Gardło jej wyschło aż do bólu. Z trudem przełknęła ślinę.
– To, co zaszło między nami… – urwała, opanowała się. Tym razem nie pozwól mu na to. – Czy masz mi jeszcze coś do powiedzenia?
– Więcej, niż chciałabyś usłyszeć. Podejrzewam, że stary naopowiadał ci niestworzonych rzeczy o moich zamiarach i przedstawił je jako polowanie na czarownice.
Skinęła głową.
– Mniej więcej. Parsknął.
– No tak. Jest trochę prawdy w tym, że mam wielką ochotę pokazać poczciwemu, staremu Benedictowi, że nie stoi ponad prawem, że nie zawsze może za łapówkę wybrnąć z brudów i że dla mnie nie jest wielmożnym panem.
– I jaki to ma sens?
Wskazał palcem masywny słup, który podpierał dach.
– Myślałem, że wiesz, jak wiele się tu pozmieniało. I to bardzo. Na przykład, że Neal Taggert kilka lat temu miał wylew i teraz porusza się na wózku inwalidzkim. Weston przejął firmę.
Ciarki przeszły po plecach Claire. Weston Taggert był przeciwieństwem młodszego brata. Wysoki, dobrze zbudowany, pewny siebie i wybuchowy. Zaprzeczenie wszystkich zalet Harleya.
– Nie jest tajemnicą, że Weston jeszcze bardziej niż Neal nienawidzi waszej rodziny. A jego żona…
– Kendall – wtrąciła Claire. Czuła się tak, jak gdyby ciężar całego świata właśnie opadł na jej ramiona. Drogi obu kobiet znów się zbiegły.
Kiedyś łączył ich Harley. A teraz Kendall Forsythe wyszła za starszego brata Harleya, za człowieka, który publicznie oświadczył, że jego największym pragnieniem jest upokorzyć Dutcha Hollanda, a potem wypędzić go z miasteczka. – Wszystko wskazuje na to, że ty i Weston jesteście ulepieni z jednej gliny.
Oczy Kane’a gniewnie błysnęły, zmarszczył nieznacznie czoło. Gdy pochylił się nad jej twarzą, dech jej zaparło.
– Nie mam nic przeciwko tobie ani przeciwko twoim siostrom. Dobrze o tym wiesz.
– Nic o tobie nie wiem, Kane. Nie wiem, dlaczego podjąłeś się misji zniszczenia mojej rodziny.
– Nie rodziny. To twego ojca chcę…
– Przecież wiesz, że on nie ma nic wspólnego ze śmiercią Harleya. Tata myśli, że Taggertowie cię opłacili. Zresztą nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że ma rację. – Odrobinę uniosła podbródek i wyzywająco spojrzała w oczy koloru drogiej whisky. – Przypuszczam, że dostałeś fortunę za odmalowanie mojego ojca jako wilkołaka.
– Tu nie chodzi o pieniądze.
– A o cóż innego? Wielka książka, ciosy od przeciwnika politycznego mojego ojca i mała łapówka od Taggertów.
– I tu się mylisz, skarbie. – Musiała odwrócić głowę, tak przenikliwe było jego spojrzenie. Była pewna, że za chwilę porwie ją w ramiona i z całych sił przyciśnie do piersi. Ale się nie poruszył. Za to źrenice mu się rozszerzyły, gdy patrzył na nią spod oka. – Wiesz, czego chciałem wiele lat temu, a czego nie mogłem mieć.
Nie mogła wydobyć z siebie głosu.
– To prawda, Claire. Wówczas pragnąłem ciebie. Skoczyłbym w ogień dla jednego twojego spojrzenia, prawdziwego spojrzenia, takiego jakim się patrzy na kogoś, kogo się kocha, a nie z zaciekawienia, dla jednej nocy z tobą, malutkiego kroczku w szaloną przepaść, kiedy prócz mnie nie byłoby przy tobie…
– Przestań! Nie wiem, dlaczego tu przyszedłeś i po co to wszystko znów wywlekasz. Ale to błąd. Wierz mi. Daj sobie z tym spokój. Znajdź jakiś inny brudny skandal do pokazania światu, tylko… tylko nie rób tego.
– Za późno, kochanie. Karty już zostały rozdane.
– Jak już powiedziałam: pieniądze.
– Mamo? – Sean, który słyszał ostatnią część rozmowy, wyłonił się zza węgła. Jego spojrzenie najpierw skupiło się na intruzie, a dopiero potem na matce. – Wszystko w porządku?
Tylko tego brakowało! Ile z tej rozmowy usłyszał? Claire nagle odstąpiła na krok od Kane’a, jakby poraził ją prąd. Musiała zachować stosowną odległość pomiędzy nim a sobą. Siłą opanowała drżenie. W tej chwili nie mogła sobie pozwolić na utratę zimnej krwi. Nie na oczach syna. Nie w obecności Kane’a Morana.
– Twój syn? – spytał Kane.
– Tak… A, poznaj Seana. Sean, to jest pan Moran. – Jej głos zabrzmiał pewnie, choć dygotała wewnętrznie.
– Miło mi cię poznać – powiedział Kane, podchodząc do Seana i podając mu dłoń. – Znałem twoją mamę, kiedy była w twoim wieku.
– To prawda. Kane był… sąsiadem.
– Mój tata pracował u twego dziadka.
– I co z tego? – Na Seanie nie zrobiło to żadnego wrażenia i nie ukrywał tego. Ton jego głosu wyrażał ostentacyjne lekceważenie.
– Mieszkałem po drugiej stronie jeziora. O, w tej starej chacie. Sean bezwiednie obrócił głowę i spojrzał na malutką chatynkę stojącą w kępce jodeł.
– Nie ma się czym chwalić.
– Sean!
– Nic szczególnego.
Kane najwyraźniej sienie obraził. Sztywnym skinieniem głowy przyznał Seanowi rację.
– Zgadzam się. Ta chata zawsze wyglądała na ruderę. I wtedy, i teraz. Jako dziecko czułem się upokorzony i zażenowany z tego powodu. Dlatego tak często, jak to było możliwe, starałem się spędzać czas poza domem.
Sean zrobił podejrzliwą minę. Nie wierzył, że Kane może odbierać rzeczywistość podobnie jak on.
– Mój stary był kaleką i zgryźliwym gburem. Wynajdywałem sposoby, żeby jak najrzadziej z nim przebywać, i zwykle za to obrywałem. Ale mnie to nie ruszało. Uważałem, że życie dało mi mocnego kopa i dość długo byłem skłócony z całym światem. Zawsze pakowałem się w kłopoty.
– Powiedziałem tylko, że ten dom to nic szczególnego – wymamrotał Sean.
– A ja zgodziłem się z tobą. – Kane poklepał Seana po plecach. Chłopak wyraźnie się cofnął. – Powinieneś się cieszyć, że mieszkasz w takim domu.
Sean znacząco odchrząknął.
– Ależ oczywiście – mruknął i zerknął na matkę. Chyba się uspokoił, stwierdziwszy, że nic złego się nie dzieje, bo przeskoczył przez barierkę i zniknął za rogiem domu.
– To w końcu czego ode mnie chcesz? – spytała.
– Tego samego, czego zawsze chciałem.
Jej puls odrobinę przyśpieszył i musiała upomnieć samą siebie, że jest dorosłą rozwiedzioną kobietą, matką dwojga dzieci i nie wolno jej ulegać młodzieńczym porywom.
– Myślę, że powinieneś już sobie pójść. Jego usta zacisnęły się w cienką kreskę.
– Masz rację. Powinienem. Ale pomyślałem sobie, że dam ci szansę przedstawienia twojej wersji zdarzenia.
– Mojej wersji?
– …wydarzeń tej nocy, kiedy zginął Harley Taggert.
– Więc znów do tego wracamy?
– Nigdy od tego nie odchodziliśmy. Pomimo to, co zaszło pomiędzy nami, nigdy nie powiedziałaś mi prawdy.
– Dobry Boże, Kane, daj spokój.
Przeszył ją na wylot surowym spojrzeniem, ale po chwili jego twarzy nieco złagodniała i pojawiło się na niej coś w rodzaju żalu.
– Słuchaj, Claire, wiem, że to będzie przykre. Dobrze, możesz mnie nazwać niegodziwcem. Ale robię to, ponieważ nadszedł czas i dano mi szansę, jasne? Cokolwiek się stanie, chcę, żebyś wiedziała, że nie próbuję zranić ani ciebie, ani twoich sióstr.
– Och, dzięki Bogu! Ulżyło mi – powiedziała, nie skrywając sarkazmu, który wkradł się w jej słowa. – Nareszcie będę mogła spać spokojnie.
– Pomyślałem sobie, że powinnaś to wiedzieć.
– A ja sobie pomyślałam, że powinieneś iść do diabła.
– Jestem w pobliżu. – Podrapał się po brodzie i przez dłuższą chwilę jej się przyglądał. – Do zobaczenia, Claire. Jeśli dojdziesz do wniosku, że chcesz mi coś powiedzieć o tamtej nocy, po prostu krzyknij. Będę po drugiej stronie, dokładnie naprzeciwko ciebie. – Obrócił się na pięcie, włożył ręce do kieszeni i leniwym krokiem odszedł w stronę pomostu, gdzie zacumował małą motorówkę. Wszedł na pokład, odbił od brzegu, zapalił silnik, zatoczył szeroki łuk i oddalił się, pozostawiając za sobą spieniony kilwater. Łódka pomknęła na drugi brzeg jeziora.