysł.
– Claire, twoje dzieci potrzebują domu, a nie taniego mieszkania, które dla nich nic nie znaczy. Tu mają tyle miejsca, możemy znów sprowadzić konie, mogą korzystać z łódek, pływać. Jest jezioro, korty tenisowe, basen…
– Tato, mnie nie możesz kupić. – Jednak Claire zawahała się. Dzieci stanowiły jej czuły punkt i Dutch o tym wiedział.
– Nie próbuję cię przekupić, tylko oferuję pomoc. Dla dobra Seana i Samanthy. – Chciała mu zaufać, uwierzyć, że odezwał się w nim troskliwy dziadek jedynych wnucząt. – Twoja matka nigdy nie lubiła tego miejsca, ale tyje lubiłaś. Z wszystkich dzieci ty jedna cieszyłaś się z tego, że mieszkasz właśnie tutaj.
W słowach tych było wiele prawdy. Ale… nie chciała przyjmować żadnych podarunków. One zwykle są opatrzone głęboko schowaną metką z ceną. Po raz pierwszy w życiu stała na własnych nogach.
– Nie sądzę, tato.
– Cóż, nie musisz się decydować już dzisiaj. Porozmawiamy później.
Wracając do samochodu, rozejrzała się po domu. Zerknęła na jego ciepłe cedrowe ściany, ogromny kominek, kręte schody ze słupkami ociosanymi z rzeźb. W tej chwili dom był pozbawiony ozdób i większości mebli. Ale zawsze czuła się jego cząstką. Przetrwał więcej burz niż ona sama.
– Pomyślę nad tym – obiecała, choć brzmienie własnych słów napawało ją niesmakiem. Znów pozwoliła, by zademonstrował swoją władzę nad nią.
Miranda patrzyła, jak siostra się oddala, i zanim znów obróciła twarz w stronę ojca, musiała przezwyciężyć beznadziejną rozpacz, która ją ogarnęła.
– Uważam, że zachowujesz się jak stary, uparty osioł.
– Jak to dobrze, że niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.
– Słuchaj, zgodziłam się tu przyjechać, choć nie miałam zielonego pojęcia, o co ci chodzi. I uważam, że popełniłam błąd. Nie rozumiem tej makabrycznej fascynacji śmiercią Harleya Taggerta. A niech sobie ten Kane Moran odgrzebie to, co mu się uda odgrzebać, i po krzyku. – Obróciła się powoli, żeby stawić czoło ostatniemu ogniwu długiego łańcucha klakierów i chłopców na posyłki ojca. – A teraz pytanie do pana, panie Styles.
– Proszę strzelać. – Nawet się nie uśmiechnął.
– Ktoś czegoś szukał w moim biurze, wyraźnie unikając spotkania ze mną, ale za to niepokojąc moją sekretarkę i recepcjonistkę.
– Naprawdę? – Skrzyżował ręce na piersi. Skórzana kurtka odrobinę chrzęściła. W jego oczach pojawił się błysk zmieniający dotychczasowe ponure i stanowcze spojrzenie. Zaiskrzyły w nim głębsze i jeszcze bardziej przerażające emocje.
– Czy to był pan?
– Od razu przechodzi pani do rzeczy. Lubię to.
– Nie odpowiedział pan na moje pytanie. – Podeszła bliżej. Nie chciała czuć się onieśmielona. – Czy pan był dzisiaj w biurze prokuratora okręgowego?
– Tak.
Była głęboko rozczarowana. Z bliżej nieokreślonych powodów nie życzyła sobie, żeby ten zarozumiały, arogancki drągal dotykał czegokolwiek, co miało związek z jej niedawnymi porażkami.
– Dlaczego pan nie zaczekał ani nie zostawił swojego nazwiska?
– Uznałem to za niestosowne.
– Ale węszenie w moim biurze było czymś stosownym?
Szare oczy przeszyły ją lodowatym spojrzeniem, przenikliwym jak zimowy wicher szalejący nad oceanem.
– Zlecenie, które otrzymałem od pani ojca, jest raczej poufne, nie sądzi pani? Chyba nie życzyłaby pani sobie, żeby współpracownicy, podwładni czy kierownik dowiedzieli się o tej sprawie? Przypuszczałem, że nie zaprosi mnie pani do domu, więc sam wpadłem do biura.
– I wziął pan recepcjonistkę w krzyżowy ogień pytań.
– Zadałem tylko kilka.
– Debbie za dużo mówi – burknęła Miranda, wyładowując gniew. Nie wiedziała, od czego zacząć. Język ją świerzbiał, żeby rozprawić się z Denverem Stylesem, ale czuła też palącą potrzebę poradzenia ojcu, żeby poszedł po rozum do głowy i przestał wywoływać wilka z lasu. A co do Debbie… Cóż, Debbie, słodkie dziewczę, nie umiało sobie poradzić z tym szczwanym lisem. Ploteczki i flirty były zbyt głęboko zakorzenione w jej naturze. Nigdy się nie zmieni. A ten Kane Moran? Dlaczego postanowił teraz wrócić do domu i rozgrzebywać cały ten smród?
– Rando… – głos ojca, w którym pobrzmiewał ton wymówki, wyrwał ją z zamyślenia. Jak zwykle. – Wiem, że jesteś zdenerwowana, spodziewałem się, że tak będzie, ale dla mnie najistotniejsza jest precyzyjna diagnoza sytuacji. Wielu ludzi na mnie liczy. Przeznaczyli tysiące dolarów na moją kampanię. Nie mogę pozwolić na to, żeby mnie dotknął najmniejszy powiew skandalu.
– W takim razie lepiej daj sobie z tym spokój, Dutch. – Zgarnęła płaszcz z oparcia kanapy. – Wiesz równie dobrze jak ja, że rodzina Hollandów ma do ukrycia wiele innych paskudnych rzeczy, których nie da się trzymać w domowym sejfie. Zwłaszcza że nie wiadomo, kto zna szyfr. Wcześniej czy później któryś z tych sekretów ujrzy światło dzienne. Skandal jest nieunikniony.