– Możliwe. Ale wszystkie ciemne sprawki, które miały tu miejsce przez te lata, są mniej obrzydliwe. Flirty, pieniądze wyrzucone w błoto to nic takiego – powiedział, zdejmując okulary i wsuwając je do rękawa. – Ale jeśli mówimy o tej nocy, kiedy zginął Harley Taggert, o tej nocy, którą Kane Moran zamierza szczegółowo opisać, to, niestety, mówimy o morderstwie.
Pomijając wszystko inne, to trudno przewidzieć, co ten starzec zrobi, pomyślał Kane. Przechadzał się nad jeziorem. Wokół jaśniały drzewa i skały oświetlone bladą księżycową poświatą. Piasek plaży połyskiwał srebrem. Na niebie zbierały się chmury, grożąc burzą. Kane rękami odgarniał gałęzie jodeł, które smagały go po twarzy.
Nie dalej niż trzysta metrów stąd stał dom Hollanda. W kilku oknach paliły się światła. Tak jak Kane podejrzewał, Holland – dla starych przyjaciół Dutch – zwołał tu swoje córki i ściągnął do rodzinnego domu nad jeziorem. Zrobił to pewnie po to, żeby je przestrzec przed Moranem i zamknąć im usta. Kane nie miał pojęcia, jak staruchowi się udało przekonać dziewczyny, żeby zechciały tu jeszcze raz przyjechać, prawdopodobnie zastosował swoją sprawdzoną metodę, czyli łapówkę – ale sądząc po samochodach, które przyjeżdżały i odjeżdżały, wszystkie stawiły się w domu rodzinnym. Wróciły niczym córki marnotrawne.
Sukinsyn, jego plan się powiódł.
– Naprawdę w tym domu się wychowywałaś? – Samantha z podziwem patrzyła na dom, jakby to był pałac z bajki. Pobiegła na górę po schodach, obejrzała wszystkie pokoje i zakradła się na poddasze, gdzie kiedyś mieszkała służba. Potem znów pojawiła się w kuchni.
– Tu jest tak… cudownie. – Uśmiechała się szeroko do Claire, która rozpakowywała zakupy.
– Powiedz to bratu.
Claire wyjrzała przez kuchenne okno. Patrzyła na Seana, który przysiadł na starej huśtawce na tarasie, jednym palcem u nogi dotykając desek podłogi. Przymrużył oczy i z posępną miną wpatrywał się w jezioro.
Claire też skierowała wzrok na drugi brzeg i zobaczyła chatę. Serce w niej zadrżało, kiedy uświadomiła sobie, że jest do dom rodzinny Kane’a Morana. Tam mieszkał w dzieciństwie. Ktoś zadał sobie trud i zmienił dach. Pomalował go szarą farbą. Promienie słońca odbijały się od jakiegoś pojazdu niedbale pozostawionego na podjeździe.
Krtań jej się ścisnęła. Czy to możliwe, żeby Kane tam się wprowadził? Ojciec nie wspomniał, gdzie się zatrzymała jego nemezis, ale ktoś mieszkał w domu po drugiej stronie jeziora.
– Przestań walczyć z cieniami – mruknęła.
– Co? – Samantha, która już chwytała za klamkę, zatrzymała się.
– Nic. Sama ze sobą rozmawiałam. Idź, zapytaj brata czy jest głodny. Mogę mu zrobić kanapkę z indyka albo podgrzać kawałek pizzy.
– On nie chce gadać. – Sam wzruszyła chudymi ramionami. – Jest obrażony na cały świat.
Amen, pomyślała Claire, sięgając do jednej z reklamówek i wstawiając torbę truskawek do lodówki. Najpierw wahała się, nie chcąc przyjąć od ojca jałmużny. Ale potem doszła do wniosku, że nie powinna być taka samolubna i że dzieci mogłyby się lepiej poczuć tutaj, w tym domu pośród lasów, zupełnie innym niż miejskie pudełka. Może nawet byłyby tu radosne. Więc przypomniała ojcu o jego propozycji i wprowadziła się. Dom wciąż wyglądał na opustoszały. Kilka jej własnych mebli plus te, które pozostały z dawnych lat, nie mogło zapełnić dwudziestu ogromnych pokoi. Z oddali słychać było tryl świergotka i cichy plusk wody, po której powoli płynęła łódka.
– Cóż, to ja już lecę. – Samantha łatwo strzepnęła kurz Kolorado ze swoich stóp. Była entuzjastycznie nastawiona do tej przeprowadzki, zadowolona z odmiany, Sean natomiast znienawidził nowe życie w Oregonie i traktował Claire jak osobistego wroga, osobę odpowiedzialną za wszystkie jego niepowodzenia. I miał rację.
– Zrobię lemoniady.
– To nic nie da, mamo – powiedziała Samantha, patrząc na matkę zbyt doświadczonym, jak na jej wiek, okiem. – On postanowił, że będzie chamem. – Powoli wyszła na podwórze, podeszła do Seana. I chociaż Claire przez zamknięte okno nie słyszała rozmowy, znała jej treść. Sean siedział z założonymi rękami i mocno zaciśniętymi szczękami. Nic nie odpowiedział. Samantha obejrzała się za siebie, rzucając matce porozumiewawcze spojrzenie. Nie musiała mówić: „A nie mówiłam?”, Claire wyczytała to z jej oczu.
Świetnie. Claire bezskutecznie usiłowała się opędzić od nienawistnych myśli o byłym mężu. Akurat na tym etapie życia Sean potrzebował kogoś takiego jak ojciec, człowieka, który byłby dla niego autorytetem. Ale z pewnością nie kogoś, kto uważa szesnastolatkę za odpowiednią dla siebie partnerkę. Trzęsąc się, Claire wypakowała z toreb resztę żywności i kątem oka zerknęła na Samanthę, która pobiegła zbadać las nad jeziorem. Sean wyprostował się, z daleka rzucił matce rozżalone spojrzenie i – jakby chciał znaleźć się jak najdalej od niej – powolnym krokiem ruszył w kierunku stajni, którą teraz zamieszkiwały trzy konie – dwa wykastrowane samce i klacz, podarunki od Dutcha Hollanda.
Gdy zamknęła lodówkę, usłyszała głośne pukanie do drzwi wejściowych.
Wytarła ręce o ścierkę. Może to Tessa albo Randa wstąpiły ją odwiedzić? Od konfrontacji z Denverem Stylesem minęło kilka dni i od tego czasu nie zamieniła słowa z żadną z sióstr.
– Już idę! – krzyknęła, pędząc przez korytarz do sieni. Pośpiesznie otworzyła drzwi na oścież.
Na ganku stał Kane.
Claire uchwyciła się klamki, żeby nie upaść. Serce o mało jej nie wyskoczyło z piersi.
– Claire. – Jeden kącik jego ust wygiął się w aroganckim, nieznośnie znajomym uśmiechu. Był wyższy niż Kane, którego pamiętała. Przez te lata zmężniał, nie można go już było uważać za chłopca. Wiatr miał czelność zrobić mu na czubku głowy miotłę z jasnobrązowych, ozłoconych słońcem włosów. Przydałby mu się dobry fryzjer. Skrzyżował ręce na piersi. Na ramionach miał przewieszony bawełniany sweter w słomkowym kolorze.
Jej żołądek fiknął kozła, z trudem oddychała. To był jedyny mężczyzna, na którego nie miała prawa nigdy więcej spojrzeć. I oto stał przed nią na ganku – równie zuchwały i hardy, jak krnąbrny i nieokrzesany był we wczesnej młodości.
– Co ty tutaj robisz?
– Pomyślałem, że może byśmy się przywitali. Jak starzy sąsiedzi po latach.
– Ale ty… ty… – Zdołała się powstrzymać przed wypowiedzeniem swoich myśli jak nastolatka, której przykazano, aby trzymała język za zębami. Kiedyś nią była: dziewczyną, którą adorował, a która nim pogardzała, chociaż… tylko przez jakiś czas… Oblizała wargi i skrzyżowała ręce na piersiach, jak gdyby chciała osłonić serce.
– Tata mówi, że piszesz jakąś książkę ujawniającą wszystkie szczegóły z jego życia, naszego życia. Książkę na temat śmierci Harleya.
Ciemna chmura zasnuła jego piwne oczy, ale po chwili znikła.
– To prawda.
– Dlaczego?
Wykrzywił usta w cynicznym uśmiechu.
– Bo już czas najwyższy.
– Bo tata zamierza kandydować na stanowisko gubernatora? Nieznacznie uniósł brwi.
– To jeden z powodów.
– A inne? – Ręce zaczęły jej się pocić.
Przymrużył oczy i zerknął na jej usta, by znów spojrzeć w oczy. Serce Claire waliło bezlitośnie.
– Sądzę, że jestem… jesteśmy to winni Harleyowi.
– Nie przypominam sobie, żebyś się przyjaźnił z Harleyem. Znów ten lodowaty uśmiech.
– Nie uważasz, że powody tego stanu rzeczy są zbyt złożone, by je teraz roztrząsać?